Złoty Chiron dla prof. Niżańskiego z UPWr
Prof. Wojciech Niżański, szef Katedry Rozrodu z Kliniką Zwierząt Gospodarskich na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej, wyróżniony Złotym Chironem.
Odebrał Pan Złotego Chirona. To jedno z najważniejszych wyróżnień dla lekarza weterynarii i dydaktyka. Jakie to uczucie zostać tak docenionym?
Wyjątkowe, zwłaszcza, że pierwszym, który w historii odebrał to wyróżnienie był pan profesor Ryszard Badura, wieloletni rektor naszej uczelni i legenda polskiej weterynarii. Wśród wyróżnionych są m.in.prof. Roman Kołacz, prof. Roman Lechowski, prof. Andrzej Koncicki czy prof. Jan Twardoń i co więcej, tę statuetkę przyznaje Izba Lekarsko-Weterynaryjna, a nominacje zgłaszają izby wojewódzkie od 12 lat. Mnie przypadła 12 nagroda.
Był Pan zaskoczony?
Rzekłbym miło zaskoczony nominacją, a potem niemal onieśmielony bardzo bogatą, honorową oprawą przyznania wyróżnienia. Przewodniczącym kapituły nagrody jest wielki nasz autorytet prof. Antoni Schollenberer, jeden z nestorów polskiej weterynarii. Oczywiście jest głosowanie. Kandydatów zawsze jest kilku, często to naprawdę znaczące nazwiska. A sama nagroda jest wręczana podczas Vet Forum targów współorganizowanych przez Krajową Izbę Lekarsko-Weterynaryjną w Łodzi podczas ich otwarcia przez Prezesa Izby. Przyznam, że było mi bardzo miło i czułem się zaszczycony. W końcu tego wyróżnionego, za popularyzowanie wiedzy i za osiągnięcia naukowe, docenia całe środowisko. Trudno więc nie czuć dumy. Ta nagroda ma swoją wagę w środowisku.
Chiron był centaurem, na wpół człowiekiem, na wpół zwierzęciem. Jaką inspiracją może być dla lekarza weterynarii?
Przede wszystkim był lekarzem i nauczycielem, leczył i uczył leczenia. I zginął zabity przypadkiem przez ucznia, co oczywiście ma wymiar symboliczny, bo w jakimś sensie każdy uczeń „zabija” swojego mistrza, idąc dalej niż ten, który był jego nauczycielem. Dla mnie Chiron to jednak przede wszystkim przypomnienie o naszym powołaniu – jako klinicysta, a więc lekarz weterynarii, leczę, ale jako nauczyciel akademicki uczę, więc wypełniam przesłanie, jakie niesie ze sobą ta mityczna postać.
Wybrał Pan weterynarię bo?
Bo byłem przekorny i uparty. Moi rodzice chcieli, żebym leczył ludzi, a ja kochałem zwierzęta i uparłem się na studia na weterynarii. Nigdy nie żałowałem tego wyboru. Więcej nawet, uważam, że był najlepszy z możliwych.
Dlaczego?
Dlatego, że medycyna weterynaryjna daje naukowcowi ogromne możliwości i perspektywę badawczą. To nie tylko leczenie zwierząt, ale też zagłębianie się w genetykę, biologię molekularną, ekologię. Te horyzonty wciąż się poszerzają, a bywa, że życie samo przynosi nowe tematy, jakich by się nie przewidywało wcześniej.
Jakie na przykład?
W chwili obecnej żyję przygotowaniem wykładu na Kongres rozrodu w Wenecji. Będę mówił o płodności samców w starszym wieku, czyli mówiąc wprost o zmianach starzeniowych dotyczących układu rozrodczego. Kiedy zacząłem przygotowywać wykład, ze zdumieniem odkryłem, że istnieje całkiem dużo prac na temat korelacji pomiędzy wiekiem zwierzęcia a jego płodnością, ale właściwie nikt szerzej nie sprawdził, jak u zwierząt wiek ojca wpływa na zdrowie potomstwa, na rozwój zarodków i płodów, na cechy fenotypu itp. Natomiast zależność między wiekiem ojca, a płodnością i zdrowiem potomstwa, częstotliwością występowania u dzieci różnych chorób to temat szeroko badany w medycynie człowieka. I to temat bardzo na czasie. I okazuje się, że chyba po raz pierwszy mamy do czynienia z możliwością odwrócenia modelu badawczego – do tej pory model zwierzęcy był punktem odniesienia do badań z zakresu medycyny człowieka. Tak było i jest na przykład w przypadku nowotworów gruczołu sutkowego. W tym wypadku to jednak model ludzki będzie mógł być inspiracją wobec zwierząt. W głowie mam już plan na badania i bardzo mnie to ekscytuje. I to jest właśnie fascynujące w nauce, że wciąż w niej jest tyle do zrobienia, do odkrycia. I to przykład, że czasem odkrywamy coś, obok czego przechodzimy obojętnie przez wiele lat, w ogóle tego nie zauważając.
Lubi Pan uczyć?
Bardzo. Dydaktyka powoduje, że moje synapsy wciąż są aktywne. Studenci zmuszają do ciągłej aktywności, czytania literatury i doskonalenia formy przekazu. Ta praca jest inspirująca. Nie można być dobrym nauczycielem przedmiotów klinicznych bez realizacji się w pracy klinicznej i jednoczesnego doskonalenia się w pracy dydaktycznej. A podstawą tej relacji, swoistego trójkąta są oczywiście badania, więc naukowiec-lekarz-dydaktyk to triada idealna, najlepsza z możliwych w przypadku nauk klinicznych.
Kiedy ma Pan wykład, to od razu Pan wie, kto będzie dobrym lekarzem?
Nie, bo takie wrażenia mogą być mylące. Ktoś niekoniecznie będzie świetny z rozrodu, czy z chirurgii, ale za to może okazać się bardzo dobrym praktykiem specjalizującym się w innej sferze, świetnie rozumiejącym swoich pacjentów, empatycznym i odpowiedzialnym. Czasem samorealizacja, rozwój zawodowy następują stopniowo podczas i po studiach, ale jeśli jest konsekwencja i pasja to efekty mogą być wspaniałe. Oczywiście studentów aktywnych widać od razu, ale ci akurat najczęściej przychodząc na studia wiedzą, co chcą robić w przyszłości. I bardzo często są to plany związane z pracą naukową właśnie.