eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Jubileusz prof. Janeczka: – A chciałem być architektem

Prof. Witold Janeczek nie tylko o tym, dlaczego wybrał weterynarię, jak zmieniał się stosunek do zwierząt gospodarskich i towarzyszących i o co warto walczyć w życiu.

Panie profesorze, czy 70 lat dla naukowca to dużo?

Zależy w jakim sensie, życie tak szybko biegnie, szczególnie te ostatnie lata. Im człowiek starszy, tym mu wszystko szybciej mija. Pamiętam, jak kończyłem funkcję dziekańską i myślałem, że do emerytury zostało mi jeszcze całkiem sporo lat. A tu minęło, jak z bicza strzelił.

Przyjechał Pan na studia z Dzierżoniowa.

Miasto było małe, ale świetnie kojarzone. Zakłady radiowe Diora to była wielka i znana fabryka. Moi rodzice byli związani z nią od powojennych początków do końca swojej aktywności zawodowej.

Ale mając ową Diorę niemalże pod nosem, nie został Pan radiotechnikiem, ale lekarzem weterynarii.

Ja jestem wyrodkiem w rodzinie. Moja siostra skończyła politechnikę, ojciec był ekonomistą, rzeczywiście w rodzinie jedyny wybrałem zupełnie inną drogą życiową.

prof_janeczek-5

Dziekan Wydziału Biologii i Hodowli Zwierząt Adam Roman składa życzenie jubilatowi
fot. Tomasz Lewandowski

Dlaczego właśnie weterynarię?

Rodzice zostawili mi wolną rękę.

W czasach Pana dzieciństwa Dzierżoniów nazywany był polskim Birobidżanem.

Słyszałem, rzeczywiście w mieście mieszkało bardzo wielu polskich Żydów. Uczyłem się w liceum TPD-owskim i większość uczniów w naszej szkole była żydowskiego pochodzenia, ale dla nas, nastolatków i dzieci, nie miało to żadnego znaczenia. Do dzisiaj zresztą z wieloma koleżankami i kolegami, którzy wyemigrowali z Polski w kilku falach i rozjechali się po całym świecie, utrzymujemy kontakty. Ale zapamiętałem szczególny koloryt miasta – kiedy w sobotę szło się na spacer, to mijało się ortodoksyjnych Żydów z pejsami, w charakterystycznych kapeluszach. Dzisiaj w Polsce można takich zobaczyć już tylko, jak przyjeżdżają do Leżajska na grób słynnego cadyka Oleha Elimenecha.

Skąd się w Panu wzięła ta weterynaria?

Oczywiście od małego lubiłem zwierzęta, ale szczerze mówiąc, miałem zamiar iść na architekturę. Miałem jednak pecha, moim matematykiem w szkole był profesor Fudali, który później przeszedł na Politechnikę Wrocławską. Pod jego ręką matematykę umieliśmy. Kiedy odszedł, na jego miejsce przyszła pani, która położyła zupełnie i nas, i swój przedmiot. Jak w XI klasie przyszedł do nas kolejny matematyk, świeżo po studiach na Uniwersytecie Wrocławskim, to załamał ręce. I rzucił krótko: „Kto chce na politechnikę, ręka do góry i będziemy nadrabiać. A reszta ma zdać maturę”.

prof_janeczek-3

Jubileusz prof. Witolda Janeczka odbył się podczas międzynarodowej
konferencji dotyczącej biotechnologii w zootechnice
fot. Przemysław Cwynar

Rozumiem, że Pan chciał zdać maturę.

Nie należałem do tak pracowitych i ambitnych uczniów, wobec tego rzeczywiście zdałem maturę. A na weterynarii nie było matematyki.

Wiedział Pan, że to wbrew pozorom nie są łatwe studia?

Trochę tak, choć nie zdawałem sobie sprawy, że po studiach praca czeka na wsi, w tak zwanym terenie. Kiedy je zacząłem, wydawało mi się to tak odległą przyszłością, że oczywiście kompletnie o tym nie myślałem.

Dzisiaj lekarz weterynarii kojarzy się z leczeniem zwierząt towarzyszących: psów, kotów, fretek, chomików, papug. W Pana początkach zawodowych zajmował się głównie zwierzętami gospodarskimi.

Zawodowy start zaczynałem w Katedrze Chorób Wewnętrznych, której kierownikiem był profesor Gancarz. Ale moje pierwsze prace dotyczyły psów. Moim mentorem był profesor Janiak i wysłaliśmy te artykuły do „Medycyny Weterynaryjnej”, wtedy to było najpoważniejsze czasopismo z naszej dziedziny. Ówczesny redaktor naczelny odpisał mi „psy nie mają żadnego znaczenia gospodarczego, więc nie ma sensu tego publikować”. Profesor Janiak, mówiąc oględnie, zadowolony nie był. Zadzwonił do pana redaktora, z którym się znali, i te prace się ukazały. A dzisiaj mamy specjalistyczne czasopisma zajmujące się tylko psami, kotami… Zresztą takich pionierskich doświadczeń mam więcej. Kiedyś ktoś napisał artykuł o jakiejś chorobie psów i wytknąłem tej osobie, że nie czyta literatury polskiej, bo gdyby czytał, to by wiedział, że w 1975 roku ukazała praca na ten temat.

I to była Pańska praca.

Tak, napisana wspólnie z profesorem Janiakiem.

Weterynaria okazała się dobrym wyborem?

Spełniłem się, zawsze osiągałem to, co chciałem, a moje zainteresowania biologią zrealizowały się w weterynarii. Prawdę mówiąc, nawet nigdy nie rozważałem tego, że mógłbym robić coś innego.

prof_janeczek-2

Podczas uroczystości nie zabrakło życzeń od współpracowników i przyjaciół
fot. Przemysław Cwynar

Miał Pan jakiś plan na życie?

Długoterminowego nie miałem. Bałem się wojska. Kiedy zdałem egzaminy na studia, dotarło do mnie, że jakbym je oblał, to wzięliby mnie w kamasze.

W kamasze Pana nie wzięli, za to wzięli do nauki.

Na szóstym roku studiów, ostatnim, dostałem propozycję pracy na internie. Zdawałem ostatni egzamin z epizootiologii, trudno było mi się zebrać i nagle koledzy mówią, że profesor Sobiech, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych, mnie szuka. Byłem pewien, że chodzi o ten egzamin, który jeszcze był przede mną. A on mnie zapytał o plany i czy mógłbym pracować u niego. Tylko, że zajmowałbym się drobiem u profesora Wachnika, a jakoś mi to ptactwo nie leżało. Bardzo grzecznie mu więc podziękowałem, mówiąc, że mam już propozycję na internie. A po trzech latach na tej internie, dostałem propozycję pracy w powstającym właśnie Instytucie Weterynarii w Puławach, oddział w Poznaniu.

I uciekł Pan.

Jak człowiekowi – w owym dawnym czasie – proponowali mieszkanie? Moja żona, która jest biochemiczką i pracowała całe życie w laboratorium, też była cennym nabytkiem dla Instytutu. I zawodowo zajmowaliśmy się świniami, a dokładniej profilaktyką. Praca nie była aż tak absorbująca czasowo, więc za namową docenta Marcinkowskiego zajmowałem się też poza pracą bydłem, między innymi oceną stanu zdrowia w okresie około porodowym – wtedy wchodziły do użycia prostoglandyny. Po jakimś czasie jednak wróciłem do Wrocławia, a profesor Cena poszukiwał lekarza weterynarii, sam zresztą miał taką specjalność. Profesor miał wizję przyszłości, w myśl której terapia będzie drugorzędna, najważniejsze będzie zapobieganie chorobom. I szukał kogoś, kto by się tym zajął.

I to był Pan.

Cała moja praca naukowa związana była z bydłem, oceną wpływu zdrowia krów-matek na cielęta, zaburzenia metaboliczna, oczywiście też badanie środowiska, które ma ogromne znaczenie, termoregulacja etc. Dobrostan, do którego jak rozumiem, zmierzamy, jest pojęciem bardzo nowym, patrząc z dystansu mojego wieku.

Czy praca ze zwierzętami, zwłaszcza tymi, które zabija się, by je zjeść, wywołuje refleksję etyczną co do postaw i zachowania człowieka?

Już sam fakt, że kiedyś, w latach 70. i jeszcze w początkach lat 80. definicja zdrowia zwierzęcia była bardzo krótko – „zdolność do maksymalnej produkcji”. Tego elementu środowiska, w jakim zwierzę żyje, w ogóle nie brano pod uwagę. Dzisiaj ta definicja jest zbliżona do definicji zdrowia człowieka określonej przez Światową Organizację Zdrowia – a więc jest to dobre samopoczucie fizyczne i psychiczne. U człowieka istotne są jeszcze warunki społeczne. Pamiętam nasze zajęcia z zoohigieny, kiedy byłem jeszcze adiunktem – uczyliśmy wtedy przede wszystkim o warunkach środowiskowych, jakie one powinny być. Ale jednocześnie nie było żadnych przepisów precyzujących, jakie te warunki powinny być. Wyprzedzaliśmy czas, bo to, co wtedy wykładaliśmy studentom, dzisiaj jest w przepisach prawa, które normują temperaturę otoczenia, wilgotność etc.

prof_janeczek-6

Prof. Witold Janeczek z okazji jubileuszu 45-lecia swojej pracy naukowo-dydaktycznej
postawił pytanie, czy człowiek jest drapieżnikiem
fot. Tomasz Lewandowski

 Kiedy nastąpiła ta zmiana spojrzenia?

Jesteśmy świadkami zmiany podejścia świadomości – zaczynamy rozumieć, że zwierzę to też istota czująca i potrafiąca swoje odczucia wyrazić zewnętrznie. Nie zawsze to rozumieliśmy, nadal jeszcze nie rozumiemy, co zwierzęta wyrażają, ale coraz więcej wiemy o ich behawiorze. Chociażby takie próby – jakie preferują legowisko? Człowiek powie, czy łózko czy wersalkę. A zwierzę, jeśli mu przygotujemy kilka do wyboru, wybierze to, w którym będzie się najlepiej czuć.

Dzisiaj mówimy o chowie wielkotowarowym lub wielkostadnym. Kiedyś nazywano go chowem przemysłowym i od początku walczyliśmy z takim nazewnictwem, bo jednoznacznie kojarzy się ono z fabryką, mechanicznym traktowaniem zwierząt, a przecież to nie są mechaniczne istoty, czują ból, strach, głód.

Dzisiaj mówimy o chowie wielkotowarowym lub wielkostadnym. Kiedyś nazywano go chowem przemysłowym i od początku walczyliśmy z takim nazewnictwem, bo jednoznacznie kojarzy się ono z fabryką, mechanicznym traktowaniem zwierząt, a przecież to nie są mechaniczne istoty, czują ból, strach, głód.

Tłumaczyliśmy, że w odniesieniu do zwierząt nie można mówić o produkcji przemysłowej.

A określenie „produkcja zwierzęca” nie jest eufemizmem?

Jest, dlatego wszyscy zajmujący się dobrostanem, mówią o chowie zwierząt. Nawet jeśli tym produktem jest mleko, to przecież produkuje je żywy organizm. I ten organizm musi być w odpowiednich warunkach, żeby to mleko powstało. Dzisiaj widzimy szereg zaburzeń zdrowia, z którymi kiedyś, gdy średnia wydajność mleka była 3,5 tysiąca, nie mieliśmy do czynienia. Ale dzisiaj średnia wydajność to 8 tysięcy litrów mleka i to są po prostu inne zwierzęta. Każdy błąd oznacza nie tylko skutki zdrowotne, ale też poważne skutki ekonomiczne, bo spadek wydajności mlecznej może wystąpić z dnia na dzień, zaś dojście do stanu wyjściowego to minimum 3-4 tygodnie.

Czy z Pana oceny istnieje jakaś granica, do jakiej dojdziemy? W ocenie wielu analityków, niezależnie od istnienia na świecie obszarów dotkniętych głodem, równocześnie w krajach rozwiniętych mamy do czynienia z nadprodukcją i ogromnym marnowaniem żywności.

Czy w wydajności zwierząt jest jakaś granica? Odpowiem tak: najbardziej do człowieka przemawia ekonomia. Czy koszty uzyskania jednego kilograma mleka od krowy nie wpłyną na to, że produkt końcowy jakim jest owo mleko, będzie za drogi? Nie tylko liczy się żywienie i warunki, w jakich te krowy żyją, ale te zwierzęta są bardziej wrażliwe na wszelkie nieprawidłowości chociażby w żywieniu, stąd też takie znaczenie ma ich dobrostan. Obserwujemy coraz częściej zaburzenia metaboliczne, najczęściej kwasicę i jest to efekt wysokiej wydajności, bo żeby tę uzyskać, krowa musi jak najwięcej zjeść, a tu pojawiają się bariery biologiczne, więc organizm się oszukuje w różny sposób, żeby te bariery przełamać. I znów pojawia się pytanie: do którego momentu można, a kiedy jednak powinniśmy się wycofać z ingerencją?

Za co Pan lubi swoją pracę?

Należy wziąć pod uwagę dwa aspekty. Pierwszy to praca naukowa, drugi to praca dydaktyczna. Jedna i druga przynosi mi wiele satysfakcji. Praca naukowa to świadomość, że ma się jakiś, może nie tak wielki, ale jednak jakiś wkład w poszerzeniu wiedzy o zwierzętach, o ich potrzebach, wymaganiach. Praca dydaktyczna to ciągły kontakt z młodzieżą, obserwacja, jak się ci młodzi ludzie zmieniają. Na początku ich wiedza o hodowli czy chowie, w ogóle o zwierzętach, jest prawie żadna. W miarę zdobywania tej wiedzy zmienia się ich świadomość, postawa wobec zwierząt.

prof_janeczek

– Zawsze kochałem zwierzęta – przyznaje z uśmiechem prof. Janeczek
fot. Tomasz Lewandowski

Czego więc Pan uczy swoich studentów?

Pomijając aspekty zawodowe staram się wyrobić przekonanie o konieczności traktowania zwierząt podmiotowo, a nie przedmiotowo. Bo chociaż w efekcie naszego działania zwierzęta kończą swój krótki żywot i przetwarzamy je na nasze potrzeby życiowe, to jako istoty odczuwające, podobnie jak ludzie, radość, smutek, strach należy traktować je z szacunkiem, stwarzać jak najlepsze warunki życia zarówno komfort fizyczny, jak i psychiczny.

O co warto walczyć w życiu?

Odpowiedź na to pytanie może być bardzo długa lub krótka. Wybiorę tę krótszą przytaczając myśl Jeremiego Benthama, prekursora pozytywizmu prawniczego, filozofa angielskiego: „dążenie do osobistego szczęścia, działanie zgodnie z własnym interesem przyczynia się do zwiększenia dobra ogółu”. Dodam od siebie jedynie to, że to działanie  nie może przynosić szkody innym.

rozmawiała Katarzyna Kaczorowska

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg