eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Czym pasjonują się pracownicy UPWr?

Ilu pracowników, tyle pasji – spośród ponad 1600 osób pracujących na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu pięcioro postanowiło się swoimi podzielić. To prof. Jan Kapłon, dr Adam Luberański, Marta Nowicka, doktorant Jakub Pacoń i dr Kamil Abt.

Cel! Pal! 

Profesor Jan Kapłon z Instytutu Geodezji i Geoinformatyki lubi spędzać wolny czas na popularyzowaniu strzelectwa sportowego.  Rywalizuje we współzawodnictwie sportowym, kolekcjonuje broń palną i dzieli się wiedzą i technikami doskonalenia umiejętności strzeleckich w strzelectwie sportowym. Jest zawodnikiem z licencją Polskiego Związku Strzelectwa Sportowego (PZSS) i należy do klubu KS Amator z Wrocławia. Jest także sędzią asystentem PZSS, posiada uprawnienia prowadzącego strzelanie nadane przez związek i ma tytuł zawodowy instruktora sportu strzeleckiego.

– Moja pasja strzelecka trwa od dzieciństwa i wydaję mi się, że jest mocno inspirowana lekturami, jak i przekazem telewizyjnym. Pamiętam z lat szkolnych, że nie mogłem pojąć, czemu w latach 80. rodzice nie mogli kupić mi zwykłego karabinka pneumatycznego, czyli wiatrówki, skoro bohaterowie książek Sienkiewicza, czy Szklarskiego otrzymywali broń palną w prezencie od bliskich. Wiedziałem jednak od dziecka, że do strzelania mam predyspozycje, bo na strzelnicach, które odwiedzałem w wesołych miasteczkach, miałem lepsze wyniki od starszego brata. Nie udało mi się w latach szkolnych zapisać do klubu strzeleckiego ani LOK, bo w czasach PRL dostęp do sportu strzeleckiego był sztucznie ograniczany. Potem było technikum, studia, doktorat, czas poświęcony rodzinie i na jakieś 25 lat o strzelectwie zapomniałem – opowiada prof. Jan Kapłon, który do strzelectwa powrócił w 2017 roku. 

Najpierw zapisał się do Stowarzyszenia KS Amator, później zdobył pozwolenia sportowe i kolekcjonerskie. W tym samym roku odbył kurs i został sędzią asystentem PZSS oraz zrobił uprawnienia prowadzącego strzelanie PZSS, by móc pomagać w organizacji strzeleckich imprez sportowych, czy strzelań okazyjnych. 

Prof. Jan Kapłon
Prof. Jan Kapłon w wolne chwile spędza na strzelnicy
fot. Radosław Lorenc

– W 2021 roku zapisałem się również na AWF we Wrocławiu, gdzie ukończyłem kurs instruktora sportu w zakresie strzelectwa sportowego. Obecnie staram się o podniesienie klasy sędziowskiej do klasy drugiej, co umożliwi mi samodzielne organizowanie zawodów strzeleckich – opowiada prof. Jan Kapłon.

W rywalizacji sportowej prof. Jan Kapłon występuje głównie w lokalnych zawodach klubowych, gdzie rywalizuje w konkurencjach karabinowych i pistoletowych. Jego dwa największe sukcesy to zajęcie drugiego miejsca w całorocznym Pucharze Prezesa JKS Ur Jawor w strzelaniu na 300 m z karabinu z celowniczymi przyrządami mechanicznymi w 2020 roku i zajęcie czwartego miejsca w strzelaniu z karabinu historycznego na 300 m w tym samym pucharze. 

– Jestem z tych osiągnięć zadowolony, bo klub w Jaworze to dolnośląska mekka strzelectwa na długich dystansach, gdzie strzela polska czołówka amatorskich zawodników w dyscyplinach karabinowych. Za sukces uważam też występ w Mistrzostwach Polski Kobiet i Mężczyzn w konkurencji pistolet pneumatyczny 60 strzałów w 2019 roku, gdzie nie byłem ostatni – opowiada prof. Jan Kapłon. 

W swojej pokaźnej kolekcji profesor uzbierał już m.in. karabin wojskowy, karabin sportowy, szwedzki sztucer na łosie, niemiecką dubeltówkę i trzy pistolety. – Planuję też zgromadzić kolekcję broni krótkiej, która kojarzona jest z postacią Jamesa Bonda – dodaje z uśmiechem prof. Kapłon.

Brazylijskie jiu-jitsu

Jakub Pacoń, który na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu jest doktorantem i pracownikiem administracji, swoją pasję odnalazł stosunkowo niedawno, bo w czasach pandemii. Kiedy w wyniku lockdownów splajtowała siłownia, na którą chodził, postanowił zapisać się do klubu sportowego WroxGym. Na początku trenował boks i MMA.

– A że klub sportowy, do którego się zapisałem, specjalizuje się w brazylijskim jiu-jitsu, to pomyślałem, że fajnie by było tego spróbować. Na początku już sama rozgrzewka była dla mnie sporym wysiłkiem, a potem trzeba było wytrwać jeszcze 40 minut treningu. Ale na tyle spodobał mi się ten sport, że rzuciłem boks i MMA, by skupić się na tym rodzaju walk – opowiada Jakub Pacoń.

Choć trenuje dopiero od dwóch lat, zdobył już dwa brązowe medale na zawodach ogólnopolskich. Obecnie zaś przygotowuje się do mistrzostw Polski i mistrzostwa Europy.

Jakub Pacoń
Jakub Pacoń ma biały pas z trzema belkami w brazylijskim jiu-jitsu
fot. Joanna Kryza

W brazylijskim jiu-jitsu, podobnie jak w innych sztukach walki, zdobywa się pasy – pierwszy jest biały, który ma Jakub, a kolejne potwierdzające stopień umiejętności to niebieski, purpurowy, brązowy i czarny. W tym sporcie każdy pas ma belki, ich maksymalną liczbę osiąga zawodnik zdobywający pas czarny. Jakub Pacoń ma już trzy belki na białym pasie. Kiedy zdobędzie czwartą, będzie mógł otrzymać niebieski pas. Każdy pas charakteryzuje się swoimi zasadami, im zawodnik ma wyższy pas, tym więcej technik jest dozwolonych podczas walki. Istotne są też kategorie wagowe i wiekowe – dzięki temu walki są sprawiedliwe.

Brazylijskie jiu-jitsu jest połączeniem technik stosowanych w zapasach, judo i jiu-jitsu sportowym. Dlatego też walka nie kończy się na obaleniu przeciwnika. Taktyka pozwala na kilka rozwiązań, m.in. na sprowadzeniu przeciwnika do parteru, unieruchomieniu go i wykonaniu techniki kończącej – dźwigni bądź duszenia, zmuszającej przeciwnika do poddania się. Zawodnicy brazylijskiego jiu-jitsu walczą w zwarciu i nie wolno im uderzać przeciwnika i wyprowadzać ciosów jak w boksie czy MMA. Dozwolone jest za to  chwytanie za elementy Gi przeciwnika, czyli kimono. 

– To uniwersalny sport. Każdy, w zależności od jego mocnych i słabych stron, może tu dostosować taktykę do własnych możliwości. I co fajne, można go uprawiać w każdym wieku. Na zawodach są kategorie dla zawodoników w wieku ponad 60 lat, co jest najlepszym dowodem, że brazylijskie jiu-jitsu usprawnia motorykę, daje siłę, a przede wszystkim uwalnia od stresu – uśmiecha się Jakub Pacoń.

W moim sercu gra muzyka

Dr Kamil Abt jest na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu lektorem języka angielskiego. Ma także drugą karierę – jest muzykiem. – Odkąd pamiętam chciałem przede wszystkim zajmować się muzyką jej podporządkowywałem wszystkie wybory życiowe. Najbardziej przemawiają do mnie utwory, w których jest oryginalność, wirtuozeria i duża dawka patosu. Uważam, że poprzez słuchanie muzyki można doświadczyć różnego rodzaju inspiracji. Na przykład na poziomie ontologicznym, kiedy muzyka prowadzi ku medytacji na temat samego pojęcia muzyki i czym ona jest – opowiada dr Abt.

Zespół dr. Kamila Abta ma niemałe sukcesy – grywał już na licznych festiwalach muzycznych i salach koncertowych, w wielu klubach jazzowych w Polsce, Australii i Japonii. Wydał też siedem albumów.

Dr Kamil Abt
Dr Kamil Abt grywał już na całym świecie, m.in. w Australii i Japonii
fot. archiwum własne

– Zawodowo uczelnia i muzyka to dwa oddzielne pola w moim życiu. Doktorat mam z dziedziny stosunków międzynarodowych. Można by powiedzieć, że te dwa pola mają styczność w odniesieniu do międzynarodowego charakteru moich zainteresowań, pracy, miejsc zamieszkania, wykształcenia – są to elementy, które niewątpliwie wpływają nieświadomie na to jak komponuję muzykę i improwizuję – opowiada dr Abt, który choć urodził się we Wrocławiu, mieszkał przez połowę życia w Australii.

Do Polski wrócił, bo był ciekaw swoich korzeni. – Chciałem się nauczyć lepiej mówić po polsku i poznać bliżej polską kulturę. Poza tym, z punktu widzenia grania muzyki, zachęcające było (i jest) bogate europejskie życie kulturalne. We Wrocławiu się urodziłem i mieszkałem tu przez pierwsze 6 lat swojego życia, przed emigracją do Australii. Mam tu rodzinę więc to miasto stało się punktem wyjściowym poznania moich korzeni. Poza tym, Wrocław ma świetną lokalizację, dobrze się w nim mieszka, ma fascynującą międzynarodową historię i kulturę cechującą się między innymi multikulturalizmem, otwartością, wolnością i swobodą – opowiada muzyk-wykładowca.

Spotkanie po latach

Marta Nowicka tenis stołowy zaczęła trenować jeszcze w czwartej klasie szkoły podstawowej w klubie AZS Politechnika Wrocławska. Jeździła na zawody i obozy, trenowała nawet pięć dni w tygodniu. W liceum Marta Nowacka zmuszona była porzucić nieco grę w tenisa stołowego na rzecz nauki, choć czasem zdarzało jej się reprezentować swoją szkołę w turniejach. 

Po przyjściu na studia na Uniwersytet Przyrodniczy ponownie zaczęła regularnie trenować. Wzięła nawet udział w Akademickich Mistrzostwach Polski, które organizowane były na uczelni, a także reprezentowała uczelnię w na zawodach w Warszawie. Od 2018 roku, odkąd podjęła pracę w administracji na UPWr, ponownie zaczęła grać w tenisa stołowego.

Obecnie Marta Nowicka gra pod okiem dawnej koleżanki z klubu. Okazuje się, że Daria Łuczakowska – utytułowana zawodniczka tenisa stołowego, z którą w młodości Marta Nowicka grała, dziś jest instruktorem w Studium Wychowania Fizycznego i Sportu na uczelni i prowadzi sekcję tenisa stołowego, do której zapisana jest Marta Nowicka.

– Gra w tenisa stołowego dobrze wpływa zarówno na ciało, jak i umysł. Mogę się podczas gry zrelaksować po pracy, a przy okazji porozmawiać z koleżanką z dawnych lat – często wspominamy stare czasy i dawnych znajomych – opowiada Marta Nowicka, dodając, że na treningach spotyka się także z innym dawnym znajomym – z dr. Adamem Luberańskim. 

– Pamiętam go z czasów moich studiów, choć wtedy się za dobrze nie znaliśmy, a dziś wspólnie trenujemy. To on mnie namówił żebym zaczęła ponownie grać. – mówi.

adam-luberanski-i-marta-nowicka.jpg
Dr Adam Luberański (z lewej) oraz Marta Nowicka po latach spotkali się ponownie przy stole do tenisa
fot. archiwum prywatne

Dr Adam Luberański w tenisa stołowego zaczął grać w wieku 10-11 lat. – W Gilowie gdzie mieszkałem nie było tak bogatej oferty zajęć pozalekcyjnych, zwłaszcza sportowych, jak w obecnych czasach. Sportem, który dominował zarówno w szkole, jak i poza nią była oczywiście piłka nożna, w którą graliśmy na każdej przerwie. W wieku 15 lat, będąc juniorem, grałem z seniorami w piłkarskiej B klasie. Ale oprócz piłki nożnej w Gilowie na świetlicy wiejskiej można było pograć w tenisa stołowego, karty i piłkarzyki – opowiada dr Luberański. 

Świetlica była otwarta od godziny 17.00 do 22.00 i tylko w tym czasie można było grać. Nie było to jednak takie proste. – Aby pograć w tenisa trzeba było cierpliwie czekać, aż skończą grać starsi. Zazwyczaj starsi kończyli około godziny 22.00, a że klub zamykano właśnie o tej godzinie, to my młodsi po kilku godzinach czekania, musieliśmy zadowolić się kilkoma odbiciami piłeczki. Ale tenis tak zaczął mi się podobać, że nie zniechęcało mnie długie czekanie. Zacząłem też szukać innych sposobności do gry. Grałem w domu na rozkładanym stole kuchennym, u sąsiada w domu na poddaszu na stole Orkan, czasami w szkole na lekcji WF – wylicza wykładowca.

Przełom w doskonaleniu gry w tenisa stołowego nastąpił gdy dr Luberański dostał się do Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Roztoczniku. Wybór tej szkoły nie był przypadkowy – istniejąca i rozwijająca się tam sekcja tenisa stołowego była dla dr. Luberańskiego priorytetem. – O sekcji nie wiedziałem zbyt wiele. Po pierwszych treningach okazało się, że szkoła gra w lidze – w A klasie – z szansą wejścia do Ligi Okręgowej. Aby w niej zagrać trzeba ostro trenować. I tak się zaczęło. Po lekcjach chodziłem na 2-3 godziny treningu. W weekendy miałem mecze ligowe, na które do pewnego momentu jeździłem jako rezerwowy. Po około dwóch latach regularnego treningu stałem się podstawowym zawodnikiem drużyny. I tak było do końca szkoły średniej – opowiada dr Luberański podkreślając, że bardzo mile wspominam ten czas wspólnych wyjazdów na mecze, obozów, sparingów.

– Najbardziej cieszyło mnie to, że w świetlicy wiejskiej w Gilowie, starsi musieli czekać aż ja się nagram i zejdę ze stołu – śmieje się wykładowca. Po ukończeniu szkoły średniej w 1992 roku podjął studia na ówczesnej Akademii Rolniczej we Wrocławiu i grał w sekcji tenisa stołowego pod kierownictwem S. Szydłowskiego. Obecnie trenuje pod okiem Darii Łuczakowkiej wraz z Martą Nowicką.

– Tak się składa, że znamy się z Martą z czasów akademickich. Nie studiowaliśmy razem, ale Marta była wówczas studentką, a ja pracownikiem zatrudnionym na stanowisku adiunkta. W zasadzie poznaliśmy się na obronie Marty pracy magisterskiej. Nie spodziewałem się, że ponownie odnowimy znajomość właśnie na sekcji AZS tenisa stołowego. A tu miła niespodzianka – mówi z uśmiechem dr Luberański.

Wykładowca stał już na podium gry podwójnej mężczyzn na Strefowych Mistrzostwach Szkół Rolniczych i ma kilka sukcesów w rozgrywkach dolnośląskich, powiatowych i gminnych. Studiując jeszcze na Akademii Rolniczej we Wrocławiu wielokrotnie zajmował pierwsze miejsce w mistrzostwach uczelni. 

Zobacz również:

Powrót
16.08.2022
Głos Uczelni
rozmowy

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg