eu_green_logo_szare.png

Aktualności

100 lat wyjątkowego życia

Właśnie skończył 100 lat – urodził się 5 grudnia 1923 roku. Żołnierz Armii Krajowej, więzień stalinowskich łagrów i naukowiec, o którym przyjaciele i wychowankowie mówią krótko – człowiek wartości. Jerzy Kiersnowski.

Biogram na stronie Muzeum Armii Krajowej im. gen. Emila Fieldorfa „Nila” jest suchy. Pseudonim Kozub, data i miejsce urodzenia: Czeremiówka, 1923-12-05, stopień wojskowy w czasie wojny – plutonowy. Wykształcenie – matura w wileńskim gimnazjum w 1941 r., studia już po wojnie na Uniwersytecie i Politechnice Wrocławskiej. Doświadczenie, które ukształtowało go na całe życie mieści się w kilku suchych zdaniach: „Przynależność do ZWZ-AK na Kresach 1941-00-00-1944-11-00; strzelec, łącznik 77 pp AK, 2 komp. Okręg Nowogródek AK (1942-1944). Uczestnik operacji „Ostra Brama”. W kwietniu 1944 r. wpadł w ręce Niemców wioząc kabury do pistoletów. Wykupiony przez władze AK. 1945-01-02 aresztowany przez NKWD. Przeszedł więzienie w Łukiszkach. Wywieziony do Zagłębia Donieckiego, gdzie pracował w kilku łagrach. W końcu grudnia 1945 r. przewieziony do Poznania i zwolniony”.

Jubileusz 95-lecia doc. Jerzego Kiersnowskiego, obok stoją prof. Joanna Kawa-Rygielska i prof. Józef Błażewicz
Jubileusz 95-lecia doc. Jerzego Kiersnowskiego, obok stoją prof. Joanna Kawa-Rygielska i prof. Józef Błażewicz
fot. Tomasz Lewandowski

I jeszcze równie suche: „Współorganizator i wiceprzewodniczący Komisji Uczelnianej NSZZ „Solidarność”. Decyzja o internowaniu obywatela Jerzego Kiersnowskiego nosi numer 265. Została podpisana 6 stycznia 1982 r. przez komendanta wojewódzkiego Milicji Obywatelskiej. Z pożółkłej kartki papieru można wyczytać: „Uznając, że pozostawanie na wolności obywatela (…) zagrażałoby bezpieczeństwu Państwa i porządkowi publicznemu przez to, że prowadzi działalność, która w okresie stanu wojennego rodzi niebezpieczeństwo wzmagania napięć społecznych na zasadzie art. 42 dekretu z dnia 12 grudnia 81 r o ochronie bezpieczeństwa Państwa i porządku publicznego w czasie obowiązywania stanu wojennego postanawia się: 1.  internować ob. Kiersnowski Jerzy i umieścić go w ośrodku odosobnienia Zakład Karny Wrocław 2. wykonanie decyzji zlecić wyznaczonemu funkcjonariuszowi MO”. Miejsca internowania: Wrocław, Nysa, Darłówko.

Najstarszy w Komisji

Dr inż. Adam Jara o doc. Jerzym Kiernowskim mówi po prostu Jurek, choć poznał go, kiedy był dzieciakiem. Kumplował się wtedy z córką Kiersnowskich, razem jeździli na zimowiska do Taszowa w Kotlinie Kłodzkiej. Czy znał życiorys jej ojca? Może trochę tak, przecież w wielu domach nie mówiło się wtedy otwarcie o tym, skąd we Wrocławiu wzięli się ci przybysze ze Lwowa, tak jak ojciec Adama Jary, szanowany profesor weterynarii, czy z Wileńszczyzny jak Kiersnowcy.

– Naszą przyjaźń tak naprawdę zdeterminował i określił rok 1980 i powstanie Solidarności – mówi Adam Jara, który był wtedy młodym pracownikiem naukowym Instytutu Mechanizacji Rolnictwa ówczesnej Akademii Rolniczej we Wrocławiu, przyjętym do pracy za zgodą Rady Wydziału i wbrew dyrektorowi Instytutu, który trafił na to stanowisko z Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. – Kiedy w sierpniu wybuchły strajki, a jesienią zarejestrowano pierwszy w całym bloku wschodnim niezależny od władzy związek zawodowy, oczywiście zapisałem się do niego. Jurek też. I tak się złożyło, że koledzy wybrali nas obu do Komisji Zakładowej. On był najstarszy, a ja najmłodszy...

Jerzy Kiersnowski w 1942 roku. Miał wtedy 19 lat
Jerzy Kiersnowski w 1942 roku. Miał wtedy 19 lat
fot. Jan Bułhak

Jara nie kryje, że tamten wybór był trochę na wyrost, owszem, był w senacie uczelni reprezentantem młodych pracowników naukowych, ale ludzie dali mu kredyt zaufania dzięki ojcu, ostatniemu absolwentowi lwowskiej weterynarii, pionierowi Wrocławia i uczelni (był jednym z tych, którzy układali dachówki na dziurawym dachu gmachu przy ul. Norwida, która do maja 1945 roku nosiła nazwę Hansastraße), wybitnemu ichtiologowi. Co innego Kiersnowski. W 1980 roku miał 57 lat. Stanowisko i tytuł docenta. Życiorys, którym się nie chwalił, ale który mówił o nim wszystko – Armia Krajowa, aresztowanie najpierw przez Niemców, potem przez NKWD, udział w operacji „Ostra Brama”, wywózka do kopalni Donbasu i wreszcie powrót do Polski.

Przed oczami miał drugą ciężarówkę pełną żołnierzy. Zdążył jeszcze zobaczyć, że przed tą, w której siedział, stoi łazik z oficerem. Konwój ruszył, a on był pewien, że jedzie na rozstrzelanie, gdzieś w lesie na trasie Lida-Wilno

– Był dla nas człowiekiem wartości, żywym przykładem niezłomności. Oczywiście dzieliło nas to, że my nie wiedzieliśmy, co to znaczy okupacja, ukrywanie się w lesie, więzienie stalinowskie, więc było nam łatwiej się buntować – opowiada Adam Jara i dodaje, że razem z Jerzym Kiersnowskim organizowali akcje protestacyjne, ogłaszali pogotowie strajkowe, rozdawali ulotki, ale próba charakterów przyszła 13 grudnia 1981 roku.

– Rano okazało się, że mamy stan wojenny. Kto mógł dotarł na uczelnię, zabarykadowaliśmy się i ogłosiliśmy strajk okupacyjny. Ostatecznie ten nasz, na Akademii Rolniczej, trwał najdłużej, ale pamiętam, kiedy przyjechał do nas przedstawiciel gen. Steca, stojącego na czele WRON-y, czyli Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Towarzyszył mu żołnierz z pistoletem maszynowym, co jednak nas zmroziło – Jara nie kryje, że w czasie strajku był płacz, kiedy kolejny raz słuchali przemówienia gen. Jaruzelskiego, a potem była groza, kiedy już wiedzieli o pacyfikacji strajku na Politechnice Wrocławskiej i śmierci Tadeusza Kosteckiego, żołnierza AK, który w czasie brutalnego rozbijania tego strajku dostał zawału. – W jakimś momencie starsi zaproponowali rozmowy z partyjnymi, jakieś negocjacje. Wkurzyłem się i wygarnąłem im, co o tych rozmowach myślę. I zaatakowałem Jurka Kiersnowskiego. Było mi potem bardzo głupio i wstyd, bo przecież ja nie miałem za sobą sowieckich łagrów, a on tak.

A jeśli strzelą w plecy?

Urodził się 5 grudnia 1923 roku, pięć lat po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Na Nowogródczyznie, ziemi Adama Mickiewicza. Kiedy wybuchła II wojna światowa, miał 16 lat. To wystarczająco dużo, by zrozumieć grozę, jaką przyniósł najpierw atak nazistowskich Niemiec, a 17 dni później – bolszewickiej Rosji. Jego wuj zginął, zastrzelony przez rosyjskich żołnierzy, przed własnym domem, a on wraz z rodzicami i siostrą uciekli z majątku na Wileńszczyźnie. Nie mieli zresztą wyjścia, bo ojciec Jerzego Kiersnowskiego na pewno zostałby aresztowany jako weteran wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku i kapitan rezerwy Wojska Polskiego.

W nagranych dla Ośrodka Karta rozmowach, dokumentujących świadectwa świadków historii tak opowiadał o swoim pierwszym aresztowaniu. Przez Niemców. „Drugiego dnia Wielkanocy dostałem rozkaz z placówki, żeby pojechać pod Hermaniszki. (…) Pojechałem pod wieś do rymarza, którego miałem adres. Wziąłem 12 kabur i chciałem wracać. Podjechałem pod Werenów, a tu słyszę strzały, więc myślę sobie, nie będę pakował się do miasteczka tylko pójdę w prawo do szosy na Wilno, laskiem”.

Wyszedł z tego lasku wprost na niemiecką tyralierę. Nogi się pod nim ugięły, cofnął się, a worek z kaburami wyrzucił pod jakąś choinkę. Wszystko się wysypało na ziemię i w kilka sekund Niemcy byli przy nim. Przewrócili go na ziemię, przystawili karabin do głowy, jak patrzył na tę lufę, to myślał, że trzymają mu przy głowie armatę. Nawet nie czuł, jak kopali go po całym ciele.

Niemiecką tyralierę tworzyli żołnierze Wehrmachtu. Zabrali go pod karabinami do Werenowa. Kiedy zbliżyli się do opłotków, Kiersnowski zobaczył na śniegu krew. Potem się dowiedział, że koledzy z oddziału byli na świątecznym urlopie i ostrzelali się z Niemcami. Jurek trafił do aresztu, a następnego dnia do pociągu do Lidy. Do więzienia na Syrokomli.

Mistrz i uczeń, czyli Jerzy Kiersnowski i jego wychowanek Józef Błażewicz
Mistrz i uczeń, czyli Jerzy Kiersnowski i jego wychowanek Józef Błażewicz

„No i tam byłem przez tydzień. Jakiś czas mnie badali. Taki oficer mówiący po polsku, bo ja niemieckiego nie znałem, znałem francuski. Wymyśliłem bajeczkę, że spod jednego kamienia pod drugi miałem przenieść jakiś worek, ale nie wiem, kto mi kazał i co w nim było. W kółko to powtarzałem. Wsadzili mnie do celi młodego chłopaka, którego od razu rozpoznałem, że jest po to, żeby mnie rozpracować” – jemu Kiersnowski też opowiadał tę sama historię, co niemieckiemu oficerowi.

Był pierwszy raz w życiu w więzieniu. Był pewien, że już po nim. Po tych przesłuchaniach, po jakimś tygodniu, a może po półtora, któregoś dnia wyprowadzili go na podwórze więzienia. Stała tam już ciężarówka. Kazano mu wejść na pakę i usiąść na podłodze. Przed oczami miał drugą ciężarówkę pełną żołnierzy. Zdążył jeszcze zobaczyć, że przed tą, w której siedział, stoi łazik z oficerem. Konwój ruszył, a on był pewien, że jedzie na rozstrzelanie, gdzieś w lesie na trasie Lida-Wilno. Konwój rzeczywiście skręcił w jakimś momencie do lasu. A ciężarówka, w której na podłodze siedział Kiersnowski, stanęła. Do burty podszedł oficer, kazał ją otworzyć i po polsku, zaciągając jak Ślązak, kazał mu wychodzić. I iść.

Był pewien, że jak tylko ruszy przed siebie, dostanie serią w plecy. Ale ruszył. Przeszedł przez rów między pnie po wyciętych drzewach, Niemcy wzdłuż szosy wycinali z obu stron las na 100 metrów w głąb. Tak się bali partyzantów. On też się bał. Czekał na strzał. Biegł zygzakiem, byle dotrzeć do drzew. Jak już do nich dotarł, padł na śnieg. Wciąż nie mógł zrozumieć, że go nie zabili. Poczekał do zmroku, wtedy ruszył do domu. Rodzice przywitali go jak Zmartwychwstałego. Wykupili go od pewnej śmierci. Krótko potem Kiersnowski dostał awans na kaprala. I został dowódcą drużyny – dostał 10 chłopaków i RKM.

W lipcu, trzy miesiące po tej Wielkanocy, Polacy zdobyli Wilno.

Uciec przez Rosjanami. Na krótko

„Nasza kompania szła w drugim rzucie. (...) To była walka przez cały dzień, naprawdę coś niesamowitego. Ostrzał z samolotów z dział z granatników jak myśmy to atakowali, po prostu piekło. Najgorsze te samoloty niemieckie lecące prawie że nad ziemią i siejące z karabinów maszynowych po nas. Byli ranni, ale rannych nie liczyliśmy właściwie. Stacjonowali w takiej wsi pod Wilnem Sowieci. Stanęli ciężarówką na końcu wsi. Było salutowanie nawzajem. Jako drużynowy  musiałem napisać, jak organizuję pluton, a dowódcy plutonów, jak kompanie i tak coraz dalej, bo to miała być tworzona cała dywizja, która by miała iść z Sowietami razem na Niemców pod dowództwem polskim. Taka była koncepcja przez 10 dni. I te plany robiliśmy bardzo skrupulatnie. Nasze wojsko zgromadziło się pod Wilnem, przyszli nawet ci, którzy nie brali udziału w ataku na Wilno. Było Wojska Polskiego bardzo dużo. I Rosjanie mu się przyglądali niby bardzo przyjaźnie na początku, a potem gruchnęła wieść, że Wilk aresztowany, że oficerowie polscy, którzy poszli na odprawę zostali też aresztowani.”

Wilk to pseudonim dowódcy Oddziałów Partyzanckich Okręgu Wileńskiego podpułkownika Aleksandra Krzyżanowskiego. Rosjanie aresztowali nie tylko jego, ale też towarzyszące mu oddziały Armii Krajowej. Polaków przetrzymywano w zamku w Miednikach Królewskich, ale kilka batalionów zdołało uniknąć aresztowań i ukryć się w Puszczy Rudnickiej. Wśród nich był oddział Jerzego Kiersnowskiego, który wraz z nastaniem zimy zamieszkał w majątku w Jaszunach. Pracę znalazł w tartaku za miasteczkiem. – Ta idylla trwała krótko, ze trzy tygodnie – wspominał w książce Ewy Jaworskiej i Małgorzaty Kaczmar „Ocalić od zapomnienia ten czas i tych ludzi”. – Potem tartak otoczyli Sowieci, ustawili nas w szeregu i dokonali selekcji.

Myślałem, że się dowiedzą o AK, ale okazało się, że nic na mnie nie mają. W Donbasie na badaniach enkawudziści mi zarzucali, że mam brata w wojsku niemieckim, kiedy ja w ogóle brata nie miałem, tylko siostry!

Kilka tygodni ciężkiej, fizycznej pracy i odciski na dłoniach nie uchroniły go. „Aresztowali i pędzili potem do Wilna pieszo w śnieżyce, mróz, do więzienia na Łukiszki. 25 kilometrów. Ta straszna droga była”. Kiersnowskim w więzieniu siedział dwa miesiące. Nie przesłuchiwano go wtedy. Kiedy wywozili ich nie wiadomo gdzie, jak wielu innych chłopaków z AK, wyrzucił z transportu na wileńską ulicę kartkę adresowaną do rodziców. Żeby wiedzieli, że wywożą ich bez badania. „Bo te badania były straszne. To były tortury przecież dla niektórych”.
Z Łukiszek wyprowadzili ich piątkami na Dworzec Wileński. Zapakowali po 40 do jednego wagonu – kazali usiąść wszystkim, obstawili psami, nastawili na nich bagnety. I wpuszczali do tych wagonów po pięciu.  – Wagon... W kącie była dziura w wiadomym celu, a pośrodku – piecyk żelazny. Spaliśmy jeden na drugim. Karmili nas raz dziennie – zazwyczaj była to brązowa zupa „pachlopka”, w której pływały ości ryb i łupiny ziemniaków. Do tego 200 gramów chleba – opowiadał Jerzy Kiersnowski. – Na koniec dwutygodniowej jazdy dali nam małą, słoną rybkę, którą jadło się razem z ogonem i łbem. Po tym strasznie chciało się pić. Błagaliśmy o wodę, ale ponieważ byliśmy jakieś trzy dni drogi od celu, żołnierze radzieccy stwierdzili najwidoczniej, że to nie ma sensu. Gdy ci, co przeżyli, dojechali na miejsce, od razu rzucili się do picia wody z czarnej od węgla kałuży. Potem dostawali krwawej biegunki i po trzech dniach umierali – opowiadał w książce „Ocalić od zapomnienia ten czas i tych ludzi”.

Po dwóch tygodniach podróży przyszły docent był pewien, że dotarli za Ural. Tymczasem okazało się, że transport dojechał do miasta Stalino, czyli dzisiejszego Doniecka, stolicy górniczego zagłębia. Było jasne, że wywiezieni Polacy będą pracować niewolniczo w kopalniach.

– Myślałem, że się dowiedzą o AK, ale okazało się, że nic na mnie nie mają. W Donbasie na badaniach enkawudziści mi zarzucali, że mam brata w wojsku niemieckim, kiedy ja w ogóle brata nie miałem, tylko siostry! Jak się zorientowałem się, że nic o mnie wiedzą, to podałem, że moja Czemierówka, w której się urodziłem, ta pod Nowogródkiem, jest pod Warszawą. Tak trafiłem do obozu innostrannych poddanych, czyli obozu dla obcokrajowców – wspominał Jerzy Kiersnowski.

Dlaczego ta Warszawa była taka ważna? Rosjanie zajmując kolejne połacie II Rzeczypospolitej zmuszali mieszkających tam Polaków do przyjmowania obywatelstwa radzieckiego, a to oznaczało, że żołnierza Armii Krajowej mogliby oskarżyć nawet o zdradę. Mieszkańca Generalnej Guberni, czyli okupowanej przez Niemców części Polski, nie mogli. Rosjanie nie tylko nie wiedzieli, że Kiersnowski ich okłamał. Nie mieli pojęcia, że ze swoim oddziałem zdobył miasteczko Ejszyszki, rozbił Niemców w Podweryszkach.

– W tym majątku ojciec mój gospodarzył. To była bardzo ryzykowna akcja, bo cała rodzina siedziała w domu, kiedy rozbijaliśmy sztab niemiecki. Zabraliśmy bardzo dużo uzbrojenia, co było ważne, bo tę akcję przeprowadziliśmy tuż przed akcją  wileńską, na św. Piotra i Pawła, a więc koniec czerwca. 7 lipca zdobyliśmy Wilno – wspominał Jerzy Kiersnowski, który z obozu w Gorłowce z końcem 1945 roku trafił w jednym z transportów do Poznania. Tam otrzymał legitymację repatrianta. Tam też zatrudniono go, bo znał rosyjski i mógł pomóc w papierkowej robocie. I tak przeglądając swoje własne dokumenty dowiedział się, że w Wilnie NKWD było przekonane, że Jerzy Kiersnowski spiskuje w biełopolakach. – Do końca nie wiedzieli, że byłem w Armii Krajowej. Ja się nigdy nie ujawniłem i jakoś potem też w tym PRL-u się udało – opowiadał naukowiec, który z tego Poznania szczęśliwie odszukał swoją rodzinę w Brzegu nad Odrą, gdzie wysiedlono z Wileńszczyzny jego rodziców.

Pod Twoją obronę

Przyjechał do nich 2 stycznia 1946 roku. I stanął przed nimi znów jak Zmartwychwstały jak wtedy krótko po Wielkanocy 1944 roku. Do dzisiaj ma pamiątkę z tego wyczekiwanego spotkania z rodzicami – popularny tuż po wojnie obrazek Matki Boskiej z Paluszkiem, jak ją nazwano, z dedykacją napisaną na odwrocie przez matkę „na pamiątkę szczęśliwego powrotu do domu z rocznej niewoli pod Twoją obronę uciekamy się”.

Jerzy Kiersnowski podczas jubileuszu 40-lecia Wydziału Biotechnologii i Nauk o Żywności
Jerzy Kiersnowski podczas jubileuszu 40-lecia Wydziału Biotechnologii i Nauk o Żywności
fot. Radosław Spychaj

Przed wojną marzył o studiach na architekturze, ale po wojnie wybrał rolnictwo. W lutym 1946 roku, a więc miesiąc po odnalezieniu rodziców, zapisał się na Wydział Rolniczy Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu. Jeszcze w czasie studiów był asystentem wolontariuszem w Katedrze Technologii Rolnej i Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego. W 1949 roku został jej starszym asystentem, w 1955 adiunktem, a w 1968 został mianowany docentem. Zajmował się badaniami z zakresu słodownictwa i piwowarstwa, gorzelnictwa rolniczego i przechowalnictwa produktów rolnych. We wszystkich tych dziedzinach stał się autorytetem naukowym w skali kraju.

– Był „pierwszym” Seniorem Budowy gmachu Technologii Żywności, którego kompletne plany złożył władzom resortu – opowiadał po jubileuszu 95-lecia Jerzego Kiersnowskiego jego wychowanek prof. Józef Błażewicz i wyliczał: jeden z organizatorów Oddziału, a potem Wydziału Technologii Żywności, członek Rad Naukowych Centralnego Laboratorium Przemysłu Rolnego oraz Instytutu Przemysłu Fermentacyjnego w Warszawie, Komisji Programowej przy Ministrze Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki, przez trzy kadencje wiceprzewodniczący Zarządu Wojewódzkiego i członek Komisji Rewizyjnej Zarządu Głównego Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Przemysłu Spożywczego NOT, współzałożyciel Oddziału Wrocławskiego Polskiego Towarzystwa Technologów Żywności, współtwórca NSZZ „Solidarność” na uczelni, w stanie wojennym internowany.

Prof. Joanna Kawa-Rygielska: – Dla nas wszystkich na wydziale jest autorytetem, kimś niezwykle ważnym. Interesuje się naszą pracą, kibicuje dokonaniom, wspiera radą. Czasem mam wrażenie, że wszystkim nam brakuje na co dzień takich postaci jak on, jasnych mimo a może właśnie z powodu tych wszystkich doświadczeń, jakie go spotkały.

Kiedy pięć lat temu świętował swoje 95. urodziny, na uroczystość na Wydziale Biotechnologii i Nauk o Żywności Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu przyszli nie tylko pracownicy WbiNoŻ-u, ale też członkowie „Solidarności” i naukowcy z całej uczelni. W „S” pamiętali zaangażowanie Jerzego Kiersnowskiego w działalność opozycyjną w okresie PRL, czasy, kiedy „buntownicy” na wydziale nie chcieli uzależniać swojej kariery naukowej od przynależności do partii (co się udało), ale i też działalność w Klubie Inteligencji Katolickiej. Wtedy wszyscy obiecali, że spotkają się na setnych urodzinach jubilata, w 2023 roku.

Katarzyna Kaczorowska

Powrót
08.12.2023
Głos Uczelni
wydarzenia

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg