eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Jak studenci wybrali posła. W 1957 roku

Jesienią 1956 roku na fali popaździernikowej odwilży we Wrocławiu powstały Studenckie Komitety Rewolucyjne, które zaangażowały się w wybory do Sejmu w 1957 roku. Ten z naszej uczelni z Wacławem Leszczyńskim na czele doprowadził do wygranej prof. Antoniego Wojtysiaka.

Drugie posiedzenie nowo wybranego Sejmu – 27 lutego 1957 roku. Dzień wcześniej Józef Cyrankiewicz prezentuje skład proponowanego rządu. Wydaje się, że głosowanie będzie czystą formalnością. Po raz pierwszy co prawda w sejmowych ławach zasiadają posłowie reprezentujący Koło Poselskie Znak na czele ze Stanisławem Stommą, ale nawet jego wystąpienie jest głosem poparcia dla Frontu Jedności Narodu. Każdy kolejny przedstawiciel kolejnego klubu poselskiego wygłasza mowę popierającą Cyrankiewicza. Aż za mównicą stanął Antoni Wojtysiak.

leszczynski-12
Prof. Antoni Wojtysiak
fot. archiwum UPWr

Po grzecznościowym wstępie powiedział do zebranych posłów: „Kim ja jestem? Jestem człowiekiem, który jest zdecydowany zwolennikiem jedności narodu, ale „jedność narodu” nie oznacza jednomyślności. Jednomyślność narodu byłaby właściwie pogrzebem narodu. Tylko w tych momentach, kiedy naród nasz miał wielką niejednomyślność, występowały największe chwile postępu w naszym narodzie. (…) Jestem za demokracją – jestem zresztą demokratą z urodzenia. A więc jestem zwolennikiem wolności i tolerancji, bo na tym przede wszystkim polega prawo demokracji – według mego rozumienia. Jestem – po trzecie – za socjalizmem naukowym, a więc takim, który jest oparty na przesłankach nauki, a nie na mniej lub więcej poronionych pomysłach. Jestem za takim socjalizmem, który będzie odpowiadał polskiej postaci socjalizmu – bo każdy naród jednak do tego dochodzi”. I wyjaśnia, co sądzi o przemówieniu kandydata na premiera, które ten wygłosił 26 lutego: „Program ten nie odznacza się żadną koncepcją wybitniejszą, nowoczesną, a tylko powtarza pewne fakty, o których już niejednokrotnie słyszeliśmy. (…) Niestety, no ja jeden jestem krytycznie ustosunkowany, może naruszam słodką harmonię tego Sejmu, ale czuję się w obowiązku powiedzenia, tego co myślę i co czuję. (…) Polski Październik potępił dotychczasowy system sprawowania władzy w Polsce. W ostatnich miesiącach prasa podała olbrzymią ilość błędów, łamania praworządności, nieudolności gospodarczej i wszelkiego rodzaju nadużyć. W okresie kultu jednostki Prezesem Rady Ministrów był ob. Józef Cyrankiewicz. Z tytułu swego urzędu i sprawowania funkcji – według mego rozumienia i według zasad demokracji – on był odpowiedzialny za wszystkie nadużycia władzy. Wobec tego nie widzę powodu do powoływania ob. Cyrankiewicza na Prezesa nowego Rządu. W związku z tym nie mogę udzielić swego zaufania i będę głosował przeciw Rządowi”.

Marszałek Sejmu Czesław Wycech musiał być zdenerwowany. Zarządził 10-minutową przerwę, która przedłużyła się do minut 25. W głosowaniu wszyscy – poza Antonim Wojtysiakiem – poparli rząd z Józefem Cyrankiewiczem na czele.

leszczynski-2

Kim był poseł z Legnicy, profesor Wyższej Szkoły Rolniczej we Wrocławiu, któremu kampanię wyborczą zorganizowali studenci z Komitetu Rewolucyjnego? Na pewno był człowiekiem zasadniczym. Cyrankiewicz stał już na czele rządu – od 1947 do 1952 roku, a więc w szczycie polskiego stalinizmu. I to on 29 czerwca 1956 roku po krwawo stłumionych protestach w Poznaniu powiedział na antenie Polskiego Radia: „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie, w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji, w interesie walki o podwyższenie stopy życiowej ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej Ojczyzny”.

Jednoosobowy sprzeciw posła Wojtysiaka przeciwko powołaniu nowego szefa rządu był głosem wołającym na puszczy. Cyrankiewicz premierem został. Jak to się jednak stało, że ktoś taki jak Wojtysiak zdobył mandat posła?

Rokossowski won z Polski!

28 czerwca 1956 roku poznańscy robotnicy ruszyli pod siedzibę Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Domagali się chleba i podwyżek. To właśnie ich ręce chciał odrąbywać Cyrankiewicz, ale tym rękom dojście do władze zawdzięczał Władysław Gomułka, który 12 października wziął udział w posiedzeniu Biura Politycznego i przedstawił krytyczną analizę sytuacji, w jakiej znalazły się i partia, i Polska. 24 października Gomułka wygłosił na placu Defilad słynne przemówienie – 400 tysięcy ludzi słuchało słów: „W ciągu ubiegłych lat nagromadziło się w życiu Polski wiele zła, nieprawości i bolesnych rozczarowań. Idee socjalizmu, przeniknięte duchem wolności człowieka i poszanowania praw obywatela, w praktyce uległy głębokim wypaczeniom. Słowa nie znajdowały pokrycia w rzeczywistości. Ciężki trud klasy robotniczej i całego narodu nie dawał oczekiwanych owoców. Wierzę głęboko, że te lata minęły bezpowrotnie w przeszłość”.

leszczynski-1

Dwa dni wcześniej, w poniedziałek popołudniu przed Politechniką Wrocławską zebrał się tłum studentów i mieszkańców miasta. Spontanicznie zorganizowany wiec przerodził się w manifestację. Setki ludzi z pochodniami w dłoniach i naprędce zrobionymi transparentami szło przez Wrocław, krzycząc: „Wypuścić Wyszyńskiego!”, „Rokossowski won z Polski!”, „Niech żyją wolne Węgry!”. Nie tylko wrocławianie wiedzieli z Radia Wolna Europa, że dwa tygodnie wcześniej w Budapeszcie odbył się uroczysty pogrzeb László Rajka, węgierskiego komunisty i ofiary terroru stalinowskiego, straconego w 1949 roku. W pochówku ekshumowanych ofiar procesów politycznych wzięło udział kilkaset tysięcy ludzi. Dzień po wrocławskiej manifestacji na Węgrzech wybuchło powstanie. Polska znalazła się o włos o węgierskiego wariantu – kiedy Gomułka przejmował władzę, sowieckie dywizje szły z Legnicy na Warszawę.

Tego samego dnia rektorzy wyższych uczelni wystosowali apel do studentów z prośbą o zachowanie spokoju.

Listopad tamtego roku był bardzo gorący. We Wrocławiu na uczelniach padały pomysły utworzenia milicji akademickiej – do ochrony przed chuliganami, czy powołania ochotniczego batalionu studenckiego, który wyruszyłby walczyć na Węgry, ale zamiast tego powstawały Komitety Rewolucyjne. Dwa z nich – z Wyższej Szkoły Ekonomicznej i Wyższy Szkoły Rolniczej – poprowadziły kampanie wyborcze dwóch kandydatów na posłów: prof. Wincentego Stysia i prof. Ryszarda Wojtysiaka.

Bracia Leszczyńscy wkraczają do akcji

Prof. Wacław Leszczyński jako student był członkiem Rady Wydziału Rolniczego i to wtedy poznał prof. Wojtysiaka „w akcji”. Wysoki, dystyngowany mężczyzna o ostrych rysach twarzy i niebieskich oczach był we Wrocławiu na zesłaniu. W 1950 roku karnie przeniesiono go ze Szkoły Wyższej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie do stolicy Dolnego Śląska – według jednej wersji za krytykę polityki rolnej władz, ale według drugiej po to, by zrobić miejsce naukowcowi sprzyjającemu partii. Wojtysiak, który szybko dał się poznać jako człowiek zasadniczy, wymagający, kompletnie pozbawiony poczucia humoru, ale zarazem uczciwy i sprawiedliwy, cieszył się szacunkiem nie tylko wśród studentów. Na egzaminach był ostry i  wszyscy wiedzieli, że po pytaniu merytorycznym zawsze będzie kolejne, z zabytków z miejsca zamieszkania zdającego studenta. Często kończyło się na powtórce, a delikwent wychodził za drzwi i rzucał na korytarzu „Wojtysiak pyta z zamków śląskich!”. Nie bez znaczenia była też aura, jaką roztaczały wokół niego tajemnicze opowieści o tym, że przed wojną był senatorem, miał majątek na Wileńszczyźnie, gdzie uprawiał buraki cukrowe. I oczywiście dzięki tym burakom miał też cukrownie, co w stalinowskiej Polsce i dobie kolektywizacji pachniało reakcją i skandalem.

leszczynski-10

– Kiedy ogłoszono, że będą wybory do Sejmu, zapanował entuzjazm. Ja po jednym z wykładów profesora Wojtysiaka, dokładnie 8 listopada 1957 roku, zaproponowałem, by zgłosić z Wrocławia jego kandydaturę – opowiada Wacław Leszczyński, a jego starszy o trzy lata brat Jan dodaje: – A ja dla odmiany zaproponowałem, by kandydatem został profesor Wincenty Styś, którego zgłosiłem też na rektora Wyższej Szkoły Ekonomicznej podczas jednego z wieców. I oczywiście, jak to w rodzinie, pokłóciliśmy się z Wackiem o naszych kandydatów. Ostatecznie jednak uznaliśmy, że wysuniemy obu panów profesorów. Tak powstały dwa komitety, dla których dziewczyny w akademikach malowały plakaty i ulotki. Kupowało się najtańszy szary papier pakowy, brało ostrugany kij, maczało w atramencie i pisało „Czyś dziewczyna, chłopak czyś, głosuj tak, by przeszedł Styś!”.

Profesor Styś, podobnie jak Wojtysiak, cieszył się powszechnym szacunkiem. Ceniony ekonomista rolnictwa przez wiele lat nie miał prawa wykładać, bo władzy było nie po drodze z jego krytyczną oceną podejmowanych przez nią decyzji. Dla studentów był nie tylko symbolem uczciwości i niezłomności charakteru, ale też przedwojennego, lwowskiego sznytu i klasy.

15 listopada 1956 roku Komitet Rewolucyjny Wyższej Szkoły Rolniczej we Wrocławiu do prowadzenia sprawy prof. Wojtysiaka zobowiązał Wacława Leszczyńskiego. A ten 26 listopada zwrócił się do Komitetu Rewolucyjnego Politechniki Wrocławskiej o poparcie nie tylko tej kandydatury, ale przez lojalność w stosunku do starszego brata Jana, również o poparcie prof. Stysia. Obu profesorów zaakceptowano, a plotki, że Wojtysiak przed wojną był obszarnikiem rozbrojono tłumaczeniem „jeśli był dobrym gospodarzem na swoim, to równie dobry będzie, jeśli zajmie się sprawami Polski”.

– Oczywiście, żeby móc oficjalnie zgłosić Wojtysiaka, musiałem najpierw zapytać o zgodę rektora mojej uczelni, czyli prof. Aleksandra Tychowskiego, obrońcę Lwowa w 1918 roku, jednego z orląt. Tychowski obiecał nam wsparcie. Kiedy pół godziny później szedłem do Wojtysiaka prosić go o to, by się zgodził kandydować, wiedziałem już, że dał tę zgodę rektorowi – mówi prof. Wacław Leszczyński.

leszczynski-3

Był 27 listopada. Wieczorem odbyło się walne zgromadzenie Komitetu Koordynacyjnego, w którym uczestniczyli nie tylko członkowie Komitetów Rewolucyjnych z wrocławskich uczelni, ale też robotnicy z wrocławskich fabryk, członkowie partii z miejskiego i wojewódzkiego komitetu PZPR. W ciągu dnia Leszczyński poznał tajne akta osobowe prof. Wojtysiaka i dzięki temu na zebraniu, w którym uczestniczył pierwszy sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej w Wyższej Szkole Rolniczej, mógł powiedzieć, jak to naprawdę było z tymi cukrowniami, majątkami i senatorowaniem.

– Prawdę mówiąc, jako student rolnictwa wiedziałem, że na Wileńszczyźnie buraków to raczej nie uprawiano, ale dopiero jak zobaczyłem te akta, dotarło do mnie, jak się wszystko ludziom w głowach pomieszało. Wojtysiak senatorem nie był, ale za sanacji był adiunktem u profesora Staniszkisa, czołowej postaci Narodowej Demokracji, więc z sanacji ktoś zrobił senację, a z senacji senatora. Z tych akt dowiedziałem się też, że mój dziekan pochodził ze wsi, z rodziny małorolnych chłopów spod Radomia, bo ojciec poza sezonem pracował jako robotnik. Wojtysiak, który nie podobał się stalinowcom, przed wojną uchodził za bolszewika. Później czytałem jego prace przedwojenne. Też krytykował sytuację w rolnictwie, a krytykował po równo obszarników, kler, rząd i komunistów, którzy buntowali chłopów – śmieje się Wacław Leszczyński.

Do nauczycieli i rolników okręgu wyborczego 107!

To, że studenckie Komitety Rewolucyjne mają swoich kandydatów wcale nie oznaczało jeszcze, że znajdą się oni na listach wyborczych.

– Komitet Koordynacyjny zaakceptował kandydatury Wojtysiaka i Stysia – jako te, które do wyborów wystawia środowisko akademickie. Ale takie poparcie było niewystarczające. Komitety Rewolucyjne były strukturami powstałymi spontanicznie, na fali odwilży, poza formalnymi stowarzyszeniami czy organizacjami. Musieliśmy więc przekonać Komisję Porozumiewawczą Stronnictw i Organizacji Społecznych, bo to ona miała przygotować listę kandydatów do Sejmu – opowiadają bracia Leszczyńscy, a Wacław przyznaje, że byli tak skuteczni, że przekonał. Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej też.

– Ale najważniejsze było to, że udało nam się doprowadzić do porozumienia z robotnikami. Tego nie było nigdzie w Polsce. Ludzie z Robotniczego Komitetu Rewolucyjnego z Pafawagu, fabryki wagonów kolejowych, mieli bezpośrednią łączność z warszawskim Żeraniem. I tak od dyskusji do dyskusji, połączono oba komitety: studencki i robotniczy w jeden, miejski. Na jego czele stanął Józef Żerebczuk. Był od nas starszy. Ja miałem 20 lat, on jakieś 30. Była też wokół niego pewna aura tajemnicy. Mówiło się, że siedział za WiN, ale czy to prawda, nikt z nas nie dochodził. Wszyscy mieli świadomość, że wydarzyło się wiele zła, wiele zbrodni, o których mówiło się tylko szeptem – wspomina prof. Wacław Leszczyński i przypomina, że Wrocław był w 1956 roku wyjątkiem, bo w Krakowie robotnicy Nowej Huty budowali przeciwko studentom barykady, a w Łodzi dochodziło do regularnych bijatyk. – A tu powstał Miejski Komitet Rewolucyjny, z którym liczyła się i władza, i milicja – opowiada prof. Leszczyński i po chwili wybucha śmiechem: – Nigdy wcześniej ani później nie było mi dane tak korzystać z mocy białej, studenckiej czapki. Otwierała drzwi dosłownie każdego. I przewodniczącego rady narodowej, i sekretarza partii. Jedyne drzwi, jakich nie otworzyła, to te do metropolity arcybiskupa Bolesława Kominka, którego poszliśmy prosić o wsparcie, kiedy się okazało, że w ramach dzielenia miejsc dla katolików, z Wrocławia zamiast Wojtysiaka ma wystartować Stefan Kisielewski. Przyjął nas kanclerz Kokoszko. W progu. I powiedział, że arcybiskup nic nie może, więc interweniować nie będzie.

leszczynski-6

Miejski Komitet Rewolucyjny szedł szeroko – 3 grudnia 1956 roku na zebraniu miano rozpatrzeć kandydatury obu profesorów. Obaj zresztą byli też na to zebranie zaproszeni, ale Wojtysiak nie zdążył dojechać z Warszawy. Za to Styś wygłosił wspaniałą mowę o tym, dlaczego Komitet powinien postawić na jego kolegę z Wyższej Szkoły Rolniczej. Jakby było mało, na sali był też major Topiłko, komendant Komendy Miejskiej Milicji Obywatelskiej, który całym sercem popierał odwilż i tłumaczył, że pamiętną demonstrację w październiku rozbili pałkami milicjanci z „województwa”, a nie jego podwładni. Tym sposobem Komitet poparł trzech kandydatów na listę.

Tak zaczęła się kampania – Wacław Leszczyński miał do dyspozycji samochód marki Warszawa, na zmianę od rektora WSR albo z Wojewódzkiej Rady Narodowej. Benzynę na kartki też. Kandydaci na posłów byli zawożeni do fabryki i tam, przez radiowęzeł, opowiadali pracującym robotnikom i o sobie, i o tym, jak należy zmieniać Polskę.

leszczynski-5

W połowie grudnia plan zaczął się jednak sypać. Najpierw partia zmusiła do rezygnacji z kandydowania majora Topiłkę. Potem okazało się, że na liście wrocławskiej na miejscu profesora Wojtysiaka jest Kisielewski ze Znaku. Drugi sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR we Wrocławiu Stanisław Walczak, prawnik, który w 1965 roku został ministrem sprawiedliwości, wytłumaczył Wacławowi Leszczyńskiemu, że „jego” Wojtysiak, jako specjalista od rolnictwa, dostanie miejsce w okręgu legnickim. Punktowane.

– Prawdę mówiąc, nie miałem pojęcia, co to znaczy punktowane. Przekonaliśmy się o tym dopiero wtedy, kiedy Gomułka ogłosił głosowanie bez skreśleń. Stało się jasne, że przy obowiązującej wtedy ordynacji wyborczej z Wrocławia do Sejmu wejdzie sześciu pierwszych kandydatów z dziesięciu na liście. Styś nie miał szans, bo był na niemandatowym miejscu. W okręgu legnickim wchodziło trzech spośród pięciu na liście. Każdy, kto by wszedł za kotarę skreślać swojego kandydata, byłby odebrany jako człowiek przeciwny zmianom i odwilży. Swoją drogą, dzisiaj taka kartka bez skreśleń byłaby po prostu nieważna – przyznaje prof. Wacław Leszczyński, który po tej rozmowie z Walczakiem próbował walczyć bezskutecznie w kurii.

Wszystkie ręce na pokład

Wacław Leszczyński organizował więc profesorowi Antoniemu Wojtysiakowi spotkania w okręgu legnickim – gdzie się dało i z kim się dało. Każdy, kto jechał w delegację z Wojewódzkiego Zarządu Rolnictwa w Legnickie, dostawał od niego ulotki przedstawiające sylwetkę profesora. Napisał je sam na maszynie, krótszą i dłuższą. Raz mu nawet Wojtysiaka „porwano” do Polkowic na wiec, gdzie profesor nie tylko dobrze mówił o prymasie Wyszyńskim, ale też – choć ateista – poparł postulat miejscowego proboszcza dotyczący nauki religii w szkołach. Partia jednak starała się kontrolować wszystkie oddolne inicjatywy i dusić je w zarodku. Ulotki miały być przygotowywane centralnie, na całe województwo, przez Komitet Porozumiewawczy Stronnictw i Organizacji. Tyle tylko, że nie doceniono sprytu i zapału młodzieży.

leszczynski-7

– Mieliśmy swoje ulotki. Nielegalne. Wydrukowaliśmy 10 tysięcy w nieistniejącej już drukarni prasowej w centrum Wrocławia, małe A-5. Dużych A-4 mieliśmy 2 tysiące. We wszystkich podkreślona była bezpartyjność profesora – opowiada Wacław Leszczyński, który te ulotki napisane przez siebie wciąż ma w domu, starannie ułożone w specjalnej teczce. I po chwili dodaje, że w kampanii zdarzały się też chwile szczególnie zabawne. Bo po wsiach w okręgu legnickim, gdzie Wojtysiak dostał punktowane miejsce, gros roboty zrobili studenci WSR, którzy opowiadali o tym, że kandydat też jest z chłopów i że go władza partyjna uciskała, ale razu jednego polecił go parafianom wiejski ksiądz apelując, by głosowali na księdza profesora Wojtysiaka, dziekana katedry wrocławskiej. – Profesor owszem, był dziekanem, ale Wydziału Rolniczego, a katedrę to miał, ale na uczelni a nie na Ostrowie Tumskim – mówi Wacław Leszczyński.

Jego brat Jan, który na „czerwonej”  Wyższej Szkole Ekonomicznej walczył o poparcie dla Wincentego Stysia (jego kandydatury na rektora uczelni w 1960 roku nie zatwierdził minister), zdradza tajniki kampanii wybitnego ekonomisty: – Mieliśmy powielacze bębnowe, asystenci z WSE kradli dla nas woskówki do tych powielaczy. Kiedy partia zorientowała się, że Miejski Komitet Rewolucyjny ma swoje ulotki, zaczęli podrabiać nasze, i stylem, i w tym, że nasze były nierzadko pisane ręcznie. Ulotki rozdawaliśmy oczywiście we Wrocławiu na ulicach.

Wiedzieli, że milicja ma za zadanie zrywać te, które uda im się gdzieś przykleić, ale mieli swoją wtyczkę. Jeden z członków komendy miejskiej dawał im znać, gdzie będzie akcja zrywania. Jak więc milicjanci przeszli i zrobili swoje, to za nimi szła grupa 150 studentów i nalepiała nowe ulotki. Razem z kolegami nalepiali też ulotki od zewnątrz na oknach tramwajów. Oczywiście udawało im się, bo Jan Leszczyński miał wtedy prawie dwa metry wzrostu, a i koledzy do niskich nie należeli.

Leszczyńscy wspominają, jak przylepiano też ulotki na budce milicjanta kierującego ruchem w sercu Wrocławia, na skrzyżowaniu ulic Stalingradzkiej i Świerczewskiego, dzisiaj Świdnickiej i Piłsudskiego, a mundurowy w środku tej budki udawał, że niczego nie widzi.

– Nasza mama, kurierka Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej, więźniarka Auschwitz, oczywiście denerwowała się okropnie, bardzo pilnowała konspiracji, ale pomagała nam jak mogła – mówi Jan Leszczyński, który z dumą podkreśla, że wszystkie hasła wymyślali sami.

leszczynski-8

Jadwiga Leszczyńska pracowała wtedy w Młodzieżowym Domu Kultury niedaleko Dworca Głównego. Kierowała biblioteką, która była na parterze i która miała małą pół-piwniczkę za regałami z książkami. Dyrektor MDK był zaangażowany w walkę wyborczą po stronie partii i przychodził do niej wyżalić się, że straszne problemy są w mieście z nielegalnymi ulotkami. Biedak nie miał pojęcia, że za tymi regałami u Jadwigi Leszczyńskiej stoi od dawna nieużywany prymitywny powielacz, wyniesiony przez studentów Wyższej Szkoły Ekonomicznej z jego gabinetu, obok maszyna do pisania, a koledzy braci Leszczyńskich siedzą i odbijają ulotki, które co jakiś czas ktoś odbiera i rozdaje do rozlepienia na ulicach Wrocławia.

prof_leszczynski-2-2
Prof. Wacław Leszczyński stanął na czele
Studenckiego Komitetu Rewolucyjnego Wyższej Szkoły Rolniczej
fot. Tomasz Lewandowski

Wybory odbyły się 20 stycznia 1957 roku. Ponad 50 procent głosujących posłuchało apelu Wiesława Gomułki z 7 stycznia, nie mając świadomości, że wynikał on ze strachu o wynik, i głosowało bez skreśleń. „Wezwanie do skreślania kandydatów PZPR z kart wyborczych – ostrzegał Gomułka w jednym z przemówień – jest równoznaczne nie tylko z wezwaniem do przekreślania socjalizmu w Polsce. Skreślanie kandydatów naszej partii – to przekreślanie niepodległości naszego kraju, to skreślanie Polski z mapy państw europejskich”.

Nie bez znaczenia było też stanowisko Kościoła katolickiego. 14 stycznia, na sześć dni przed wyborami, kardynał Stefan Wyszyński spotkał się z Józefem Cyrankiewiczem, który przedstawił mu stanowisko władz: „Chodzi o sam udział w akcie wyborczym, nie o to jak głosować, kreślić czy nie, ale o frekwencję. Warto zrobić wszystko, by frekwencja była duża. Zbyt mała byłaby znakiem obojętności. Idzie tu o Gomułkę. Gdyby go nie byłoby bylibyśmy rozbici”. Tego samego dnia Episkopat wydał komunikat, w którym wezwał katolików-obywateli do wzięcia udziału w głosowaniu, zaś księży zobowiązywał do takiego ułożenia harmonogramu nabożeństw, aby było to możliwe dla każdego chcącego oddać głos. Nie instruowano, jak głosować i na kogo, ale jak oceniał prof. Antoni Dudek, „nigdy w całym okresie istnienia PRL, Kościół nie posunął się dobrowolnie tak daleko we wspieraniu jakiejkolwiek akcji politycznej organizowanej przez władze, a tym samym w akceptacji komunistycznego systemu politycznego”.

We Wrocławiu profesor Styś uzyskał 18-procentowe poparcie, ale nie było go na „punktowanych” miejscach. Posłem został profesor Wojtysiak, który uzyskał 91,35 procent głosów, o 4 procent więcej niż kandydaci PZPR i Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, którzy byli na 1. i 2. miejscu na liście okręgu legnickiego. Ordynacja przyjęta przez Sejm 24 października 1956 roku ustaliła, że w każdym okręgu wyborczym wybierać się będzie liczbę posłów odpowiadającą liczbie mieszkańców okręgu – 1 poseł na 60 tysięcy mieszkańców. Artykuł 69. Ustawy ustalał, że „za wybranych uznaje się kandydatów, na których w okręgu wyborczym oddano najwięcej głosów, jeżeli każdy z nich otrzymał więcej niż połowę (bezwzględną większość) ważnych głosów, przy czym liczba wybranych nie może przewyższać liczby posłów przypadającej na dany okręg wyborczy”.

Pierwsze posiedzenie nowo wybranego Sejmu odbyło się miesiąc później, 20 lutego. Wystąpienie Antoniego Wojtysiaka, jedynego, który sprzeciwił się kandydaturze Józefa Cyrankiewicza na premiera, zarejestrowała amerykańska telewizja obecna na sali plenarnej.


Jan Leszczyński urodził się 21 maja 1933 roku w Warszawie.  W 1958 r., jako jeden z najlepszych studentów, ukończył studia na WSE. Pracował jako ekonomista w Kolejowych Zakładach Gastronomicznych we Wrocławiu, we Wrocławskich Zakładach Przemysłu Terenowego Materiałów Budowlanych i w Zakładach Metalowych „Zakrzów” (późniejszy Polar),  a potem jako z-ca dyrektora ds. ekonomicznych we  Włocławskiej Fabryce Farb i Lakierów, w dzierżoniowskiej „Diorze”, w Dolnośląskiej Fabryce Krosien w Dzierżoniowie, w „Intermodzie” we Wrocławiu oraz w „Polar-Serwis” we Wrocławiu, by potem być wiceprezesem przedsiębiorstwa zajmującego się serwisem urządzeń gospodarstwa domowego we Wrocławiu, do przejścia na emeryturę.

Prof. Wacław Leszczyński urodził się 11 kwietnia 1936 roku w Warszawie. Jest wybitnym specjalistą z zakresu ziemniaka i skrobi, Pełnił funkcję prorektora Akademii Rolniczej we Wrocławiu w latach 1990–1993, dziekana Wydziału Technologii Żywności przez cztery kadencje (1981–1987 i 1993–1999) oraz prodziekana w roku 1981. Jest twórcą pierwszego w Polsce kierunku z zakresu biotechnologii i wrocławskiej szkoły skrobi.

Katarzyna Kaczorowska

Powrót
09.11.2019
Głos Uczelni
wydarzenia

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg