eu_green_logo_szare.png

Aktualności
Kobieta wspina się na górę

Nauka i sport – Niecodzienne pasje pracowników UPWr

Pozwalają się zanurzyć w innym świecie, oczyścić umysł, złapać oddech i perspektywę – o swoich pasjach opowiadają dr Ewa Chwałko, dr Marta Czaplicka, prof. Arkadiusz Dyjakon oraz prof. Wojciech Pusz.

W lodowatych wodach Bałtyku

Świeżo zdobytym osiągnięciem sportowym może pochwalić się Ewa Chwałko, kierowniczka Wydawnictwa UPWr , która w Mistrzostwach Świata w Lodowym Pływaniu wywalczyła srebrny medal na dystansie 450 metrów. Po drugie miejsce popłynęła w wodzie o temperaturze 0.5 C. – Na moim dystansie 450 m miało wystartować 20 zawodniczek, ale do rywalizacji przystąpiło tylko dziewięć. Wcale mnie to nie dziwi. Tak niska temperatura była zaskoczeniem dla wszystkich. Jeszcze miesiąc przed zawodami jeden z kolegów organizatorów napisał mi: „Wyluzuj, będzie jak zwykle 3,5 stopnia. Tymczasem przez dwa tygodnie oglądałam zdjęcia zamrożonej Gdyni wrzucane przez fotografkę Mariolę Sikorę. Oglądałam, a moje zajęcze serce truchlało ze strachu. Nawet nie chcę myśleć o tych wyrzutach kortyzolu do mózgu – pisze na swoim blogu Ewa Chwałko.

Medal zdobyła w drugiej edycji zawodów zimowego pływania The Gdynia Winter Swimming Cup (GWSC), będących jednocześnie rundą Pucharu Mistrzostw Świata w Lodowym Pływaniu. Podczas trzydniowych mistrzostw pływacy ścigali się na dystansie 25, 50, 100, 200, 450, a nawet 1000 metrów w lodowatej wodzie Bałtyku. 

Ewa Chwałko przyznaje, że ten sport, choć daje jej mnóstwo satysfakcji, ma swoje minusy. – Przed wejściem do wody temperatura mojego ciała wynosiła 37 stopni C, a po wyjściu tylko 34. W trakcie płynięcia „odcięło mi dłonie – czyli najpierw zesztywniały, a później przestałam je czuć, zaś po wyjściu przez kwadrans cierpliwie znosiłam w nich ból wynikający z przepychania się krwi przez ściśnięte naczynia. To ta gorsza strona medalu, na którą chętni powinni być przygotowani. Zaś lepsza – pływanie w lodowatej wodzie to hart ducha i charakteru wysokiej próby. 

Według Ewy Chwałko, pływanie w tak niskich temperaturach wymaga odporności psychicznej, żeby oddychać spokojnie i robić swoje, gdy zimno odcina całkowicie czucie kończyn. – Na to patrzę jak na ciekawe doświadczenie. Nie spodziewałam się żadnych osiągnięć ani wyników. Właściwie za każdym razem nie wiem, czy przetrwam.

Na szczęście na ostatnich mistrzostwach udało się przetrwać, a nawet zdobyć drugie miejsce. Medal Ewa Chwałko odbierała w uczelnianej bluzie pożyczonej od rektora. – Było mi bardzo przyjemnie reprezentować uczelnię. Oczywiście, zgapiłam się i nie odebrałam bluzy z Działu Promocji. Pan Rektor uprzejmie pożyczył mi swoją. To chyba oczywiste, że w tej sytuacji nie można było nie stanąć na podium.

Ewa Chwałko zdobyła srebrny medal w Mistrzostwach Świata w Lodowym Pływaniu
Ewa Chwałko zdobyła srebrny medal na Mistrzostwach Świata w Lodowym Pływaniu
fot. Anna Burzyńska

Podwodny świat

Dr Marta Czaplicka z Katedry Ogrodnictwa przygodę z nurkowaniem zaczęła bardzo wcześnie. Bakcyla złapała w ostatnich klasach podstawówki, w połowie lat 90-tych, gdy uważano nurkowanie za sport ekstremalny i traktowano jako coś niezwykle niebezpiecznego. Miała na szczęście duże wsparcie ze strony rodziców, którzy oboje również nurkowali i nie widzieli przeszkód, aby 12-13 letnia Marta tak spędzała swój wolny czas.

– Potem potoczyło się dość szybko. Kursy podnoszące kwalifikacje robiłam co roku, zwiększając swoja wiedzę i umiejętności, ze wsparciem taty – instruktora, ale też mamy. Na tydzień przed maturą zostałam instruktorem nurkowania w amerykańskiej federacji, bo polskie przepisy nie przyznawały stopni instruktorskich osobom, które nie miały ukończonych 21 lat. Kurs był wyzwaniem zarówno logistycznym, jak i wytrzymałościowym. Kwietniowa woda była zimna, ale zajęcia dały mi sporą wiedzę nie tylko nurkową, ale też dydaktyczną. Metody prowadzenia zajęć jakie wtedy promowali Amerykanie do dziś bardzo mi się przydają. Po kolejnych dwóch latach „dorobiłam” uprawnienia polskie, zdobywane w systemie PTTK – CMAS, bo w końcu miałam 21 lat.

W nurkowaniu dr Czaplicka ceni sobie ciszę, pełne skupienie i opanowanie, które są dla niej świetnym sposobem na regenerację i odpoczynek. – Na chwilę zanurzamy się w zupełnie innym świecie, gdzie nawet oddech wymaga zaplanowania. To zupełnie wyklucza myślenie o codziennych troskach. Nurkowanie to w dużej mierze rekreacja, która zaczyna się od głowy. Tu liczy się planowanie, opanowanie, spokój. Nie warto wpadać w panikę, bo ona działa tylko destrukcyjnie. Jedną z ważniejszych zasad jest „plan your dive – dive your plan” i tego się trzymam. Umiejętności panowania nad własnym ciałem, regulacja oddechu, odczuwania różnych zjawisk (zimno, głód) to też umiejętności, które przydają się w codziennych sytuacjach.

Jednak największą przyjemnością dla dr Czaplickiej jest poznawanie nowych miejsc pod wodą. W ostatnich latach najwięcej nurkowań odbywała w Morzu Adriatyckim, Śródziemnym i Czerwonym, aczkolwiek i na polskie wody stara się znajdować czas, choć jest z tym ostatnio coraz trudniej. Gdy znajdzie chwilę, odwiedza zaprzyjaźnione bazy nurkowe nad lubuskimi jeziorami. – Nigdy nie miałam „parcia” na rekord, na wyczyn. Nie kręciło mnie nurkowanie jak najgłębiej. Owszem, nauczyłam się nurkować głęboko, ale tylko dlatego, że znajdowały się tam interesujące mnie wraki, koralowce czy ryby. Nurkowanie pozwala na odkrycie kolejnego obszaru przyrody. Uwielbiam też schodzić pod wodę nocą – wtedy obejrzeć można te zwierzęta, które za dnia się chowają. Lubię też oglądać porośnięte i zagarnięte przez morze oznaki ludzkiego bytowania: wraki, amfory sprzed tysięcy lat, wraki samolotów i statków z II wojny światowej (jak te zatopione przy chorwackiej wysepce Vis). To przyczynek do poznawania historii. W każdym z tych miejsc jest inaczej. Każde nurkowanie jest inne.

Dziś dr Czaplicka, przez poważny wypadek (niezwiązany z nurkowaniem), nie uczy już nurkowania zawodowo. Zajęła się natomiast winogrodnictwem i enologią, w czym pomogło jej zamiłowanie do wina byłego rektora prof. Romana Kołacza, a także wsparcie prof. Adama Szewczuka i uczelniana winnica. Na co dzień zajmuje się szeroko pojętym sadownictwem i produkcją ekologiczną owoców. Okazyjnie jednak szkoli na nurków znajomych i dzieci znajomych. Mimo trwającej pandemii powoli zaczyna planować dalsze wyjazdy. – Marzenia staram się zamieniać w plany. Na pewno pokuszę się o jakichś dłuższy staż w Nowej Zelandii i Australii, by jako „tubylec” zobaczyć wielką rafę koralową i te miejsca, których nie pokazuje się turystom. Na to trzeba tam pobyć nieco dłużej niż 14 czy 21 dni. Na pewno chciałabym też nurkować kiedyś w meksykańskich cenotach – mówi dr Czaplicka.

Marta Czaplicka nurkująca w Chorwacji
Dr Marta Czaplicka nurkująca w Chorwacji - rok 1999
fot. archiwum prywatne

Na otwartych wodach

Z żeglarstwem prof. Arkadiusz Dyjakon z Katedry Biogospodarki Stosowanej związany jest już od dzieciństwa. W 1984 roku, gdy miał 10 lat, ojciec zabrał go wraz ze starszą siostrą i pieskiem na Mazury, na 22. Ogólnopolski Rejs Żeglarski Energetyków. – Do dziś pamiętam jazdę maluchem (Fiat 126p) przez całą noc z Wrocławia do Wilkasy koło Giżycka. Zapakowani po dach w środku, a na dachu olbrzymi namiot, po zakamarkach upchane konserwy rybne i mięsne (kupowane za kartki każdego miesiąca i skrzętnie odkładane na wyjazd), słoiki, garnki, kubki stalowe, butla z gazem, kuchenka gazowa – wszystko, co potrzebne do życia na łódce – wspomina prof. Dyjakon. 

Za dnia pływali wtedy klasyczną Omegą po pięknych jeziorach, a wieczorami rozbijali namiot, suszyli ubrania i śpiewali piosenki żeglarskie. – Na chrzcie żeglarskim dostałem imię „Szocik” (zdrobniała nazwa liny do wybierania żagla na łódce). I co? – można powiedzieć, że zakochałem się w żeglarstwie po uszy. Tak już zostało. Dzisiaj mamy już 2021 rok, a ja nadal nieprzerwanie pływam po Mazurach – w tym roku będzie to już 59. rejs (obecnie najstarszy rejs żeglarski organizowany na Mazurach). 

Prof. Dyjakon uprawia zarówno żeglarstwo śródlądowe, jak i na otwartych wodach. –  Uwielbiam Szlak Wielkich Jezior Mazurskich. To świetne miejsce do wypoczynku, piękne porty, ale także dzikie biwaki. Natomiast, jeżeli mówimy o poważnym żeglarstwie, to zdecydowanie lubię Ocean Atlantycki i kilkudniowe przeloty bez zawijania do portu. Wyspy Kanaryjskie, Madera, Maroko, Gibraltar to naprawdę piękne rejony i ciekawe akweny żeglarskie. Trzeba pamiętać, że to dwa kompletnie różne rodzaje żeglarstwa, ale jedno i drugie jest warte polecenia i spróbowania.

Żeglarstwo to dla prof. Dyjakona przede wszystkim synonim wolności i psychicznego relaksu, a także czas na wewnętrzną refleksję i moment odcięcia się od spraw dnia codziennego. – Gdy pływam, mam poczucie wewnętrznego spełnienia, do tego uczucie oddechu otaczającej mnie natury, zwłaszcza kiedy wokół nie widać lądu. Wiatr, słońce, woda, skaczące delfiny, maszt kiwający się między gwiazdami na nocnej wachcie, a rano wschód słońca na dalekim horyzoncie – wtedy zawsze myślę – czas mógłby się zatrzymać w miejscu. 

Prof. Dyjakon przyznaje, że na morzu czy oceanie są także momenty trudne, takie jak choroba morska czy sztormy – czyli kilkumetrowe fale, hektolitry wody lejące się na głowę i przenikliwe zimno – wtedy nie ma miejsca na zabawę. Ale to wszystko uczy pokory, hartuje umysł i wzmacnia na przyszłość. Zachęca jednak do spróbowania żeglarstwa, twierdząc, że udało mu się już kilkoro studentów zarazić swoją pasją.

– Chciałbym na pewno przepłynąć Atlantyk z Europy do Ameryki czy wysp Bahama. Myślę też o wypadzie na Ocean Spokojny w rejonie Filipin. Mam nadzieję, że uda mi się coś z tego zrealizować. Na szczęście żona szanuje i akceptuje moje pasje – mówi o swoich żeglarskich marzeniach prof. Dyjakon.

Prof. Arkadiusz Dyjakon sterując żaglówką
Prof. Arkadiusz Dyjakon podczas jednej ze swoich wypraw żeglarskich
fot. archiwum prywatne

Głęboko pod ziemią

Prof. Wojciech Pusz, prodziekan Wydziału Przyrodniczo-Technologicznego UPWr, połączył swoją pasję do przyrody z życiem zawodowym, zostając przedstawicielem nauk leśnych i badając między innymi ekosystemy podziemne. Zarówno jaskinie, jak i stworzone przez człowieka sztolnie czy bunkry są jednymi z najmniej zmienionych ekosystemów na Ziemi i jednymi z najbardziej stabilnych, co według prof. Pusza sprawia, że skrywają nadal wiele przyrodniczych tajemnic, tylko czekających na odkrycie. – Podziemia są w tym przypadku źródłem puli genowej mikroorganizmów, z których możemy czerpać pełnymi garściami. Jednak prywatnie kocham podziemia za to, że tylko tutaj można znaleźć prawdziwą ciszę… Słychać bicie własnego serca, a czasami pęknięcia skał… I to jest piękne.

Jednak odkrywanie jaskiń jest nie tylko piękne, ale potrafi być też niebezpieczne. Jak wyjaśnia prof. Pusz, w podziemnych kompleksach czyhają odpadające ze ścian odłamki skał, „ślepe” korytarze i przeciski, podziemne cieki wodne, niedobór tlenu w końcowych odcinkach sztolni czy też jadowite pająki (sieciarz jaskiniowy jest jednym z najbardziej jadowitych pajęczaków w Polsce). Dla prof. Pusza największym wyzwaniem jest jednak pokonanie własnych słabości i lęków: – W badaniach jakie prowadziliśmy w kopalniach należących do KGHM poczułem lekki przypływ adrenaliny, dotykając ściany przodka, ponad 1 km pod powierzchnią ziemi. W sztolni niedaleko Barda przyspieszone tętno dało się odczuć, gdy urządzenie do pomiaru CO2 w powietrzu zaczęło wydawać sygnały alarmowe, nie wspominając o promieniowaniu z jakim spotykałem się podczas badań w sztolniach w Kowarach i Kletnie – opowiada prodziekan i przyznaje: 

– Nie zawsze da się pokonać słabość i lęk. Wyzwanie, któremu nie podołałem to przejście tzw. szczeliną w jednej z jaskiń tatrzańskich. Moi współpracownicy z Tatrzańskiego Parku Narodowego, opierając się plecami o jedną, a nogami – o drugą ścianę, przeszli nad kilkunastometrową szczeliną, przepaścią na drugą stronę. Stanąłem nad otworem, patrząc w otchłań pode mną i… W tym momencie góry i jaskinia mnie pokonały… A może ostrzegły, abym dał sobie spokój z dalszą drogą? – dywaguje prof. Pusz. – Jaskinie tatrzańskie dały mi naprawdę w kość. I to dosłownie, bo z moimi schorzeniami kręgosłupa nie powinienem w ogóle przeciskać się wąskimi korytarzami, czołgając się kilkadziesiąt metrów – opowiada szczerze profesor Pusz i dodaje, że marzy mu się wejście do sztolni odkopanej kilkaset lat po zamknięciu. – Czekam na sygnał od kolegów z Wydziału Górnictwa Politechniki Wrocławskiej, gdy tylko taką znajdą. Ciekawe jakie znajdują się tam gatunki grzybów. 

Prof. Wojciech Pusz w Jaskini
Prof. Wojciech Pusz podczas badania ekosystemów podziemnych
fot. archiwum prywatne

is

Powrót
17.03.2021
Głos Uczelni
70 lat UPWr
Galeria zdjęć

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg