eu_green_logo_szare.png

Aktualności

UPWr: kuźnia kadr dla wrocławskiego zoo

Nie wyobrażają sobie innego miejsca pracy. Zoo to całe ich życie, pasja i powołanie. Realizują je, bo mają wiedzę i umiejętności zdobyte na studiach na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Nasi rządzą? Oczywiście! UPWr właśnie podpisuje umowę o współpracy z wrocławskim ogrodem zoologicznym.

Dr inż. Mirosław Piasecki, Marek Pastuszek, Marta Zając-Ossowska, Justyna Nowicka i Maciej Okupnik, Anna Gorczyńska i Jarosław Wochal, dr inż. Karolina Kasprzak, Maciej Ryba i Paweł Borecki, wreszcie Damian Konkol i Rafał Belica – można by powiedzieć „nasi” rządzą, a to tylko część zootechników po Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu, którzy pracują we wrocławskim ogrodzie zoologicznym. Opiekują się manatami, pingwinami, kotikami, żółwiami, aligatorami, słoniami i nosorożcami. Tutejszy lekarz weterynarii, Wojciech Paszta, też jest po wrocławskiej uczelni i właśnie szykuje się do obrony doktoratu.

– To fascynujące miejsce dla lekarza weterynarii, bo nigdy i nigdzie nie miałbym kontaktu z tak różnymi zwierzętami egzotycznymi w jednym miejscu. Moja praca w ogromnej mierze opiera się na intuicji, umiejętności obserwowania, dostrzeganiu zmian w zachowaniu zwierzęcia i oceny, czy ta zmiana sygnalizuje chorobę – mówi Wojciech Paszta, prywatnie miłośnik psów, który pracy w zoo nie zamieniłby na inną.

Tak wygląda ważenie płaszczki urodzonej w zoo – Wojciech Paszta klęczy pierwszy z lewej
Tak wygląda ważenie płaszczki urodzonej w zoo – Wojciech Paszta klęczy pierwszy z lewej
fot. Monika Kaczkowska

– Tutaj mogę się nieustannie uczyć, wymieniać doświadczeniami z kolegami z innych ogrodów. Bo spektrum działania jest naprawdę ogromne, od leczenia szympansa czy kajmana po kastrację rysia – uśmiecha się Wojciech Paszta. 

Wrocławski ogród zoologiczny. Najstarszy w Polsce, został otwarty w 1865 roku. Piąty pod względem odwiedzin w Europie, trzeci na świecie pod kątem liczby prezentowanych gatunków (1132). Dzienny rekord wejść to – bagatela – 28 tysięcy! Tylko w ciągu ostatnich 10 lat otwarto tu nowy wybieg dla niedźwiedzi brunatnych, fokarium, wyspy lemurów, pagodę gibbonów i motylarnię, Pawilon Madagaskaru i Pawilon Sahary. W kwietniu 2012 roku otwarto wybieg rysi i żbików, znajdujący się w europejskiej części ogrodu, natomiast w październiku tego samego roku udostępniony zwiedzającym został pawilon Terai – budynek nosorożców indyjskich, mundżaków chińskich i gibonów czapników. W tym samym roku wrocławskie Zoo i 28 innych europejskich ogrodów złożyło aplikacje, w których ubiegały się o włączenie w program hodowlany okapi. Decyzją dziewięcioosobowej komisji m.in. to we Wrocławiu od grudnia 2013 roku znajduje się para okapi, jedyni przedstawiciele gatunku w Polsce. Tłumy przyciąga Afrykarium – Oceanarium, z najgłębszym na świecie basenem w ogrodzie zoologicznym – dla pingwinów. Odrarium to z kolei kompleks basenów przedstawiający faunę i florę Odry i pierwsza ekspozycja w Polsce pokazująca ekosystem rzeczny. Ogród jest też członkiem prestiżowych organizacji branżowych Światowego Stowarzyszenia Ogrodów Zoologicznych i Akwariów oraz Europejskiego Stowarzyszenia Ogrodów Zoologicznych i Akwariów, a także Światowego Stowarzyszenia Zooedukatorów.

zoo44.jpg
fot. Martyna Kostrzycka

Dr inż. Mirosław Piasecki, dyrektor do spraw hodowlanych, pracujący w zoo od 1984 roku, zapytany o swoje ulubione miejsce w ogrodzie, bez wahania mówi: – Stara, zabytkowa część. Tam pisałem swoją pracę magisterską. Tam uczyłem się do egzaminów. Zoo zresztą towarzyszyło mi od dziecka. Dziadek chodził ze mną na spacery nad Odrę. Bilet do ogrodu był drogi, więc częściej zamiast na zwiedzanie, szliśmy nad rzekę, tam, gdzie dzisiaj jest przystań i kawiarnia. Siadaliśmy na trawie i jak nam wiatr zawiał, to przynosił nam nietuzinkowe zapachy z zoo, od zwierząt.

Mirosław Piasecki z... wilkiem
Mirosław Piasecki z... wilkiem
fot. archiwum prywatne

Do ogrodu przychodził jako dziecko, potem jako student. Pracował tu w każde wakacje i zapamiętał go wtedy ówczesny dyrektor Antoni Gucwiński. Etatów nie było, ale zapisał w kajecie nazwisko młodego, zaangażowanego chłopaka, bo nigdy nie wiadomo, kiedy się może przydać. Przydało się, kiedy ten chłopak, absolwent zootechniki, pracował w spółdzielni rolniczej w kotlinie jeleniogórskiej i… wypasał owce.

– Ale któregoś dnia zadzwonił do mnie docent Stefanowicz z uczelni. Wiedział, gdzie pracuję. Usłyszałem od niego, że dyrektor Gucwiński mnie szuka i znaleźć nie może – opowiada dyrektor Piasecki, który, co zrozumiałe, ostatecznie owce porzucił tak jak wcześniej górale i zaczął pracę w ogrodzie zoologicznym.

Zna go jak własną kieszeń. Jeździł ze zwierzętami do innych ogrodów w całej Europie, więc szybko stał się jedną z tych osób, która miała kontakty zagraniczne, wiedziała, od kogo się uczyć i gdzie są najlepsze wzorce. W zoo pracuje też jego żona. Prowadzi całą dokumentację dotyczącą hodowli i wymian zwierząt w formie elektronicznej i dodatkowo w formie kartotek – (tylko tak się robi w większości dobrych zoo), bibliotekę, a na stoliku w gabinecie dyrektora leży przygotowana przez nią lista zwierząt do odbioru z europejskich ogrodów.

zoo10.jpg
fot. Martyna Kostrzycka

– Jeśli powiem, że zoo to całe moje życie, to będzie truizm, ale przecież tak jest. Nie tylko ja nie wyobrażam sobie innej pracy, innego miejsca, w którym pracuje się nie dlatego, że się musi, ale dlatego, że się chce. Codziennie – uśmiecha się Mirosław Piasecki, a jego młodsza koleżanka, Marta Zając-Ossowska, dyrektorka Działu Edukacji przyznaje, że ona po praktykach na studiach w 2004 zarzekała się, że w zoo pracować nie będzie. Zawsze kochała zwierzęta. Konie, psy, koty, świnki morskie, króliki towarzyszyły jej od dzieciństwa, jako dziecko hodowała też papużki faliste. Zootechnikę wybrała bez wahania i nigdy nie żałowała. Ale po tej praktyce powiedziała „nie”.

– Wyjechałam do Londynu. Przez internet znalazłam firmę opiekującą się zwierzętami bardzo zamożnych ludzi. I zostałam dogsitterką, uczyłam się nawet strzyżenia psów, moi szefowie w końcu mogli wyjechać na dwa tygodnie na wakacje – śmieje się Marta Zając-Ossowska. Nazwisk z pierwszych stron gazet, których psami się zajmowała nie zdradza, ale podkreśla, że Londyn nie tylko otworzył ją na ludzi, ale przede wszystkim dał jej kompetencje językowe.

Marta Zając-Ossowska była pewna, że gdzie jak gdzie, ale w zoo pracować nie będzie
Marta Zając-Ossowska była pewna, że gdzie jak gdzie, ale w zoo pracować nie będzie
fot. archiwum prywatne

Po powrocie z Wysp wcale nie trafiła do ogrodu. Zaczęła pracę w Dolnośląskiej Izbie Rzemieślniczej, gdzie realizowała projekty praktyk zagranicznych w europejskich przedsiębiorstwach dla uczniów szkół zawodowych. Łącznie w zrealizowanych przez nią projektach mobilności, finansowanych ze środków programu Leonardo da Vinci, wzięło udział około 200 uczestników. Te doświadczenia przydały się, kiedy w końcu trafiła do pracy w zoo, z którym związana jest od 10 lat.

– Tutaj organizowałam dwutygodniowe staże zagraniczne dla 41 pracowników ogrodu. W projekt zaangażowało się 10 partnerskich ogrodów zrzeszonych w Europejskim Stowarzyszeniu Ogrodów Zoologicznych i Akwariów z Czech, Anglii, Holandii, Danii oraz Niemiec. Wyjazdy nie tylko dały nam wszystkim nowe umiejętności zawodowe, ale również były świetną okazją do wymiany doświadczeń, co akurat w naszej pracy jest bardzo ważne – opowiada Marta Zając-Ossowska i nie kryje, że realizacja programy Leonardo da Vinci z uczniami dolnośląskich szkół (ale też i to, że sama ma dwójkę dzieci) sprawiła, że dzisiaj jej pasją jest edukacja.

zoo12.jpg
fot. Martyna Kostrzycka

– Nowoczesny ogród zoologiczny to przede wszystkim miejsce edukacji, jak też ochrony zagrożonych gatunków i badań naukowych. Uczymy, otwieramy na świat przyrody zarówno dzieci, nastolatki, jak i ich rodziców. I to naprawdę jest praca, której nie zamieniłabym na inną – przyznaje Marta Zając-Ossowska i ze śmiechem dodaje, że prezes Ratajszczak czasem jej przypomina, jak po tej studenckiej praktyce zarzekała się, że nigdy w życiu pracować w zoo we Wrocławiu nie będzie...

Nie zarzekał się na pewno Marek Pastuszek, kierownik terrarium, który w ogrodzie przeszedł chyba wszelkie możliwe miejsca pracy, był nawet żywieniowcem, więc jak dyrektor Piasecki zoo zna jak własną kieszeń.

– Te tak różne miejsca, w którym pracowałem w ogrodzie, wcześniejsze staże, zdobyte w ten sposób doświadczenia dają pewną sumę, która tworzy obraz całości. To naprawdę dużo, bo mam perspektywę nie jednego, dla mnie akurat najważniejszego terrarium, ale całości właśnie – tłumaczy Marek Pastuszek, który wiedzą o gadach dzieli się chętnie i często. Tak jak rok temu, kiedy we Wrocławiu na Rędzinie zauważono… kajmana i pracownicy zoo ratowali egzotyczne zwierzę.

Marek Pastuszek, kierownik terrarium z odłowionym we Wrocławiu kajmanem
Marek Pastuszek, kierownik terrarium, z odłowionym we Wrocławiu kajmanem
fot. Michał Ciechanowicz

„Wczoraj zwierzę było bardzo niemrawe, miało też zamgloną soczewkę oka, co potwierdza wysoki stopień wyziębienia. Dzisiaj rano soczewka oka była już czysta, a kajman dużo bardziej ruchliwy. Dokonaliśmy, razem z lekarzem weterynarii, dokładnych oględzin tego osobnika i ustaliliśmy, że jest to kajman karzełkowaty – Paleosuchus palpebrosus, najprawdopodobniej samica, w wieku ponad 3 lat. Generalnie jest w dość dobrym stanie, jak na to co przeszedł. Nie stwierdziliśmy chipa, ani śladu po nim, więc najprawdopodobniej zwierzę było nielegalnie chowane w domu. Podkreślę, że posiadanie takiego zwierzęcia prywatnie jest możliwe, ale wymaga spełnienia określonych warunków, zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Środowiska o zwierzętach niebezpiecznych z 2011 r.” – opowiadał na konferencji prasowej zorganizowanej wtedy przez wrocławskie zoo, gdzie trafił uratowany kajman, oraz miejskie instytucje uczestniczące w akcji ratunkowej.

Maciej Okupnik i Justyna Nowicka o nosorożcach wiedzą wszystko
Maciej Okupnik i Justyna Nowicka o nosorożcach wiedzą wszystko
fot. Martyna Kostrzycka

Justyna Nowicka i Maciej Okupnik w ogrodzie zoologicznym opiekują się nosorożcami. Oboje ukończyli zootechnikę na UPWr i oboje już na studiach wiedzieli, że w życiu zawodowym chcą pracować ze zwierzętami.  – To miejsce to ważna część naszego życia, a nosorożce to nasi przyjaciele. Mamy z nimi bliską więź: kiedy chorują, my się zamartwiamy, a kiedy są zadowolone to i my się uśmiechamy – mówią zgodnie. Na dowód pani Justyna opowiada, że mały nosorożec, nazywany przez swoich opiekunów „Dzidzią” lub „Kluską” przyszedł na świat w dniu jej urodzin. – To był najpiękniejszy prezent – podkreśla.

Ich zawodowa droga nie od razu jednak prowadziła do wrocławskiego ZOO.

Justyna Nowicka przeprowadza trening medyczny nosorożca
Justyna Nowicka przeprowadza trening medyczny nosorożca
fot. Monika Kaczkowska

– Przyszłam tu na studenckie praktyki. Wiedziałam więc jak wygląda tutejsza codzienność i marzyłam, by stać się jej częścią na dłużej. Niestety, nie było wtedy wolnych etatów, dlatego po studiach pracowałam w sklepie zoologicznym – opowiada pani Justyna. Kiedy kilka lat później, będąc na bezpłatnym stażu w ogrodzie, otrzymała propozycję pracy, nie zastanawiała się ani chwili.

–  I dla mnie nie od razu znalazło się tutaj miejsce. Najpierw kilka lat pracowałem na farmie drobiu – dodaje pan Maciej.

Pytani o swoim podopiecznych uśmiechają się i mówią: – Urocze, duże i niegrzeczne!

Pani Justyna wspomina, że początkowo miała obawy. – To są ogromne zwierzęta, w dodatku bardzo płochliwe. Przez to, że słabo widzą, mają wyostrzony słuch i spłoszyć potrafi je wszystko. Kiedy są zdenerwowane, mogą nieświadomie zrobić krzywdę, głównie z powodu swojej masy – tłumaczy opiekunka nosorożców. –  Dlatego, kiedy do nich przychodzimy, z daleka je nawołujemy i mówimy do nich, by ich nie zaskoczyć. Nas się nie boją, bo doskonale rozpoznają nasze głosy i zapach – podkreśla pan Maciek. Dopytywany, co znaczy, że nosorożce są niegrzeczne, tłumaczy, że psocą niewyobrażalnie, choć dla nich to po prostu dobra zabawa: –  Co kilka dni mamy tu panów z warsztatów, którzy muszą coś naprawiać.

A tu przy treningu medycznym Maciej Okupnik
A tu przy treningu medycznym Maciej Okupnik
fot. Joanna Kij

Anna Gorczyńska i Jarosław Wochal w ogrodzie zoologicznym opiekują się słoniami. Oczywiście oboje są absolwentami zootechniki na naszej uczelni. A pani Ania nie kryje, że ogród zoologiczny był od początku świadomym wyborem.

– Już jako nastolatka wiedziałam, że chcę pracować ze zwierzętami, mieć z nimi kontakt. Mieszkam we Wrocławiu, nie chcę się stąd wyprowadzać, więc ogród zoologiczny był jedynym miejscem, gdzie było to możliwe – opowiada Anna Gorczyńska.

Inaczej pan Jarosław, który aż do czasu, kiedy przyszedł tu na studenckie praktyki, o takiej pracy nawet nie pomyślał.

zoo24.jpg
Paweł Borecki wraz z Dolores – kamera ją kocha!
fot. Martyna Kostrzycka

–  Ale na praktykach tak bardzo mi się spodobało, że zostałem na stażu. To wtedy trafiłem do słoniarni, głównie dlatego, że pracowały tu same dziewczyny i miałem się przydać – śmieje się.

–  I przydał się, bo ciężkiej pracy tutaj nie brakuje – podkreśla pani Ania.

Pytani o swoje relacje ze słoniami nie kryją, że są nimi zafascynowani. – To są bardzo inteligentne zwierzęta, które wiedzą i potrafią dużo więcej niż się ludziom wydaje. Dlatego to nie jest tylko praca, to nasze życie. Przychodzimy tu i czujemy, że one nas potrzebują. Czekają na nas! – podkreślają. Nie kryją też, że zorganizowanie słoniom czasu jest ważnym elementem ich pracy. Toto i Birma dużo przeszły: pracowały w cyrku, były za młodu łamane psychicznie i tresowane. Cierpią na stereotypię (stan apatii nazywany też chorobą sierocą), dlatego ich opiekunowie robią wszystko, by odciągnąć je od wpadania w trans i kiwania się. Poza tym, kiedy się nudzą, to broją, a że są duże i dodatkowo mają bardzo sprawną trąbę, potrafią narozrabiać.

Jarosław Wochal i kabipara – kto by nie chciał takiego spotkania
Jarosław Wochal i kabipara – kto by nie chciał takiego spotkania
fot. Monika Kaczkowska

– Obecnie wykopały dziurę „prawie do Chin” i trzeba ją zakopać, bo to grozi katastrofą budowlaną – śmieje się pani Anna.

Ze słoniami wiąże ich więź, nie boją się stwierdzenia, że silniejsza niż z większością ludzi. I pewnie dlatego tak przeżywają, kiedy te chorują. – Słoń cierpi całym sobą. On się nie położy, ale nie chce wtedy chodzić. Stoi i cierpi – mówi pani Anna. – Pożegnałem już tutaj kilka zwierząt i nie będę ukrywał, że polały się łzy. Zawsze kiedy umiera nam zwierzę, to bardzo boli – dodaje opiekun i podkreśla, że praca w ZOO to zajęcie dla ludzi wrażliwych, którzy kochają zwierzęta i są gotowi na to by poświęcić jej wiele.

Przybić piątkę ze słoniem? Takie rzeczy to Anna Gorczyńska:)
Przybić piątkę ze słoniem? Takie rzeczy to Anna Gorczyńska :)
fot. Monika Kaczkowska

Kariera dr inż. Karoliny Kasprzak, specjalistki do spraw żywienia we wrocławskim ogrodzie zoologicznym, zaczęła się od działu edukacji. Najpierw przez dwa i pół roku prowadziła zajęcia dla dzieci, potem przez trzy i pół roku była opiekunem szympansów. 

Dr inż. Karolina Kasprzak – to ona dba o to, b y nakarmić całe zoo
Dr inż. Karolina Kasprzak – to ona dba o to, by nakarmić całe zoo
fot. Martyna Kostrzycka

Studentka i doktorantka UPWr na kierunku zootechnika przyznaje, że miała wiele szczęścia, bo zainteresowała się pracą w ogrodzie w odpowiednim czasie.  – Po skończonym doktoracie założyłam rodzinę, a potem zaczęłam szukać zajęcia. Kolega zapytał mnie wtedy: a co ty właściwie chciałabyś robić? Odpowiedziałam, że pracować w zoo, więc kazał mi sprawdzić, czy nie szukają przypadkiem kogoś do pracy. Szukali i jestem – uśmiecha się pani Karolina.

Wspomina, że czas, kiedy była opiekunem zwierząt to fantastyczne lata, podczas których dużo się nauczyła. – Ale chciałam się rozwijać, prezes Ratajszczak mnie docenił i tak zostałam żywieniowcem – mówi.

Pawiany – zawsze budzą zainteresowanie odwiedzających zoo
Pawiany – zawsze budzą zainteresowanie odwiedzających zoo
fot. Martyna Kostrzycka

Jej głównym zadaniem jest zadbanie o odpowiednie diety dla zwierząt, o to, by dostały wartościowe jedzenie i by ten pokarm dotarł na czas. Dlatego tak ważne jest planowanie: dzienne, miesięczne i roczne. –  Dieta ma bezpośredni wpływ na kondycję i samopoczucie zwierząt. Dlatego każdą dietę czy nawet najdrobniejszą zmianę wprowadzam bardzo powoli i z rozwagą oraz będąc w stałym kontakcie z opiekunami, bo nie możemy sobie pozwolić na żaden błąd. Ciągle się też uczę! – podkreśla dr Kasprzak i od razu dodaje, że wrocławskie zoo towar zamawia z całego świata. Kiedy rodzą się małe manaty i samica nie chce się nimi opiekować, pokarm sprowadza się aż z Australii, a kalmary do Afrykarium przyjeżdżają z Kalifornii.

– Dlatego muszę myśleć, przewidywać i mieć plany awaryjne dla każdej sytuacji. Zwierzęta muszą mieć jedzenie podane na czas i musi ono być świeże, a samej sałaty dla manatów potrzebujemy około tony tygodniowo! – wylicza Karolina Kasprzak.

Manaty to zresztą największe głodomory w zoo. Dzienna masa pokarmu dla 4 dorosłych i dwóch młodych to aż 153 kg (poza sałatą jedzą zielonkę z kukurydzy i miks warzyw oraz sałaty pekińskiej i rzymskiej). 

zoo4.jpg
Manaty – największe głodomory w zoo
fot. Martyna Kostrzycka

Te manaty karmi (i nie tylko) kolejny absolwent zootechniki (i biologii) na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu – Maciej Ryba, którego dzikie zwierzęta, szczególnie zwierzęta Afryki, interesowały od zawsze. Kiedy więc na studiach trafił na praktyki do słoniarni i poznał tam ciekawych ludzi, pomyślał,  że to mógłby być jego pomysł na życie.

Zaczął go, kiedy w zoo otworzono Afrykarium i powstał etat przy manatach. – Lubię z nimi pracować. Są bardzo wdzięcznymi, łagodnymi i przyjaźnie nastawionymi do opiekunów zwierzętami, ale bywa też ciężko. I dosłownie – śmieje się Maciej Ryba i potwierdza wyliczenia ogrodowego żywieniowca. „Jego” manaty tygodniowo jedzą około 900 kg sałaty, a jest ich tylko sześcioro! – Ciężko bywa też nam, opiekunom, kiedy chorują. W ciągu siedmiu lat były dwie poważniejsze sytuacje, na szczęście udało się je wyleczyć. Zdaję sobie sprawę, że opieka nad nimi to mój zawód, ale przywiązałem się do nich. Ciężko jest rozdzielić emocje od pracy – przyznaje pan Maciej i dodaje, że manaty są długowieczne, w ogrodach zoologicznych dożywają nawet 60 lat, należą do rzędu brzegowców – po łacinie Sirenia. I to one ponoć z daleka na tyle przypominały marynarzom ludzi, że zapoczątkowały historie o syrenach.

Pytany o największą satysfakcję z pracy, Maciej Ryba bez zastanowienia mówi, że na początku, każdego ranka po wyłączeniu budzika myślał o tym, że jako jedyna osoba w Polsce wstaje, by nakarmić i opiekować się manatami.

Maciej Ryba: – To wyjątkowe uczucie karmić zwierzęta, które są w jedynym zoo w Polsce, we Wrocławiu
Maciej Ryba: – To wyjątkowe uczucie karmić zwierzęta, które są w jedynym zoo w Polsce, we Wrocławiu
fot. Martyna Kostrzycka

– Do tej pory ta myśl daje mi poczucie pewnej wyjątkowości. We Wrocławiu są przecież jedyne manaty w Polsce. I choć moje dni w zoo wyglądają podobnie, to każdy dzień pracy przy zwierzętach jest na swój sposób wyjątkowy. Spędzając z nimi czas zapominam o trudnych momentach – olbrzymich dostawach sałat, czy przygotowywaniu posiłków – uśmiecha się Maciej Ryba, a kolejny absolwent zootechniki na UPWr, opiekun pingwinów przylądkowych i kotików, Paweł Borecki podpisuje się pod tym poczuciem wyjątkowości obiema rękoma.

On też o pracy w zoo marzył od dzieciństwa (filmy dokumentalne, które oglądał zafascynowany miały tu ogromne znaczenie). Do tego wrocławskiego trafił na studiach – najpierw na praktyki, potem na niejeden wolontariat i na końcu na staż. Pracuje tu już 13 lat i z pełnym przekonaniem mówi, że naprawdę się zakorzenił.

pawel-borecki-nauka-plywania-kotikow.jpg
Paweł Borecki uczy kotiki... pływania
fot. Monika Kaczkowska

– Zaczynałem w ptaszarni, a potem przy zwierzętach drapieżnych. Od 2009 roku mam pod opieką kotiki. W pracy z drapieżnymi zwierzętami nie ma się z nimi bezpośredniego kontaktu, co w przypadku pracy z pozostałymi zwierzętami jest stałym elementem. Możemy swoich podopiecznych głaskać i spędzać z nimi czas, ale musimy pamiętać o tym, że nie są to udomowione zwierzęta – opowiada Paweł Borecki i przekornie mówi, że jego podopieczni to dranie. Fani wrocławskiego ogrodu mogli się o tym na własne oczy przekonać, oglądając na Facebooku próby nakręcenia filmu promującego zoo. Bo pingwiny wyglądają uroczo, ale jak im coś nie pasuje, to potrafią nieźle dziobnąć.

– Najfajniejszym aspektem pracy w zoo jest kontakt ze zwierzętami. Mniej przyjemne jest przygotowywanie wybiegów i jedzenia, sprzątanie po podopiecznych czy praca na dworze, niezależnie od pogody. Miewamy lepsze i gorsze dni, ale ta chwila, w której spędzamy czas sam na sam ze zwierzęciem to nasza nagroda za ciężką pracę – mówi pan Paweł i od razu dodaje, że tak jak pingwiny potrafią pokazać, kto rządzi, tak już kotiki są trochę jak wodne psy.  Od małego opiekunowie uczą je wykonywania poleceń – tak jak uczy się szczenięta.

pawel-borecki-karmienie-malego-kotika-2017.jpg
A tak wygląda karmienie małego kotika
fot. Monika Kaczkowska

– To poważne i odpowiedzialne zadanie, bo codziennie przeprowadzamy z nimi trening medyczny. Jako ssaki morskie mają biologiczny bezdech, który pozwala im na długie nurkowanie pod wodą, ale jest też groźny w przypadku podania narkozy. Przez bezdech, kotiki mogą się z niej nie wybudzić. Dlatego trening medyczny jest tak ważny – większość zabiegów weterynaryjnych wykonujemy przy pełnej świadomości. Uczymy je podawać płetwy, pokazywać brzuch, kłaść się na wagę, otwierać pysk – wtedy zaglądamy im w zęby. Jesteśmy też w stanie bezstresowo, bez usypiania podać im na przykład zastrzyk – tłumaczy Paweł Borecki, który dzień w pracy zaczyna w kuchni, gdzie przez godzinę przygotowuje posiłki. Kotiki i pingwiny jedzą razem około 50 kg ryb dziennie. – W ciągu dnia robimy też jedno karmienie pokazowe, by edukować zwiedzających na temat naszych podopiecznych i pracy z nimi – uśmiecha się pan Paweł.

Kiedy jedzenie jest już przygotowane, trzeba posprzątać wybieg zanim przyjdą zwiedzający. Wtedy karmi się zwierzęta, myje pingwinie gniazda i sprawdza, czy jakiś maluch się nie wykluł.

Takiego malucha, choć innego gatunku, znalazł Damian Konkol, który od dziecka fascynuje się gadami, pracuje w terarrium, jak łatwo się domyśleć, jest po wrocławskiej zootechnice, ma na koncie całkiem sporą liczbę publikacji naukowych z zakresu żywienia i jest w trakcie pracy nad swoim doktoratem.

damian-konkol-i-kuba---przenoszenie-zolwi-sloniowych-na-wybieg-zewnetrzny-2020.jpg
Damian Konkol (po lewej) z opiekunem gadów Kubą przenoszą żółwia słoniowego
fot. Joanna Kij

– Rok temu, 8 października, rano, kiedy wszedłem do terrarium zobaczyć, co słychać u naszych podopiecznych, okazało się, że urodziły nam się dwa scynki nadrzewne. Bliźniaki, co jest dość rzadkie u tego gatunku, który w naturze zagrożony jest wyginięciem. Wszyscy bardzo się ucieszyliśmy, bo nie wiedzieliśmy, że będziemy mieli dzieci – śmieje się Damian Konkol, który pracuje przy żółwiach, z rozbawieniem przyznaje, że te lądowe są jak krowy, a widząc zdziwione spojrzenie, od razu wyjaśnia: – W naturze, jak wychodzą na żer, to jedzą dużo, bo jedzą na zapas, na wypadek okresu suszy czy gorszego dostępu do pokarmu. U nas mają go pod dostatkiem, więc jak tylko zobaczą opiekuna, to od razu domagają się jedzenia.

Damian Konkol do pracy w ogrodzie trafił jak wielu innych opiekunów – na studiach zaczynał tu w wolontariacie, potem zawalczył o praktyki, a dzisiaj nie wyobraża sobie życia bez terrarium, w którym jego dzień zaczyna się o 7 rano: wymianą wody, sprzątaniem, karmieniem. Tutaj głaskania i rozmowy, jak z czasem złośliwymi pingwinami, czy uroczymi manatami jednak nie ma. O gadach mówi się, że są w niewielkim stopniu socjalne (może dlatego Damian Konkol w domu ma gekona, najbardziej „uspołecznionego” gada, któremu zdarza się przyzwyczaić do opiekuna).

– Ale wszystkie gady to naprawdę są fascynujące zwierzęta i nie zamieniłbym terarrium na żadne inne miejsce – uśmiecha się i nie zdradza, że w czasie pandemii z kolegami wpadli na pomył, by stworzyć dla żółwi ziołowy ogródek i jakby było mało, zaczęli też kisić dla nich... winorośl. Osobiście ugniatają pędy i liście bosymi stopami, jak kapustę w beczkach albo winogrona na wino... Tego można się dowiedzieć z FB, gdzie regularnie wrzuca zdjęcia i filmy kręcone w terrarium. Po narodzinach scynków nadrzewnych, które w zoo mają mały wodospad i oczko wodne, bo lubią zlizywać krople wody z drzew i skał, też.

Rafał Belica pielęgnuje małe węże
Rafał Belica pielęgnuje małe węże
fot. Joanna Kij

Damian Konkol do pracy w terrarium trafił praktycznie zaraz po studiach. Takiego szczęścia nie miał Rafał Belica, który najpierw pracował kilka miesięcy w sklepie zoologicznym, a który tak jak jego kolega skończył zootechnikę na UPWr. – Po technikum weterynaryjnym chciałem oczywiście studiować weterynarię, nie dostałem się, ale nie żałuję – uśmiecha się Rafał Belica, siadając za stołem w pokoju socjalnym dla pracowników terrarium, gdzie niemal wszystkie szafki oklejone są zdjęciami zwierząt (po cichu przyznaje, że jego prywatnie ulubionym miejscem w ogrodzie jest nowy wybieg dla niedźwiedzi, gdzie najważniejszy jest ich dobrostan, a warunki są maksymalnie zbliżone do naturalnych). Zapytany, czym jest dla niego praca w ogrodzie zoologicznym, bez wahania mówi: – Wszystkim? Pasją. Ciągłym uczeniem się. Gady zawsze mnie fascynowały, więc jeśli udaje się w życiu połączyć pracę z prywatnymi zainteresowaniami, to czego chcieć więcej?

Ich opiekunowie żartują, że pingwiny to dranie – potrafią dziobnąć boleśnie, jak coś im się nie podoba
Ich opiekunowie żartują, że pingwiny to dranie – potrafią dziobnąć boleśnie, jak coś im się nie podoba
fot. Martyna Kostrzycka

Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu i spółka ZOO Wrocław 13 października podpisali porozumienie o współpracy. Zgodnie z nim obejmuje ona prowadzenie wspólnych badań naukowych w dziedzinie nauk biologicznych, udział w konferencjach naukowych i popularnonaukowych, ale też wykorzystanie bazy zarówno badawczej, jak i dydaktycznej do wspólnych przedsięwzięć.

mm, is, kbk

 

Galeria zdjęć

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpglogo-1.png