eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Dziekanat Wydziału Medycyny Weterynaryjnej niejedno już widział

Pracownicy dziekanatu Wydziału Medycyny Weterynaryjnej, Bożena Doszyń, Agnieszka Kłapkowska, Katarzyna Mikrut, Anna Rosłaniec, Karolina Skuza i Łukasz Homa opowiadają o swojej pracy w dziekanacie i nietypowych sytuacjach, które ich na co dzień spotykają.

Dziekanat Wydziału Medycyny Weterynaryjnej różni się nieco od innych dziekanatów na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Po pierwsze dlatego, że obsługa toku studiów jednolitych magisterskich wygląda inaczej niż obsługa studiów dwustopniowych, a po drugie przez to, że na uczelni są kliniki weterynaryjne i pracownikom dziekanatu zdarza się odbierać różne telefony od właścicieli zwierząt. Stwarza to nieraz zabawne sytuacje.

Jedyny dziekanat na UPWr prowadzący studia jednolite magisterskie

Zdaniem Bożeny Doszyń, kierowniczki dziekanatu Wydziału Medycyny Weterynaryjnej, obsługa studiów jednolitych magisterskich przypomina bieg długodystansowy, a nierzadko bieg długodystansowy z przeszkodami. – Przed zmianą przepisów ograniczających możliwość powtarzania przedmiotów mieliśmy studentów, którzy studiowali nawet kilkanaście lat – przyznaje kierowniczka dziekanatu, podkreślając, że w tym czasie często zmieniały się przepisy, plany i programy, więc prowadzenie toku studiów takich osób było nie lada wyzwaniem dla pracowników dziekanatu. – Za to podczas absolutorium największe bukiety otrzymujemy właśnie od tych absolwentów, których droga do uzyskania upragnionego dyplomu lekarza weterynarii była długa i mozolna – śmieje się Bożena Doszyń. 

Swojej kierowniczce wtóruje Anna Rosłaniec, która przyznaje, że różne wyzwania, jakie napotykają pracownicy, są wynagradzane w momencie, gdy studenci szczęśliwie kończą studia. – Są studenci i absolwenci, którzy nas odwiedzają, by podzielić się radosnymi wydarzeniami – zaręczynami, ślubami, dziećmi czy pochwalić sukcesami w pracy zawodowej. Czasami przynoszą kwiaty nie dlatego, że zrobiłyśmy dla nich coś szczególnego, ale po prostu chcą dać dowód sympatii – mówi pracownica dziekanatu, podkreślając, że to bardzo miłe, bo oznacza, że dziekanat to nie tylko miejsce, gdzie idzie się z „problemem", bo studenci widzą w jego pracownikach ludzi, którzy są im przychylni, a nie urzędników bezdusznie wykonujących swoje obowiązki.

– Wzruszający są lekarze weterynarii, którzy po latach odwiedzają swoją Alma Mater i dopytują, czy jeszcze pracuje pani Jadzia, pani Tereska czy inne panie. Wspominają historie ze swoich studenckich czasów, jak to „panie z dziekanatu” pomagały im przebrnąć przez te niełatwe studia, podpowiadały, jak postępować z niektórymi profesorami lub wręcz wychowywały – mówi kierowniczka dziekanatu. 

A studia weterynaryjne do najłatwiejszych nie należą. I pracownicy dziekanatu to wiedzą, dlatego pomagają swoim studentom, jak mogą. Nie tylko tym z Polski, ale też zagranicznym, bo oni często napotykają jeszcze więcej wyzwań podczas studiów. Niestety, pracownicy muszą też pilnować przestrzegania przez studentów regulaminów, więc bywają sytuacje kryzysowe.  

Pracownicy Dziekanatu
Pracownice dziekanatu od lewej: Anna Rosłaniec, Katarzyna Mikrut, Bożena Doszyń, Karolina Skuza, Agnieszka Kłapkowska
fot. Tomasz Lewandowski

Jak podkreśla Agnieszka Kłapkowska zagraniczni studenci zgłaszają się do dziekanatu nie tylko ze sprawami związanymi z tokiem studiów. Nieznajomość języka polskiego i odmienne realia sprawiają, zwłaszcza na początku studiów, że czasem nie mogą się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Bywa tak, że potrzebują asysty przy rejestracji do lekarza, pomocy w tłumaczeniu polskich pism urzędowych czy umów. Zdarzają się nieporozumienia, będące konsekwencją różnic kulturowych. O ile Agnieszce Kłapkowskiej nie przeszkadza skrócenie dystansu i zwracanie się po imieniu, o tyle w relacjach akademickich może to być błędnie odebrane.

– Studenci English Division potrzebowali też dużo wsparcia podczas pandemii SARS-CoV-2. Większość komunikatów ze stron rządowych publikowanych było po polsku, a studenci potrzebowali tych informacji w języku angielskim. Razem z prodziekan prof. Katarzyną Kosek-Paszkowską działałyśymy jak sztab kryzysowy i główny punkt informacyjny – dodaje Agnieszka Kłapkowska.

Halo, weterynarz?

Często zdarza się, że przez pomyłkę do dziekanatu dzwonią właściciele zwierząt, szukający pomocy weterynaryjnej. Dziekanat bywa pewnego rodzaju „infolinią weterynaryjną” – pracownicy podają dzwoniącym właściwe numery telefonów, podpowiadają, do którego ze specjalistów należy udać się z konkretnym przypadkiem, a czasami po prostu muszą wysłuchać.. 

– Nierzadko opiekunowie zwierząt są przekonani, że rozmawiają z lekarzem weterynarii i zanim zdążymy wyprowadzić ich z błędu relacjonują przypadek swojego pupila, a czasami nawet grożą konsekwencjami, jeśli nie są zadowoleni z usługi weterynaryjnej – mówi Bożena Doszyń. 

Każdego dnia pracownicy dziekanatu odbierają po kilka, kilkanaście telefonów od właścicieli zwierząt. – Najczęściej zadawane pytania dotyczą wykonania rezonansu lub usg, a także połączenia z lekarzem weterynarii lub kliniką weterynaryjną. Dla wielu ludzi pupile są najważniejszymi stworzeniami na świecie, więc w słuchawce często słyszymy przeraźliwy ton głosu lub nawet krzyk! – opowiada Anna Rosłaniec.

– Zdarza się, że padają prośby o porady. Słyszeliśmy już: „co zrobić z latającymi nietoperzami na hali produkcyjnej?”, „co zrobić z jeżami, które zadomowiły się na placu budowy?” albo „jak pozbyć się kreta na działce” – wtóruje Annie Rosłaniec Katarzyna Mikrut.

Pracownicy dziekanatu
Pracownice dziekanatu WMW bywają czasem infolinią weterynaryjną dla właścicieli zwierząt szukających pomocy dla swoich pupili
fot. Tomasz Lewandowski

Kierowniczka dziekanatu przyznaje, że wśród licznych telefonów, bywają też całkiem zabawne. – Raz zadzwonił do nas ktoś w sprawie węża boa, który zjadł królika i dostał zaparcia – z uśmiechem wspomina Bożena Doszyń. – Zdarzały się też kanarki z zaparciem... jajka. Nie pytajcie o szczegóły... 

Uwaga, ostrożnie, delikatna przesyłka!

Dziekanat prowadzi kancelarię dla katedr związanych z Wydziałem Medycyny Weterynaryjnej, czyli m.in. dla Katedry Patologii, która wykonuje sekcje zwierząt i badania histopatologiczne. Materiał do badań bywa przesyłany nie tylko pocztą kurierską, ale też zwykłą pocztą w kopertach. Gdy czasem coś się rozszczelni, bywa nieprzyjemnie. – Dlatego nie przyjmujemy już do dziekanatu przesyłek z materiałem biologicznym – śmieje się Karolina Skuza.

Najbardziej nieprzyjemna „afera”? Kierowniczka dziekanatu do dzisiaj pamięta szok, jaki wywołała paczka z... głową konia przysłana kurierem przez komisariat policji. Specjaliści z uczelni mieli przeprowadzić badanie sekcyjne, ale... – Nadawca nie zabezpieczył odpowiednio tej dość szokującej przesyłki, która na dodatek była przechowywana przez weekend… Co było dalej, to może nie będę opowiadać. W każdym razie firma kurierska musiała przeprowadzić dezynfekcję całego magazynu – opowiada Bożena Doszyń.

Według Katarzyny Mikrut najdziwniejszą przesyłką, jaką otrzymała jedna z wydziałowych katedr, były spakowane w pudełko i wysłane za pośrednictwem poczty pszczoły w stanie uśpienia. – Oczywiście na paczce nie było żadnego oznaczenia, informującego o zawartości, więc można sobie tylko wyobrazić, jakie zaskoczenie wywołała paczka, która nagle zaczęła podskakiwać na półce. Okazało się, że pszczoły wybudziły się, zanim paczka została przekazana do adresata. Było niemałe zamieszanie, a nawet lekkie przerażenie. Z perspektywy czasu śmiejemy się z tego, ale osobom pracującym w kancelarii ogólnej zdecydowanie nie było wtedy do śmiechu – opowiada pracownica dziekanatu.

Bez anegdot się nie obędzie

Różne życiowe perypetie przydarzają się studentom z English Division. Pracownice dziekanatu miały już na przykład okazję rozmawiać z policjantem, który dawał mandat zdezorientowanemu studentowi za przejście na czerwonym świetle, czy też pomagały wyjaśniać z zakładem energetycznym sprawę z odłączeniem prądu w mieszkaniu z zakładem energetycznym – na prośbę studentki, której zdarzyło się nie zapłacić w terminie rachunku.

Ale rodzimi studenci też potrafią rozbawić. Katarzyna Mikrut opowiada jedną z historii. – Pewnego razu przyszedł do nas chłopak, który chciał złożyć wniosek o zapomogę. Na pytanie z jakiego tytułu, odpowiedział, że zdarzyła się „nieprzewidziana sytuacja losowa”. Zorganizował imprezę i w trakcie jej trwania, zupełnie przypadkowo, nie wiadomo kiedy i w jakich okolicznościach, przez okno wyleciał telewizor – mówi Katarzyna Mikrut. – Sytuacja trudna, bo telewizor należał do dziadka studenta, który obiecał zwrócić go po ukończeniu studiów... Jak wiadomo u studenta z kasą krucho, to wpadł na pomysł, że dostanie zapomogę i odkupi dziadkowi telewizor w jakimś komisie. Niestety, plan nie powiódł się, bo sytuacja nie kwalifikowała się do otrzymania zapomogi, ale samo tłumaczenie tej imprezowej katastrofy było zabawne – z uśmiechem opowiada pracownica dziekanatu.

Trudne pytania to chleb codzienny pracownika dziekanatu. Łukasz Homa, zajmujący się między innymi studiami doktoranckimi został kiedyś zapytany przez jednego z uczestników tych studiów: „Panie Łukaszu, czy ja jestem doktorantem?”.

Na koniec Bożena Doszyń podsumowuje: – Dziekanat jest sercem wydziału. To wsparcie nie tylko działalności dydaktycznej, ale też naukowej i organizacyjnej. Do pracy tutaj potrzebne są szczególne predyspozycje, bo jej istotą jest kontakt i współpraca z ludźmi, a każdy człowiek, student, doktorant, nauczyciel czy naukowiec to osobna historia.

is

Zobacz również:

Powrót
26.04.2022
Głos Uczelni
rozmowy

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg