eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Tournée zespołu „Jedliniok”: Rosja i Mongolia

Tym razem Akademicki Zespół Pieśni i Tańce „Jedliniok” udał się w artystyczne tournée po dalekiej Rosji i Monoglii.

Wizja wyjazdu do Azji pojawiła się w zespole już dawno, choć niemal do końca nie wiadomo było, jakie miejsca ostatecznie uda nam się odwiedzić. Wraz z nadejściem wiosny 2016 r. nasze plany nabrały konkretnych kształtów – przed nami rozpostarła się wizja podróży do Rosji i Mongolii.

Początki

Choć dzień wyjazdu dla każdego członka zespołu z pewnością był chwilą wyczekiwaną, to nasza podróż zaczęła się tak naprawdę na wiele dni przed odjazdem pociągu do Warszawy. Zaczęliśmy żyć tą wyprawą już na miesiąc przed – organizacja transportu, wnioski wizowe, ustalanie repertuaru, dodatkowe próby taneczne i wokalne… A oprócz tego codzienne zasypianie z myślą: jak tam będzie?

25.04-06.05 Rosja
Moskwa

25 kwietnia z samego rana zjawiliśmy się na dworcu Wrocław Główny z walizkami, które są dla nas na wpół walizką, na wpół mobilną garderobą, i wyruszyliśmy w kierunku Warszawy, gdzie czekał nas lot do Moskwy.

Naszym zwyczajem, na Okęciu zjawiliśmy się na długo przed odlotem samolotu. Na szczęście wszelkie lotniskowe formalności przebiegły bez niespodzianek i o czasie ruszyliśmy w „podróż na wschód”. W Moskwie wylądowaliśmy po południu czasu miejscowego. Podróż do centrum rosyjskiej stolicy była niczym podróż wehikułem czasu – miasto sprawiało wrażenie, jakby zegar zatrzymał się tam kilkadziesiąt lat temu i przypominał widoki z czarno-białych jeszcze zdjęć naszych rodziców. Nie mniej, miało pewien unikalny urok. Szczególnie zapamiętaliśmy tamtejsze metro – marmurowe ściany i kolumny, pozłacane żyrandole, sufity wykładane barwnymi mozaikami, z których wciąż zerkali na nas dumnie towarzysz Lenin lub Stalin.

Tournée zespołu „Jedliniok”: Rosja i Mongolia, moskwa nocą
Moskwa nocą
fot. archiwum zespołu

Po zakwaterowaniu wybraliśmy się na nocne zwiedzanie Placu Czerwonego. Tu jednak spotkała nas przykra niespodzianka – był zamknięty z powodu prób przed obchodami Dnia Zwycięstwa. Malownicze wieżyczki Kremla udało nam się zobaczyć tylko przez kraty w bramie wejściowej. Los wynagrodził nam jednak tę stratę, gdy mieliśmy okazję podziwiać maszerujące w paradnym szyku rosyjskie wojska. Ale nie poddaliśmy się tak łatwo! Następnego dnia, bladym jeszcze świtem, co wytrwalsi z nas ruszyli na Plac Czerwony, by jeszcze przed odjazdem pociągu na Syberię zdążyć postawić na nim stopę.

Kolej transsyberyjska

Wyobraźmy sobie typowy wagon bez przedziałów. A teraz umieśćmy w nim dwupoziomowo około sześćdziesięciu prycz do spania. Ten właśnie obraz towarzyszył nam przez następne trzy i pół dnia kolejnego etapu podróży. Wydaje się ciasno? Może tylko trochę, i tylko na początku. Tak naprawdę wspominamy ten czas z wielkim sentymentem. Dni spędzaliśmy na rozmowach – zarówno tych między sobą, jak i z innymi pasażerami pociągu. Wszystko to dzięki naszemu niezawodnemu tłumaczowi języka rosyjskiego i szefowi kapeli w jednej osobie, chociaż zasługi na tym polu należy oddać także kierownikowi zespołu. Niezapomniane z pewnością pozostaną dla nas widoki – syberyjska przyroda w wielu odsłonach i mijane wioski, pełne biedy, ale na swój sposób egzotyczne. Odcięci od Internetu, z roamingiem zbyt drogim, by siedzieć z nosami w telefonach, sięgaliśmy po często zapominane gry i zabawy. Często kapela wyciągała instrumenty. Graliśmy i śpiewaliśmy zarówno polskie, jak i rosyjskie piosenki – a wraz z nami śpiewał cały wagon.

Każdy przystanek był dla nas nie tylko okazją do „rozprostowania kości” czy kupienia lokalnych specjałów od handlujących na stacjach „babuszek”, ale i prób na peronach. Repertuar trzeba ćwiczyć zawsze, niezależnie od warunków. I tak dwa razy dziennie wykonywaliśmy układy wśród przejeżdżających pociągów i przyglądających się, a czasem przyklaskujących nam zdziwionym podróżnym. Pewnego razu pociąg czekał na nas 4 minuty i ruszył dopiero po zakończeniu próby! To się mogło zdarzyć tylko w Rosji i tylko na trasie Moskwa – Władywostok. Kiedy zapowiedziano wjazd na naszą docelową stację w Irkucku, aż żal było wysiadać. Ale przygoda trwa dalej.

Jołoczka k. Irkucka

Kolejne trzy dni spędziliśmy w ośrodku turystycznym Jołoczka koło Irkucka. Tamtejsze drewniane domki pośród uroczego lasku nad brzegiem jeziora Bajkał w idealny sposób dostarczyły nam tego, czego niedostatek mieliśmy przez ostatnich kilka dni – przestrzeni i świeżego powietrza. Już dzień po przyjeździe daliśmy pierwszy koncert. Był to występ dla profesorów i młodzieży akademickiej, którzy zjechali się z całej Syberii na konferencję naukową. Widownia z entuzjazmem przyjęła prezentację polskich tańców narodowych w naszym wykonaniu. Jeszcze tego samego dnia poprowadziliśmy warsztaty tych tańców dla uczestników jubileuszowego, bo V już konkursu wiedzy o Polsce „Ojczyzna. Oj, czy zna?”, organizowanego przez Konsulat Generalny RP w Irkucku przy współudziale nauczycieli języka polskiego delegowanych przez ORPG do pracy w Rosji. W konkursie tym startowali uczniowie posiadający polskie korzenie i pragnący rozszerzać swoją wiedzę o kraju swoich przodków.

Pomimo napiętego pod względem artystycznym grafiku, znalazło się też w nim miejsce na zwiedzanie. Drugiego maja zostaliśmy zaproszeni na wycieczkę, podczas której mieliśmy okazję zobaczyć opiewane przez niejednego wieszcza błękitne wody Bajkału. Można śmiało przyznać, że widoki przerosły nasze najśmielsze oczekiwania. Trafiliśmy też na idealną pogodę, tak, że bez żadnych przeszkód mogliśmy podziwiać jezioro oraz po jego drugiej stronie ośnieżone jeszcze szczyty gór Khamar-Daban. Ostatni dzień tego etapu podróży spędziliśmy już w Irkucku, gdzie występowaliśmy podczas oficjalnych obchodów Święta Konstytucji 3-go Maja, organizowanych przez Konsulat Generalny RP w Irkucku. Po udanym koncercie, zostaliśmy zaproszeni do krótkiego udziału w bankiecie. Krótkiego, bo już po godzinie siedzieliśmy znów w wagonie kolei transsyberyjskiej – tym razem do Ułan Ude.

Ułan-Ude

Kiedy dotarliśmy do następnego przystanku naszej podróży, tylko rosyjskie szyldy sklepowe i plakaty przypominały nam, że ciągle jesteśmy w Rosji. Ułan-Ude, stolica Republiki Buriacji, region historycznie i etnicznie należący do Mongolii, ukazała nam trochę inny niż dotychczas, bardzo azjatycki obraz Rosji. Choć miasto jest nieco zaniedbane, to z uwagi na mnogość teatrów i szkół artystycznych zapamiętamy je jako miejsce tętniące życiem kulturalnym.

Przez najbliższe kilka dni naszym domem stał się akademik tamtejszej akademii muzycznej. Jednym z najcenniejszych doświadczeń podczas zespołowych podróży jest to, że poznajemy kraj nie z perspektywy turysty, lecz „od środka”. Pomimo pewnych niedogodności, m.in. warunków sanitarnych (dalece odbiegających od tego, do czego przyzwyczajeni jesteśmy w Polsce), mieliśmy okazję żyć wśród naszych buriackich rówieśników. Przez cały pobyt w Ułan-Ude opiekowało się nami polonijne stowarzyszenie „Nadzieja”. Właśnie jego przedstawiciele umożliwili nam zwiedzenie miasta oraz zorganizowali wycieczkę do Datsanu Iwołgińskiego. Dla wielu z nas była to pierwsza w życiu okazja, by zobaczyć kompleks świątyń buddyjskich i dowiedzieć się czegoś więcej o tej religii.

Tournée zespołu „Jedliniok”: Rosja i Mongolia, Iwołgiński Dacan (największy ośrodek buddyzmu w Rosji)
Iwołgiński Dacan (największy ośrodek buddyzmu w Rosji)
fot. archiwum zespołu

Najważniejszym punktem programu artystycznego był koncert w Buriackiej Filharmonii Narodowej. Do dziś nie zapomnimy, jak zaparł nam dech w piersiach widok największego chyba baneru (kilkumetrowego), jaki przyszło nam kiedykolwiek oglądać, zapraszającego na koncert „Jedlinioka” 04 maja z okazji Święta Narodowego 3-Maja. Zawieszony był wśród zapowiedzi występów prawdziwych gwiazd muzyki. Na co dzień widzimy siebie jako zwykłych studentów, którzy „uprawiając” swoją taneczną czy muzyczną pasję, mogą przy tej okazji zobaczyć kawałek świata. Tu poczuliśmy się przyjęci jak prawdziwi artyści. Nie zapomnimy też z pewnością warsztatów tanecznych z tamtejszym tanecznym zespołem dziecięco-młodzieżowym. Na życzenie organizatorów uczyliśmy naszych młodszych kolegów tańców górali żywieckich. My zaś mieliśmy okazję nauczyć się od nich tańców buriackich.

07–15.05 Mongolia

Ułan-Bator

W końcu nastał ten dzień, w którym zawitaliśmy do Mongolii. Drogę do Ułan-Bator (stolicy kraju), przebyliśmy autokarem rejsowym i choć czas podróży można było wykorzystać na sen, nie mogliśmy zmrużyć oka ze względu na hipnotyzujące widoki. Przed nami ciągnęła się pojedyncza nitka drogi, a po prawej i lewej stronie rozciągał się step – wielka, porośnięta jedynie trawą pustka. Gdzieniegdzie widzieliśmy stada pasących się wolno koni, owiec, krów (które miały oczywiście pierwszeństwo na drodze) i pojedyncze jurty (małe, okrągłe, tradycyjne mongolskie domy). Od czasu do czasu pojawiali się ludzie – pasterze na koniach lub motocyklach (wersja nowoczesna). Widok ten, z początku niezwykły, towarzyszył nam już niemal do końca podróży.

Tournée zespołu „Jedliniok”: Rosja i Mongolia, mongolski step
Mongolski step
fot. archiwum zespołu

Powodem naszego przyjazdu były Dni Polskie w Mongolii, organizowane przez Ambasadora RP w Mongolii przy współudziale Instytutu Polskiego w Pekinie. Znów zamieszkaliśmy w akademiku szkoły muzycznej, stając się częścią tamtejszego świata. Mieliśmy też okazję wystąpić z koncertem w auli szkoły muzycznej. Na koncert, oprócz osób związanych bezpośrednio z organizacją Dni Polskich oraz uczniów szkoły, przybyli także Polacy mieszkający na stałe w Ułan-Bator oraz Mongołowie, którzy mieli już kiedyś okazję poznać naszą kulturę podczas pobytu w Polsce. Choć Polska i Mongolia są dość odległymi punktami na mapie, mieszkańcy stolicy darzyli nas dużą sympatią przez sam fakt naszego pochodzenia. Zdarzało się, że podchodziły do nas na ulicy czy w sklepie obce osoby i płynną polszczyzną (wyuczoną np. w czasie studiów czy pobycie na kontrakcie zawodowym w naszym kraju) nawiązywały z nami rozmowę. Nawet półki sklepowe pełne były polskich produktów. Fenomen ten bierze się jeszcze z czasów, gdy Mongolia i Polska były państwami należącymi do RWPG (to coś w rodzaju Unii Europejskiej byłych państw socjalistycznych). Z mongolskiego punktu widzenia byliśmy, prócz NRD, najbardziej wysuniętym na zachód krajem, z którego można było importować towary. Polskie produkty zagościły w menu Mongołów jako europejskie przysmaki. I tak pozostało do dziś.

Zwiedzanie miasta, mieszkając w samym centrum stolicy, mieliśmy na wyciągnięcie rąk, a tak właściwie to nóg. Za dnia zwiedziliśmy klasztor buddyjski Gandan, zdobyliśmy punkt widokowy, z którego rozpościerała się niezwykła panorama miasta. Odwiedziliśmy nie raz centralny plac Ułan Bator – plac Chyngis-Khaana. Wieczorami zaś, o ile pozwalał nam na to plan koncertów, odwiedzaliśmy lokalne restauracje i smakowaliśmy kuchnię mongolską (herbata z mlekiem, solą i słoniną? To nie żart! Baranina na tysiąc sposobów? Czemu nie!) oraz popularną w tamtejszych rejonach kuchnię chińsko-koreańską. Oczywiście nie zabrakło czasu na karaoke – ukochaną przez Mongołów rozrywkę. Naszym przewodnikiem i nieodłącznym kompanem był Gangamurun Ganbold – zaprzyjaźniony Mongoł, student Politechniki Wrocławskiej, który akurat przebywał w Mongolii. Bez niego zagubilibyśmy się z pewnością w tym obcym świecie. Spędził z nami wszystkie dni, towarzysząc niemal na każdym kroku. Opowiadał o swoim kraju i panujących w nim zwyczajach, zabierał do miejsc, które trzeba było zobaczyć, nie mówiąc już o pomocy przy tak elementarnych czynnościach jak np. zamówienie obiadu w barze. Z pobytu w Ułan-Bator nie zapomnimy z pewnością dnia, w którym, ni stąd ni zowąd, miasto zostało na jeden dzień zasypane grubą warstwą śniegu.

Tournée zespołu „Jedliniok”: Rosja i Mongolia, koncert w ułan bator
Koncert w Ułan Bator
fot. archiwum zespołu

Chyngis

Postronnemu obserwatorowi wystarczy zaledwie dzień, aby zrozumieć, jak wielki jest kult Chyngis-Khaana w Mongolii. Jego imieniem nazywane są szkoły, place, lotnisko, a nawet najlepszej jakości czterdziestoprocentowy mongolski trunek. Tym razem udaliśmy się w daleką, bo trwającą prawie cały dzień podróż (a trzeba wiedzieć, że tamtejsze busiki przystosowane są do ludzi o nieco mniejszych niż europejskie wymiarach) do legendarnego miasta narodzin tego wielkiego mongolskiego bohatera. Nie trzeba długo zgadywać, że pojechaliśmy do miasta, które nazywa się Chyngis. Głównym celem naszej wyprawy był koncert w tamtejszym ośrodku kultury. Już w chwili przyjazdu czekała na nas miła niespodzianka – zostaliśmy powitani przez mieszkańców miasta mlekiem. W tradycji mongolskiej witanie przybysza białym pożywieniem (mleko, sery etc.) jest odpowiednikiem naszego polskiego witania chlebem i solą. Podczas naszych podróży najczęściej występujemy dla środowisk choćby po części polonijnych. Koncert, który daliśmy w tym mieście był dla nas o tyle niezwykły, że widownia składała się w pełni z Mongołów. W drodze powrotnej mieliśmy okazję odwiedzić postawiony dość niedawno największy na świecie pomnik Chyngis-Khaana.

Tournée zespołu „Jedliniok”: Rosja i Mongolia, pod pomnikiem chyngis-khaana
Przed pomnikiem Chyngis-Khaana
fot. archiwum zespołu

Pustynia Gobi

Trzy dni przed końcem naszej azjatyckiej wyprawy wsiedliśmy do naszego charakterystycznego żółtego autobusu i wyruszyliśmy w kierunku pustyni Gobi. Podróż na południe zajęła nam cały dzień. Podróżowanie w Mongolii różni się bardzo od podróżowania w Polsce. Nie ma prawie skrzyżowań, sporadycznie widzi się na drodze jakiekolwiek inne pojazdy. Stan nawierzchni jest bardzo różny i jeżeli zmienia jazdę w nieprzyjemne podskakiwanie na wybojach, po prostu zjeżdża się w step i jedzie się nim tak długo, aż jakość jezdni zacznie odpowiadać preferencjom kierowcy i możliwościom technicznym pojazdu. Od czasu do czasu trafia się na maleńkie osady, składające się głównie ze sklepu, restauracji, stacji benzynowej, warsztatu samochodowego i kilku domów albo jurt. Ludzie przechadzają się tam w swoich regionalnych strojach i nikogo to nie dziwi, gdy ktoś przyjedzie do sklepu po zakupy na koniu. Zapomnijcie o tradycyjnej toalecie – tam królują wyposażone jedynie w dziurę w podłodze „wychodki”.

Krajobraz mongolskich peryferii jest hybrydą tamtejszej tradycji i nowoczesności. Nikogo nie dziwi np. drogi samochód terenowy zaparkowany przed jurtą, na dachu której zamontowana jest antena satelitarna. Wieczorem dotarliśmy w końcu do bram pustyni (i mam tu na myśli prawdziwą wielką bramę, wznoszącą się nad drogą niczym łuk triumfalny). Pobyt na Gobi dostarczył nam wielu wrażeń, choćby takich, jak przejażdżka na wielbłądzie czy nocleg w jurcie – tradycyjnej małej, okrągłej mongolskiej chatce. Mimo swej prostej konstrukcji, jurty za dnia dawały schronienie przed słońcem i hulającym po pustyni piaskiem, a ustawiony w centralnym punkcie podłogi piec pozwalał przetrwać dramatycznie spadającą w nocy temperaturę. Warunkiem, a żeby palenisko nie zagasło, było oczywiście, regularne dokładanie opału. Spytacie pewnie, skąd na pustyni opał? No cóż, leżał wszędzie, i to całkowicie za darmo. W warunkach pustynnych podstawowym opałem są wysuszone na słońcu odchody tamtejszych zwierząt. Może to mało „przyjemne”, ale bardzo praktyczne i pozwala mieszkającym tam ludziom na przetrwanie. Trzeba uczciwie przyznać, że wysuszone zwierzęce odchody nie wydzielają żadnych nieprzyjemnych zapachów. Według Mongołów, pustynia Gobi skrywa w sobie źródło wielkiej energii – czyli czakram. Do miejsca, które jest uważane za światowe centrum energii codziennie o wschodzie słońca podążają pielgrzymi, odprawiając rytualne modły. My również następnego dnia udaliśmy się w to miejsce, biorąc udział w obrzędach jako uczestnicy czy obserwatorzy.

Tournée zespołu „Jedliniok”: Rosja i Mongolia, wielbłądy na pustyni gobi
Wielbłądy na pustyni Gobi
fot. archiwum zespołu

Park Narodowy Gorkhi-Terelj

Choć w Mongolii obowiązuje ruch prawostronny, około dziewięćdziesięciu procent tamtejszych aut sprowadzanych jest z Japonii – z kierownicą „nie po tej stronie”. Otrzymanie prawa jazdy nie sprawia tam większych trudności, a pierwszeństwo przejazdu (w większym stopniu niż przepisy ruchu drogowego) dyktowane jest gabarytami pojazdu tudzież silną psychiką kierowcy. Transport publiczny jest słabo rozwinięty, można też zapomnieć o odnalezieniu na przystankach kompletnych rozkładów jazdy. Nie ma też korporacji taksówek takich, jak u nas. A jednak dostanie się w dowolne miejsce w promieniu kilkudziesięciu kilometrów jest dziecinnie proste i śmiesznie tanie. Jak? Wystarczy zatrzymać jakikolwiek przejeżdżający samochód i zapytać kierowcę, czy nasz cel jest mu po drodze i za cenę niewiele większą niż koszty paliwa dostaniemy się tam, gdzie tylko chcemy. W ten właśnie sposób wraz z trzema sympatycznymi kierowcami wybraliśmy się w dzień przed odlotem na wycieczkę do Parku Narodowego Gorkhi-Terelj. Naszym kierowcom nie straszna była żadna droga, nawet gdy kończyła się asfaltowa jezdnia, lub trzeba było przejechać (samochodem osobowym, oczywiście) w bród przez wezbrany strumień. Spędziliśmy w parku prawie cały dzień, spacerując po górzystych terenach i biwakując. Super atrakcją była jazda konna w terenie.

list_jedliniok

Czas wracać…

Nadszedł dzień, w którym trzeba było spakować walizki i wrócić w rodzinne strony. Zawsze w takich chwilach targają nami sprzeczne uczucia. Z jednej strony pojawia się fizyczne zmęczenie ciągłą podróżą i koncertami oraz zwyczajna tęsknota za domem i bliskimi. Z drugiej zaś strony chęć, by móc pozostać w trasie jeszcze dłużej, zobaczyć jeszcze więcej oraz wizja tęsknoty za takim „życiem na walizkach”, która pojawi się zaraz po powrocie do domu. Nie mniej, wróciliśmy z tej trasy pełni pozytywnych wrażeń oraz bogatsi o wspomnienia (ludzi, miejsc, wydarzeń, koncertów), które będziemy przypominać sobie z nostalgią jeszcze przez długie lata.

Członkini zespołu,
Kasia Kaczmarczyk

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg