eu_green_logo_szare.png

Aktualności
Prof. Barbara Kwiatkowska, antropolog z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu

Prof. Barbara Kwiatkowska – Oscar i historyczne śledztwa

Na półkach w gabinecie prof. Barbary Kwiatkowskiej z Instytutu Biologii Środowiskowej leżą obok siebie czaszki średniowiecznych wrocławskich mieszczan, odlewy czaszek przodków człowieka i rekonstrukcje ich wyglądu. Nad nimi złota statuetka Oscara, którą prof. Kwiatkowska otrzymała od studentów żegnających się z uczelnią. Złoty środek na dobry kontakt ze studentami? Uprzejmość, szacunek i życzliwość. Tylko tyle i aż tyle.

W jakiej kategorii otrzymała Pani Oscara?

To jest Oscar we własnej osobie, zatytułowany „Pomocna dłoń”. A do tego sentencja, którą studenci odczytali, kiedy wręczali mi statuetkę: „Kiedy już wszyscy zgromili Cię wzrokiem, kiedy nie widzisz szans na ocalenie, albo kiedy zwyczajnie masz doła, wiesz, że jest ciepła osoba, która Ci da serce na dłoni”. Jak mi to przeczytali, wzruszyłam się. Myślę, że nawet prawdziwe rozdanie Oscarów nie niesie aż tak serdecznych emocji. Miło mi się zrobiło, że studenci darzą mnie takimi uczuciami. Jeśli człowiek chce mieć dobre relacje z ludźmi, musi być życzliwy, serdeczny i starać się zrozumieć inne osoby. A szczególnie teraz w pandemii musimy być bardzo empatyczni, żeby pocieszyć tych młodych ludzi i im pomóc. Nie możemy od nich tylko surowo wymagać. Musimy zdawać sobie sprawę z ich trudności i z tego, że nie mieli możliwości po przyjęciu na studia, nawiązać relacji miedzy sobą. To jest bardzo smutne.

Jak bardzo zmieniają się relacje między studentami a nauczycielami na przestrzeni lat? Miała Pani okazję przyglądać się im przez wiele lat, chociażby mając do czynienia ze studentami swojego ojca, prof. Tadeusza Krupińskiego.

To prawda, miałam szczęście przyglądać się studentom i relacjom między nimi a wykładowcami od najmłodszych lat. Mój tata był antropologiem. A ja już jako dziecko przyjeżdżałam w wózku do ówczesnej Katedry Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Później, kiedy byłam w szkole, tata zabierał mnie po lekcjach do pracy i siedziałam tam miedzy czaszkami albo smarowałam kredą na tablicy w sali wykładowej. Mogę więc powiedzieć, że się z tą antropologią urodziłam. I kiedy patrzę w przeszłość, to rzeczywiście wtedy widać było relacje mistrz – uczeń. Profesor Jan Czekanowski był mistrzem mojego ojca. Mistrz to był naprawdę ktoś. Teraz jest trochę inaczej, mistrz jest raczej partnerem ucznia. A my jako nauczyciele musimy mieć pełną świadomość tego, że nie ma już tej przepaści. Nie jest już tak, że najwyżej jest mistrz profesor, potem doktor, dalej asystent, a potem długo, długo nic i wreszcie gdzieś na końcu student. Teraz funkcjonujemy w zupełnie innym świecie na zasadach partnerskich. Ale dobrze, jeżeli studenci uważają kogoś za autorytet, jest to namiastka tej dawnej relacji mistrz – uczeń, chociaż nie funkcjonuje to już tak, jak kiedyś.

Prof. Barbara Kwiatkowska z UPWr ze szkieletem człowieka
– Trzeba umieć słuchać studentów, nie stać ponad nimi i być gotowym na krytykę – mówi prof. Barbara Kwiatkowska
fot. Tomasz Lewandowski

Jakie Pani ma relacje ze swoimi studentami?

Z mojego punktu najlepszy jest właśnie układ partnerski. Czuję się doskonale, kiedy siedzę sobie z „kółkowiczami” i możemy porozmawiać bez dystansu sali wykładowej. Niekoniecznie o nauce. Rozmawiamy wtedy o życiu, pożartujemy i opowiadamy różne historie. Najciekawsze są spotkania poza uczelnią na wykopaliskach. Jesteśmy wtedy razem, rozmawiamy, spędzamy razem wieczory i jeździmy na wycieczki.

I to jest złoty środek na relacje ze studentami?

Złotym środkiem jest wzajemne dobre traktowanie się. Trzeba umieć słuchać studentów, nie stać ponad nimi i być gotowym na krytykę. Zdarzają się sytuacje, że podczas wykładu student podnosi rękę i mówi – przepraszam pani profesor, ale ja czytałem ostatnio, że niekoniecznie jest tak, jak pani mówi. Taka sytuacja jest trudna dla nauczyciela. Ale nie wolno powiedzieć studentowi – „a co ty tam wiesz, to na pewno jest nieprawda”. Należy powiedzieć – dobrze to ja sobie jeszcze doczytam, sprawdzę. I po sprawdzeniu trzeba umieć przyznać się do braku wiedzy, czy do tego, że czegoś się nie doczytało. Nauczycielowi akademickiemu trudno jest przyznać się do niewiedzy. Bo, jak się mówi, nauczyciel zawsze powinien być jeden wykład przed studentami. Ale też trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że studenci są ambitni, mają łatwy dostęp do różnych źródeł wiedzy. Mogą wszystko sprawdzić, oni też nas kontrolują i trzeba umieć się zachować w takiej sytuacji. Trzeba się cieszyć, że student interesuje się tematem, a później zweryfikować swoja wiedzę. Można więc powiedzieć, że uczymy się od siebie wzajemnie. A dziś na pewno studenci są o wiele bardziej pewni siebie i oczekują od nas dużo więcej. Czujemy te presję.

Sięgnijmy w przeszłość do zagadek ludzi, których odkrywa Pani po setkach lat. Czego można dowiedzieć się z ich z kości?

Bardzo wielu rzeczy. Badania, które prowadzimy jako antropolodzy to badania głównie makroskopowe, badania morfologiczne, które dają nam bardzo dużo informacji. Dowiadujemy się nie tylko tego, jak człowiek wyglądał, jakie miał cechy twarzy i ciała, czy był wysoki, czy niski, ale także uzyskujemy informacje o warunkach życia. Bo to, w jakich warunkach człowiek żyje, zostawia wiele śladów na materiale kostnym. Możemy więc wnioskować, czy człowiek w średniowieczu był dobrze odżywiony, czy może głodował za młodu, czy chorował na różne choroby, czy warunki środowiska umożliwiły w pełni realizację potencjału genetycznego, badamy w ten sposób kondycję biologiczną populacji historycznych. Dzięki temu, że współpracujemy z laboratoriami w Polsce i za granicą, możemy np. określić dietę osobnika badając zawartość w kościach izotopów różnych pierwiastków. To pozwala nam wnioskować nie tylko o tym, co ten człowiek jadł i czy w jego diecie przeważały rośliny czy też produkty białkowe. Możemy nawet określić, czy na przykład jadł ryby i czy były to ryby morskie, czy słodkowodne. Czy jadł więcej kukurydzy i prosa czy też więcej pszenicy i żyta. Dostajemy więc bardzo szczegółowe informacje o jego trybie życia. Możemy też sprawdzać, badając DNA z kości, czy dany człowiek jest przybyszem w populacji i skąd przywędrował. Co więcej, możemy także określić pewne obyczaje, jak na przykład czas trwania karmienia mlekiem matki i wiele innych informacji.

prof_kwiatkowska_warsztaty-1.jpg
– Z badań antropologicznych dowiadujemy się nie tylko tego, jak człowiek wyglądał, jakie miał cechy twarzy i ciała, czy był wysoki, czy niski, ale także uzyskujemy informacje o jego warunkach życia – tłumaczy prof. Kwiatkowska
fot. Tomasz Lewandowski

Czy można też określić, na co chorował taki średniowieczny osobnik?

Oczywiście! Antropolog już na pierwszy rzut oka może stwierdzić cały zakres różnego rodzaju schorzeń – zarówno rozwojowych, zmian degeneracyjnych i nowotworowych, ale także schorzeń metabolicznych wynikających z niedoborów witamin czy białka. Możemy też dokładnie określić różne rodzaje urazów, które również pozwalają wnioskować o warunkach życia. I tak na przykład niektóre typy złamań wynikają z zasłaniania się przed ciosem, na przykład podczas walk prowadzonych w różnych okresach historycznych. A dodatkowo możemy stwierdzić, czy cios był zadany praworęcznie czy leworęcznie i jakim rodzajem narzędzia zadano cios. Bada się całą biomechanikę urazów, szczególnie kończyn, ale także i czaszek. Widzimy więc, czy uraz wygoił się, czy też mógł być przyczyną śmierci. Jest tu ogromne pole do interesujących interdyscyplinarnych badań.

To coś w rodzaju historycznego śledztwa?

Tak to wygląda. Prowadząc tego typu badania zaspokajamy swoją ciekawość przeszłości. Towarzyszy temu czasami bardzo dużo emocji. Bo nagle odkrywamy coś na szkielecie. Ale ciekawe są już same wykopaliska. Dowiadujemy się, w jaki sposób człowiek został pochowany, a to pokazuje obyczajowość funeralną charakterystyczną w danym okresie i w danej społeczności. Widzimy więc nie tylko właściwości biologiczne tego człowieka, ale też to, w jakim otoczeniu kulturowym żył. W żadnym innym przypadku, np. badając inne zwierzęta, nie ma aż tak szerokiego zakresu zmienności cech możliwych do badania. Dlatego antropologia jest bardzo interdyscyplinarną nauką. Bardzo cenimy sobie współpracę z archeologami, historykami, a niekiedy też z przedstawicielami medycyny sądowej. Współpracujemy także z radiologami, wykonujemy m.in. tomografię komputerową, żeby na przykład potwierdzić niektóre schorzenia albo zobaczyć, czy kość goiła się po urazie albo współpracując z genetykami potwierdzamy różne choroby zakaźne i analizujemy ich przebieg. Współpracujemy też z demografami, biologami molekularnymi i chemikami. Bez tej współpracy nie da się zrobić porządnie żadnych badań.

Czy jest pani w stanie zliczyć, z iloma osobami sprzed setek lat miała pani do czynienia?

Było ich bardzo wielu. Piękną rzeczą w naszej pracy jest to, że kości tych ludzi odsłaniają przed nami tajemnice, o których oni sami nie mieli pojęcia. Na przykład różne charakterystyczne cechy, które powstają na skutek zaburzeń wzrastania kości, a związane są z niedoborami pokarmowymi, trudnymi warunkami życia itp. Człowiek, którego badamy, nie wiedział, że miał takie cechy, a my to widzimy po setkach lat. Jest w tym coś niesamowitego.

Miała Pani okazję współpracować przy rekonstrukcji czaszki patrona Wrocławia. Jaki był błogosławiony Czesław?

Odkryliśmy, że jako młody człowiek na pewno był niedożywiony. Miał też hipoplazję szkliwa, czyli ślady na szkliwie zębów, które są m.in efektem niedoborów wapnia we wczesnym okresie dzieciństwa. Oprócz tego Czesław miał skrzywioną przegrodę nosową, bardzo zaawansowane zmiany próchnicze i ropnie okołokorzeniowe, czyli musiały biedaka mocno boleć zęby.

W jaki sposób czaszka błogosławionego trafiła w Pani ręce?

Rekonstrukcję czaszki Czesława i jego wyglądu przeżyciowego robiliśmy na prośbę kurii biskupiej. Był rok 2006, który był rokiem bł. Czesława, a ponieważ wcześniej odtwarzaliśmy świętą Jadwigę Śląską, zaproponowano nam także odtworzenie jego wyglądu. Wymagało to bardzo dużo pracy. Studiowaliśmy z historykami wygląd zakonników na różnych portretach z tego okresu. No i w końcu jak już tę rekonstrukcję zrobiliśmy, odbyła się debata, jaką powinien mieć minę – srogą i nadętą czy miłą i uśmiechniętą. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że skoro jest patronem Wrocławia, to powinien się uśmiechnąć.

jadwiga_1.jpg
Rekonstrukcja głowy świętej Jadwigi Śląskiej wykonana przez prof. Barbarę Kwiatkowską z zespołem
fot. Krzysztof Biedugnis

A jak żyła święta Jadwiga Śląska?

Sama jej czaszka była dość delikatna, ale widać było, że Jadwiga miała bardzo silne mięśnie związane z aparatem żucia. I potwierdziło się to w legendzie o świętej Jadwidze, według której, żeby się umartwiać, Jadwiga jadła chleb zmieszany z popiołem i ziarna. A to spowodowało, że muskulatura żuchwy była dość masywna. Ciekawe jest też to, że zwykle odtwarzamy twarz osoby w wieku, w którym ta osoba zmarła. W tym przypadku jednak zrobiliśmy wyjątek, bo kardynał nas poprosił, żeby trochę Jadwigę odmłodzić, więc daliśmy jej twarz kobiety czterdziestoletniej i uzupełniliśmy zęby, bo tych zostało jej niewiele.

Jak żyli, kim byli i skąd przybywali średniowieczni wrocławianie?

Wrocław był tyglem kulturowym i tutaj mieszały się trzy nacje – niemiecka, polska i czeska. Miasto już w XIV wieku było bardzo mocno rozwiniętym ośrodkiem gospodarczym, bo przebiegały tędy szlaki handlowe, przede wszystkim bursztynowy. Niektóre części miasta były bogatsze, a inne biedniejsze. Na przykład na cmentarzach przy kościele św. Elżbiety i kościele św. Marii Magdaleny grzebani byli zamożni patrycjusze wrocławscy. Z badań ich szkieletów wynikało, że byli lepiej odżywieni, mniej było na kościach tzw. wyznaczników stresu fizjologicznego. Okazało się też, że bogatsi wrocławianie dobrze żywili zarówno córki, jak i synów. Natomiast biedniejsi wrocławianie, na przykład pochowani przy kościele św. Krzysztofa, gorzej odżywiali córki niż synów. W synów warto było inwestować, bo mogli zarabiać i przynieść konkretne korzyści rodzinie. Córki miały wychodzić za mąż i miała się o nie troszczyć rodzina męża. Z kolei bogatsi mieszczanie mieli większe problemy z próchnicą zębów, bo stać ich było na słodkości i bakalie. Problemem była też higiena uzębienia. Zarówno bogaci, jak i biedni mieli na zębach złogi kamienia, bo nie dbali o nie. Bogatsze mieszczki przecierały sobie czasem przednie zęby, aby poprawić wygląd, więc gorsze zęby mieli panowie. Takie to tajemnice można odkrywać. Ale zawsze spotkania z ludźmi z dawnych lat są fascynujące.

rozmawiała Anna Smycz-Michalak

Zobacz również:

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg