eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Prof. Chorbiński: – Pszczoły trzeba pokochać

Nowo mianowany prof. Paweł Chorbiński o tym, po co rodzinie pszczelej trutnie, jak rządzi nią matka, czy własna pasieka to dobry pomysł na biznes i o miłości do pszczół.

Pszczoły to wdzięczny obiekt badawczo-leczniczy?

Hm, z praktycznego punktu widzenia tak – do prowadzenia doświadczeń w przypadku bezkręgowców nie jest wymagana zgoda komisji etycznej.

No nie wiem, co by na to powiedziały pszczoły, gdyby umiały mówić…

To powiem inaczej: rodzina pszczela w pełni sezonu może liczyć dziesiątki tysięcy osobników, nie ma więc problemu z pozyskaniem materiału badawczego. Jest za to inny kłopot w badaniach polowych, bo wtedy nie zajmujemy się pojedynczą pszczołą. Obiektem doświadczalnym jest rodzina pszczela. A badania wiążą się z dużą liczbę powtórzeń, co oznacza, że trzeba dysponować pasiekami o dużej liczebności rodzin.

Pszczoła to chorowite stworzenie? Kiedy choruje jeden owad, to chora jest też cała rodzina?

Zgodnie z przepisami w Polsce leczy się wyłącznie jedną jednostkę chorobową, czyli warrozę. To choroba, którą wywołuje pasożytniczy roztocz zawleczony z Dalekiego Wschodu. Występują obecnie we wszystkich krajowych pasiekach, co nie znaczy, że jest to jedyna choroba pszczół. Największym wyzwaniem jednak dzisiaj i to na całym świecie jest tzw. CCD, czyli Zespół Masowego Ginięcia Pszczoły Miodnej. W Polsce mamy głównie do czynienia z tzw. CDS, czyli Zespołem Depopulacji Pszczoły Miodnej, trochę inną jednostką chorobową. Obie jednak są konsekwencją działalności człowieka, która powoduje, iż na rodziny pszczele działa bardzo wiele stresorów. Mamy globalną wioskę, pszczoły są atakowane przez nowe pasożyty, grzyby, z których wiele dostaliśmy od pszczół azjatyckich. Hodowla pszczół zaczęła być trudna.

Pszczoła miodna. W Polsce leczy się jedną jednostkę chorobową, atakującą te owady – warrozę
Pszczoła miodna. W Polsce leczy się jedną jednostkę chorobową, atakującą te owady – warrozę
fot. Shutterstock

Dlaczego?

Tak zwane straty akceptowalne, czyli ubytek pogłowia pszczół w liczbie rodzin pszczelich, pojawiają się w każdym sezonie pasiecznym. Ale to się zmienia – jeszcze 30 lat temu dopuszczalne straty wynosiły 2-3 procent. Dzisiaj pszczelarze się cieszą, jeśli te straty sięgają 20 procent, a nie więcej.

Powiedział Pan, że przywędrowały do nas wraz z pszczołami azjatyckimi pasożyty. Jak?

Rodzima pszczoła miodna jest gatunkiem dosyć łatwym w utrzymaniu, bo nie cechuje go tzw. instynkt ucieczki typowy dla pszczół azjatyckich. Te potrafią uciec z pasieki po wizycie pszczelarza i w naturze założyć nowe gniazdo. Pojawiły się pomysły, by do Azji importować pszczoły z Europy. A kiedy już je zawieziono, to oczywiście tamtejsze pasożyty i część chorób przeszły na pszczołę miodną. Trzeba też wiedzieć, że z pszczołami się wędruje i to czasami na olbrzymie odległości. Pasożyty więc też łatwiej się przenoszą. Polscy pszczelarze jeżdżą z ulami 300-400 kilometrów w poszukiwaniu miejsc obfitych w pokarm. Chińscy wędrują 2-3 tysiące kilometrów… Dzieje się tak, bo w tak dużych krajach jak Chiny czy Rosja mamy kilka stref klimatycznych. Kiedy zaczyna się wiosna i pora kwitnienia, to sezon zakwitania przesuwa się w tych strefach, a za kwiatami wędrują pszczelarze wraz pszczołami.

W polszczyźnie truteń to paskudna istota, żerująca na robotnicach. Leń. Za to angielska nazwa jest znacznie bardziej rozpowszechniona i ma lepsze konotacje. Dron oznacza bojowy, bezzałogowy aparat latający

W dawnym Związku Radzieckim pszczoły przewożono na olbrzymie odległości samolotami – wystarczyło przywieźć je na kwitnącą tundrę. Tam lato trwa dwa miesiące, wszystko kwitnie, a dzień trwa 24 godziny, więc pszczoły miały szansę przenieść duże ilości miodu. A wracając do chorób… Jak wspomniałem, pszczoły „zabierają” je ze sobą, ale były też próby importu do Europy pszczoły azjatyckiej. Konkretnie to taką próbę podjęto w Niemczech i źle się to skończyło, bo przywieźli pasożyta, o którym mówimy.

Lekarz pszczół to rzadka specjalność?

Bardzo rzadka. Jestem krajowym kierownikiem specjalizacji kształcących lekarzy z zakresu chorób owadów użytkowych. Kończymy czwartą edycję. Tylko, że grupy są elitarne, nie przekraczają dwudziestu osób. Połowa z nich to lekarze, którzy z reguły pracują w Inspekcji Weterynaryjnej, a druga połowa to lekarze, którzy mają też swoje pasieki.

Owady użytkowe oprócz pszczół to?

Oprócz pszczoły miodnej w Polsce użytkuje się jeszcze murarki, głównie murarkę ogrodową, porobnice i jedwabniki. I zaczyna się boom owady karmowe i związane z nową żywnością, a więc np. mączniki.

Kiedy szedł Pan na weterynarię, to przypuszczał, że wyspecjalizuje się właśnie w owadach?

Na piątym roku studiów miałem szczęście spotkać profesor Tomaszewską, a wcześniej profesora Mazurkiewicza, dla których prowadziłem dokumentację fotograficzną przy doświadczeniach. I tak się to zaczęło.

Przecież profesor Mazurkiewicz specjalizował się w chorobach drobiu.

Ale z profesor Tomaszewską pracowali w jednej katedrze. To pani profesor zaproponowała mi pracę z pszczołami. Interesowałem się trochę entomologią, ale nie aż tak znowuż bardzo. Ale dalej życie ułożyło się samo.

Pasieka Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu służy studentom Wydziału Medycyny Weterynaryjnej oraz Biologii i Hodowli Zwierząt
Pasieka Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu służy studentom Wydziału Medycyny Weterynaryjnej oraz Biologii i Hodowli Zwierząt
fot. Tomasz Lewandowski

Co jest ciekawego w owadach?

Wszystko. To najliczniejsza grupa gatunkowa zwierząt, trzy czwarte wszystkich zwierząt na świecie, o bardzo wielkiej, wręcz fascynującej zmienności morfologicznej, anatomicznej, funkcjonalnej i w zachowaniach. Zresztą akurat pszczoły należą do bardzo wąskiej grupy owadów społecznych. Należą do niej jeszcze termity, trzmiele, osy. Mają też zupełnie inny rozród – w przypadku pszczół, samiec nie ma ojca.

Jak to nie ma ojca?

Ma tylko matkę, ponieważ jest haploidem. Powstaje z niezapłodnionego jaja, więc nie może mieć ojca. W pszczelarstwie truteń nie jest generacją, to fruwająca gameta, która jest przenosicielem materiału genetycznego. Można powiedzieć, że samiec to opakowanie do przenoszenia materiału genetycznego.

Dlatego trutnie są lekceważone?

To raczej kontekst semantyczny. W polszczyźnie truteń to paskudna istota, żerująca na robotnicach. Leń. Za to angielska nazwa jest znacznie bardziej rozpowszechniona i ma lepsze konotacje. Dron oznacza bojowy, bezzałogowy aparat latający. Od razu brzmi inaczej, prawda? W rodzinie pszczelej rzeczywiście truteń, czy dron nie spełnia żadnej przyzwoitej roli, choć tak naprawdę ma tych ról bardzo wiele. Gniazdo pszczele jest organizmem stało-cieplnym i to trutnie są głównym dostarczycielem energii do jego ogrzewania. Ich obecność powoduje, że rodzina pszczela pracuje harmonijnie. Gdybyśmy więc wybili wszystkie trutnie, to wszystkie panie w pszczelej społeczności przestaną pracować na jej rzecz. Zapanowałoby duże rozprzężenie.

Truteń jest jak ekonom w takim stadzie?

Powiedziałbym raczej, że cementuje społeczność, zwłaszcza, że jest w niej krótko, mniej więcej trzy miesiące. Jest gościem na chwilę, kiedy potrzebny jest do rozrodu i kiedy hoduje się młode matki. Zimą, w normalnej, zdrowej rodzinie trudni nie ma.

To oczywiście antropomorfizacja, ale pszczela rodzina to matriarchat?

Nie możemy przykładać tu ludzkiej miary. Pszczoła miodna jest bardzo prosto zaprojektowanym owadem. Jej głównym, nadrzędnym celem jest zgromadzenie jak największej ilości pokarmu, po to, by wyprodukować odpowiednią ilość własnych osobników i utrzymać integralność. W momencie szczytu rozwoju trzeba się rozmnożyć, czyli się wyroić. Rój wychodzi z ula ze starą matką, a w gnieździe, tak zwanym macierzaku, pozostaje jednak część pszczół, których głównym celem jest wyhodowanie młodej matki. Z tym celem, czyli pozyskaniem dużych ilości pszczół i przez to miodu, zmagają się zresztą pszczelarze.

Prof. Paweł Chorbiński: – Pszczoły natychmiast wyczuwają nastrój człowieka, który wchodzi do pasieki
Prof. Paweł Chorbiński: – Pszczoły natychmiast wyczuwają nastrój człowieka, który wchodzi do pasieki
fot. Tomasz Lewandowski

Dlaczego?

Kiedy pszczoły nie mają dostępu do źródeł pożywienia stają się rabusiami. Szukają najsłabszej rodziny, żeby pokonać straż i zabrać jej zapasy pokarmu i przynieść go do swoich.

A taki mają dobry PR…

Mają. (śmiech) Na czele tej bandy rabusiów stoi oczywiście matka, która funkcjonalnie jest maszyną do składania jaj, bo tego nie można porównać do żadnego zwierzęcia, którym zajmujemy się na weterynarii. Pszczela matka dziennie składa więcej jaj niż sama waży. Potrafi złożyć ich ponad 3 tysiące. I robi to przez 3 miesiące. Jest w stadzie najdłużej żyjącym osobnikiem. Nadzoruje całą społeczność na bardzo wysublimowanym poziomie, posługując się systemem feromonów. Nie armią, nie siłą, tylko feromonami. I jeżeli nawet zginie, to pszczoły przy braku tych feromonów już wiedzą, że matki nie ma i hodują matkę ratunkową.

Pszczelarz przychodząc do pasieki musi zostawić problemy za sobą, jak to mówią młodzi – musi zresetować dysk twardy. Żadnych nerwowych ruchów, spokój, opanowanie, taki swoisty chill out

Jak? Co decyduje o tym, że jakaś pszczoła w tej rodzinie zostaje matką?

Ona musi się urodzić jako matka. W rozwoju larwalnym jest inaczej karmiona niż larwa robotnica. Kiedy matka jest hodowana w naturalny sposób, to ma tzw. komórkę matecznikową. Najpierw jest to miseczka matecznikowa, w której matka składa jajeczko, potem rozbudowywana jest jako komórka – matecznik. Urodzona z tego jajeczka larwa od początku jest inaczej karmiona, aniżeli larwy robotnic. Jeżeli matka zginie w jakiś dramatyczny sposób, np. przy przeglądzie pszczelarz przez przypadek ją przygniecie, to wtedy pszczoły potrafią przebudować komórkę pszczelą czyli robotnicy, z jajeczkiem – bo jajeczko matki i robotnicy są takie same – i zmieniają jej sposób żywienia. Tak, można wyhodować sobie matkę ratunkową, ale musi się już urodzić jako matka nie robotnica. Jak widać, nie tu więc wyborów, plebiscytu.

A jeśli im się nie uda?

Część robotnic potrafi składać jaja, ale kiedy nie ma feromonów matki, to są to wyłącznie jaja niezapłodnione, więc rozwiną się z nich tylko trutnie.

Czego musiał się Pan nauczyć wchodząc w ten owadzi świat?

Żeby mieć wiedzę o chorobach, najpierw trzeba znać się na biologii, a biologia jest powiązana z utrzymaniem, chowem i hodowlą pszczół. Trzeba więc poznać całą dziedzinę i to nie tylko w teorii, ale również w sposób praktyczny. Po to przecież między innymi mamy pasiekę dydaktyczno-naukową na Uniwersytecie Przyrodniczym – dla dwóch wydziałów. Wcześniej mieliśmy dwie różne pasieki, bo każdy wydział miał swoją. Dopiero zdobywając pszczelarską wiedzę od podstaw, można się mierzyć z problemami zdrowotnymi, a następnie zastanawiać się nad tym, co wymyślić, żeby pszczołom pomóc albo zbadać rzeczy, których jeszcze nie znamy.

Jest Pan wyróżniony statuetką Dzierżonia przyznawaną przez pszczelarzy w dowód uznania. Jakie to jest środowisko?

Jeszcze nie tak dawno temu pszczelarstwo było domeną osób w wieku dosyć zaawansowanym. I to jest grupa trochę trudna, bo ma już wyrobione zdanie, czy zachowania, które niechętnie zmienia. Dzisiaj to środowisko młodnieje. W początkach XXI wieku pojawiła się moda na pasieki. Czasami to było przyjmowanie pasieki rodzinnej, czasami zainteresowanie czymś nowym albo szukanie sobie nowego pomysłu na życie. Ta moda zresztą wiązała się z przekonaniem, że wystarczy mieć niewiele rodzin pszczelich, będzie się mieć wysokie dochody z tych uli. I w ostatnich pięciu latach mamy swoistą eksplozję, która źle się skończy. W tym czasie Polsce zwiększyła się liczba rodzin pszczelich z 1,3 mln do 2,4 mln. Pojawiła się przez to bardzo duża grupa osób, które zajęły się pszczołami, nie mając o nich zielonego pojęcia. Tymczasem wbrew pozorom to owad wymagający. I tzw. starzy pszczelarze wiedzą, że to nie jest sposób na biznes. Tylko 3 proc. pasiek w Polsce to fabryki miodu, ale pozostała część to pasieki amatorskie, prowadzone dla przyjemności, gdzie miód uzyskuje się przy okazji. Jest też jeszcze grupa pszczelarzy, dla której pasieki to dodatkowe źródło dochodu.

Wspomniał Pan, że moda na pszczelarstw skończy się źle. Dlaczego?

Na targu kupimy duży słoik miodu za ok. 50 zł. Ale pszczelarz w skupie za kilogram miodu dostaje 8 zł. To oznacza, że nie zwraca się koszt pokarmu potrzebnego dla pszczół zimą. I oczywiście pszczelarze nie będą zabijać pszczół, bo im się hodowla nie opłaca. Po prostu nie będą ich rozmnażać. I za chwilę się okaże, że pszczół nie ma. Wtedy pojawią dodatkowe środki pomocowe dla pszczelarzy, bo już mamy dopłaty do pokarmów zimowych, mamy do leków na warrozę, wypłacane w ramach Krajowego Programu Wsparcia Pszczelarstwa. Oczywiście po to , żeby tym pszczelarzom było trochę lepiej, ale w efekcie mamy i będziemy mieć pszczele błędne koło. Dzisiaj status prawny pszczelarza jest taki, że można znaleźć 16 różnych określeń, bo nawet Ministerstwo Rolnictwa nie ma tu do końca sprecyzowanego określenia. I jednocześnie pszczelarzem może zostać każdy, nie mając żadnych kwalifikacji ani wiedzy. I teraz jeżeli ktoś rzuci się w pędzie i kupi sobie pasiekę, w której ma 100 rodzin pszczelich, to może się okazać, że po dwóch latach będzie miał tych pszczół serdecznie dość. Bo je naprawdę trzeba pokochać. Bo pszczoła żądli, nie jest zawsze miła, wymaga pracy w piątek, świątek i czasami w nocy.

Prof. Paweł Chorbiński: – Owady to fascynujące stworzenia i to pod każdym względem
Prof. Paweł Chorbiński: – Owady to fascynujące stworzenia i to pod każdym względem
fot. Tomasz Lewandowski

Jak rozumiem Pan je pokochał. Jest jakaś komunikacja człowieka z tymi owadami?

Pszczoła żyje zbyt krótko, żeby się przywiązać do człowieka. Latem jest to tylko 4-6 tygodni. Pszczelarza zobaczy dwa, trzy razy i nie będzie miała miłych wspomnień, bo jeżeli robi się przegląd pasieki, to jest zamieszanie w rodzinie, przestawia się meble, używa się dymu… Ale pszczoły potrafią rozpoznać stan emocjonalny pszczelarza. Dlatego trzeba do nich podchodzić spokojnie, bo wyczuwają zapach strachu. Pszczelarz przychodząc do pasieki musi zostawić problemy za sobą, jak to mówią młodzi – musi zresetować dysk twardy. Żadnych nerwowych ruchów, spokój, opanowanie, taki swoisty chill out. Gwałtowny ruch pobudza pszczoły do agresji, biomet też na nie wpływa. Czasami przyjeżdża się do pasieki, otworzy pierwszy ul i już wiadomo, że nie będzie to miły dzień, bo pszczoły też są poddenerwowane. Widzą to na zajęciach zresztą sami studenci. Na jednych zajęciach pszczoły były fajne, a na kolejnych już nie. I wtedy pytają, co się dzieje. Tłumaczę im „powąchajcie, jest akurat oprysk na choroby grzybowe w jęczmieniu czy cokolwiek innego”. Chemia sprawia, że pszczoły są bardziej agresywne. Jeżeli jest pożytek, dużo roślin kwitnie, są zadowolone, mogą spokojnie pracować, więc w ulu nie ma tych, które mają jad. Ale kiedy nie ma pożytku albo pada deszcz jest nerwowo. Zasada jest prosta: jeżeli człowiek ma pozytywne podejście do pszczół, to one lepiej żyją i są zdrowsze. Na przestrzeni lat stwierdziłem, że jak się czymś martwię, bo praca w ulu jest trudniejsza.

To ciekawe, bo to jest niemierzalne, w gruncie rzeczy nienaukowe.

Ale nie wszystko się da naukowo wyjaśnić. No bo jak wyjaśnić to, że kiedy przychodzę do pasieki, patrzę, słucham, to po chwili wiem, w jakim nastroju są pszczoły. I muszę się do tego ich nastroju dopasować. Pszczoły zresztą nieraz mnie zaskoczyły. I na pewno działa tu prawo Murphy’ego. Idziemy zobaczyć matkę w ulu, przeglądamy go kilka razy a jej nie ma. Schowała się tak, że nie można jej znaleźć. A wystarczy, że studenci skończą ćwiczenia, pójdą za bramkę, zaglądam do ula, wyciągam pierwszy plaster z brzegu i na tym plastrze siedzi matka.

Co jest trudne w leczeniu pszczół, w projektach badawczych z nimi związanych?

W projektach trzeba wpisać tzw. spodziewane efekty. To jest biologia, więc bardzo często chcemy jakiś preparat przetestować i zakładamy, że on będzie miał tam 80% skuteczność. Tylko, że to jest nasze marzenie. Bo w rzeczywistości pszczoły, mimo wszystkich naszych pomysłów, zachowują się zupełnie inaczej. W sprawozdaniach bardzo źle wygląda, że pszczoły zweryfikowały hipotezę badawczą w inny sposób niż ten zaplanowany. Dlatego dla mnie każdy wynik jest dobry. Trzeba go przyjąć i ewentualnie zmodyfikować warunki doświadczenia, sprawdzić inne parametry, by w kolejnym powtórzeniu uzyskać to samo. Na pszczoły wpływa wszystko, inaczej potrafią reagować te z Podkarpacia, a inaczej te z Kaszub. Nawet leki na warrozę działają za każdym razem trochę inaczej.

Odporność pszczół zależy od pokarmu?

Jeżeli jest dopływ pokarmu, to odporność rodzin jest wyższa. Jeżeli jest głód, to odporność gwałtownie spadnie. Ale głód może u pszczół występować również wtedy, kiedy mają olbrzymie zapasy zgromadzone w ulu. Nie są wtedy głodne dosłownie, ale nie został zaspokojony ich głód zbierania pokarmu, gromadzenia go w większych ilości. Kiedy jest pożytek, to pszczoły pracujące, a więc te najstarsze, najbardziej narażone na patogeny środowiska, są poza gniazdem. Wtedy presja drobnoustrojów na to gniazdo jest mniejsza. Ale kiedy nie ma tego pożytku, np. pada deszcz, jest co jeść w ulu, bo są zapasy, to zaczyna być niebezpieczne. Jest ścisły kontakt osobników najstarszych z młodszymi i następuje też transmisja patogenu. Dzisiaj na świecie mówi się o monitorowaniu stanu zdrowia tych owadów.

Co powinniśmy wiedzieć o pszczołach?

Personifikujemy je. Mamy matkę, rodzinę, dziecku mówimy, że powinno być pracowite jak pszczółka. Tylko, że jak to dziecko dorośnie, to się zorientuje, żeśmy mu nieźle nakłamali. Czas życia pszczoły zależy od pracy. Jeżeli nic nie robi w lecie, żyje 7 tygodni. Jak ciężko pracuje – 3 tygodnie.

Kto był Pana mistrzem?

Profesor Tomaszewska. Nauczyła mnie też pracy w pasiece, tego, jak patrzeć na pszczoły. To jest chyba jedna z najcenniejszych rzeczy jakie mam, bo pszczelarze od razu wiedzą, że nie jestem tylko teoretykiem.

To czego Pan uczy swoich studentów?

Standard programu na weterynarii spowodował, że mój przedmiot jest na trzecim roku, a był na piątym. Muszę konkurować z przedmiotami, które na trzecim roku na weterynarii są dla studentów być albo nie być. To na nich się skupiają, bo od nich zależy ich przyszłość. Nawet sami w ankietach zwracają uwagę, że lepiej by było, gdyby mój przedmiot był na późniejszych latach, bo mieliby inne podejście do niego. Ale też właśnie dlatego staram się uczyć ciekawie, zainteresować, wciągnąć w temat. I mam nawet sukcesy życiowe, bo jakaś część tych studentów zakłada potem swoje pasieki i do mnie dzwoni, jak pojawiają się problemy, żeby im pomóc je rozwiązać.

Profesura belwederska to wisienka na torcie?

Na pewno podsumowanie tego, co się w życiu zrobiło. Mam w dorobku parę książek, co prawda książki nie są dzisiaj punktowane, ale dzięki nim jest wiedza, z której mogą korzystać pszczelarze. W internecie jest wiele nieprawdziwych informacji, więc wciąż są potrzebne. I oczywiście dobrze by było po sobie coś zostawić, ale tu trzeba powiedzieć sobie prawdę – nie jest to w weterynarii dziedzina, która przyniesie odpowiednie profity finansowe. Bo pszczelarza nie stać na wizytę lekarza w stadzie. Badanie i ocena stada kosztuje kilka tysięcy złotych. Trudno więc otworzyć gabinet. Precyzyjniej mamy w Polsce dwa gabinety leczenia pszczół w Polsce, ale połączone np. z przedstawicielstwem firm farmaceutycznych. I chyba najbardziej mi żal, że jak dotąd nie wychowałem swojego następcy, kogoś, kto przejmie po mnie pałeczkę. Mam asystenta, ma zresztą swoją pasiekę, ale czy zdążymy, biorąc pod uwagę, że przygotowanie następcy wymaga jakichś 10 lat? Nie wiem.

Kiedy wchodzi Pan do pasieki, to wita się z pszczołami?

Sprawdzam, czy jest spokój, czy pszczoły pracują na wylotkach. I czasem mówię „no co tam robaczki dzisiaj u was słychać?”.

rozmawiała Katarzyna Kaczorowska

Powrót
04.03.2024
Głos Uczelni
rozmowy

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg