eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Żegnamy rektora Jerzego Kowalskiego

Profesor Jerzy Kowalski, rektor Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu od 1990 do 1996 roku. Wymagający, ale też niebojący się trudnych i odważnych decyzji. Ci, którzy z nim współpracowali, mówią, że przeprowadził uczelnię przez czas przemian ustrojowych, wyznaczając kierunek, który twórczo rozwijany był przez kolejnych rektorów.

Uroczyste posiedzenie Senatu Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, które rozpoczęło się 8 kwietnia w południe, poświęcono postaci i dorobkowi zmarłemu 30 marca 2022 roku profesorowi Jerzemu Kowalskiemu, rektorowi uczelni w latach 1990–1996.

***

Właściwie nie planował studiów we Wrocławiu. Chciał iść na politechnikę w Gliwicach, niewiele jednak brakowało, by studiów w ogóle nie podjął. Rocznik 1933, Ślązak, ojca stracił, kiedy miał 10 lat. Najmłodsza siostra miała zaledwie roczek. W sumie w domu było ich pięcioro. Matka sama musiała tę piątkę nakarmić, ubrać i wychować tak, by Jurek poszedł do dobrej szkoły, bo przecież od tego zależała jego przyszłość. Z tamtych lat pamiętał głód i biedę. I ludzi, którzy kłębili się w miejskiej jatce, by choć kawałek mięsa zdobyć dla swoich bliskich.

Afera w ZMP i matura

Kiedy śrubkę docisnął system, w średniej szkole zapisał się do Związku Młodzieży Polskiej, wszyscy zresztą należeli wtedy do ZMP, a on nawet był w szkolnym zarządzie.

– Ale mieliśmy w klasie grupę repatriantów z Belgii i Francji. Ojcowie komuniści, na wysokich stanowiskach co najmniej na szczeblu powiatowym. I oni uwzięli się na naszą historyczkę, po Uniwersytecie Jagiellońskim. Realizowała program jaki był, trochę o historii Polski, potem historia ruchu robotniczego, Waryński i tak dalej. Ale widocznie za mało ideologiczna była, bo te chłopaki pisały na nią różne skargi i bardzo nam się to nie spodobało – opowiadał prof. Jerzy Kowalski na kilka miesięcy przed śmiercią.

Postanowili działać. Zrobili zebranie szkolne, rozwiązali zarząd ZMP, w którym była głównie ta młodzież z Francji. Afera się z tego zrobiła, bo dwa dni później przyjechali z Katowic zrobić porządek z buntownikami. Najpierw chcieli ich przenieść do innych szkół, Jurka Kowalskiego to aż do Koźla, ale był bardzo dobrym uczniem, więc dyrektor jakoś go wybronił. Zemścili się na maturach.

Wybory w 1980 roku – prof. Jerzy Kowalski został wtedy dziekanem Wydziału Melioracji
Wybory w 1981 roku – prof. Jerzy Kowalski został wtedy dziekanem Wydziału Melioracji Wodnych
fot. archiwum UPWr

W szkolnej komisji egzaminacyjnej nie było ani jednego ich profesora. Sami obcy. Do matury podeszło może z pięćdziesięciu uczniów. Oblano 14 z nich, w tym serdecznego kolegę Jurka, syna powstańca śląskiego.

– Depcik się nazywał. Jego ojciec był dowódcą grupy powstańczej powiatu gliwickiego i zaraz po wojnie został burmistrzem w Pyskowicach, ale stalinowcy szybko pozbyli się powstańców, porobili rady narodowe. Już po egzaminach sekretarka, która była protokolantką, pogratulowała Kazikowi zdanej matury. Ale wieczorem zebrała się cała ta komisja i przewodniczący rady narodowej. I oblali go, bo nie będą kształcić synów reakcji – wspominał prof. Kowalski, dodając, że on takiego pochodzenia nie miał, ale…

Dokumenty składało się do powiatowej komisji rekrutacyjnej, która decydowała, czy maturzysta może studiować, co może studiować i gdzie. Kowalski papiery zaniósł, ale wciąż nie dostawał zawiadomienia, kiedy ma egzaminy na politechnice. Poszedł więc do komisji rekrutacyjnej i zapytał, co się dzieje z jego dokumentami. Usłyszał wtedy, że przesłano je do katedry marksizmu i leninizmu w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Katowicach. Kowalski wiedział, co to jest marksizm, ale dlaczego akurat tam miałby studiować? Szybko okazało się, że na uczelni nic nie wiedzą o jego dokumentach, nie ma go na żadnej liście egzaminowanych na studia. No to wrócił z powrotem do przewodniczącego komisji rekrutacyjnej. Pilarek się nazywał.

– Musiałem być zdenerwowany, bo ten jak mnie zobaczył, to zaczął krzyczeć, „towarzysze, chce mnie bić”. Ja się do bójek nigdy nie rwałem, ale towarzysze przybiegli, a pierwszym sekretarzem komitetu partii, bo komisja była w tym samym budynku, był Stanisław Drożdż, który potem był we Wrocławiu. I to Drożdż zapytał, gdzie są moje papiery. Okazało się, że są w wydziale oświaty, ulicę dalej. Okłamali mnie, a wydało się dwa dni przed egzaminami – przyszły rektor Akademii Rolniczej we Wrocławiu poszedł więc do wydziału oświaty.

Klerykał wrogo ustosunkowany

Po drodze spotkał kolegę z klasy, któremu o wszystkim opowiedział. Nie pocieszył go, mówiąc, że nie ma szans na studia w Gliwicach na politechnice. Ale za to zdradził, że sam stara się dostać do Wrocławia, gdzie na uniwersytecie właśnie utworzyli nowy wydział. Doszli tak razem do budynku, w którym mieścił się wydział oświaty. Dokumenty rzeczywiście były, ale Jurek dostał pół godziny na wysłanie ich pocztą na uczelnię, miał też przynieść pokwitowanie.

Uroczystość odznaczenia prof. Stanisława Tołpy, obok stoją prezydent Wrocławia Bogdan Zdrojewski i rektor Jerzy Kowalski
Uroczystość odznaczenia prof. Stanisława Tołpy, obok stoją prezydent Wrocławia Bogdan Zdrojewski i rektor Jerzy Kowalski
fot. archiwum UPWr

– Adam zaproponował, żebyśmy przeczytali, jaką mi opinię wystawili. Żeśmy tę kopertę otworzyli, a opinia była straszna, że wrogo ustosunkowany do Związku Radzieckiego, na czerwoną opaskę powiedział „czerwona szmata”, klerykalny. Ja się dzisiaj dziwię, czemu myśmy tej opinii wtedy nie wyrzucili. Zostawiliśmy ją w tej kopercie i ona poszła z tymi moimi papierami do Wrocławia – profesor Kowalski opowiadał, że już nie czekał na odpowiedź z uniwersytetu, tylko pojechał do miasta, z którym przyszło mu związać swoją przyszłość. Kiedy przyszedł na uczelnię, nie było go na liście dopuszczonych do egzaminów. Biegiem ruszył do dziekanatu. I tam jeden pan, potem się okazało, że prodziekan, profesor Roman Hlibowicki, spojrzał na niego uważnie i powiedział „dzisiaj jeszcze jakaś poczta przyszła”. W tej poczcie była też koperta z dokumentami Jerzego Kowalskiego, którego dopisano do listy egzaminacyjnej i wbrew pozorom nie był to jeszcze koniec przygód. Bo już na samym egzaminie kandydata na studenta na wydziale melioracji młody egzaminator zapytał, jaka jest polityka Watykanu.

– Przecież w tej opinii było napisane, że jestem klerykalny... Ale ja wiedziałem, jaka ma być ta polityka w tej odpowiedzi. On się też pewnie zorientował, że to jest taka gra. Nie żałowałem nigdy, że przypadek tak mną pokierował. We Wrocławiu bym nie był, a jak by ta moja kariera na Śląsku wyglądała, tego nie wiem. Tu osiągnąłem wiele, więc nie mam się o co obrażać – przyznał prof. Jerzy Kowalski.

Pierwszy powiew wolności

Studia zaczynał na Uniwersytecie i Politechnice Wrocławskiej, które były wtedy jedną uczelnią. Kończył w 1956 roku na Wyższej Szkole Rolniczej, z nakazem pracy na tej uczelni. Wydarzenia poznańskiego czerwca i październikowa odwilż przyniosły wtedy powiew wolności.

– Pamiętam wiec na Wyspiańskiego, przed Politechniką. Okrzyki „Lwów polski!”. Przemarsz przez miasto, na poczcie głównej były włączone zagłuszacze. Byłem już wtedy młodym asystentem, ale 14 moich kolegów wypadło ze studiów, przez studium wojskowe. Chyba komuś nadepnęli na odcisk… Ostatecznie przeszli na politechnikę, wieczorowo skończyli inżynierię sanitarną – opowiadał profesor Kowalski, dodając, że w czasie studiów kształcono ich przede wszystkim jako inżynierów, na roku było 70 osób, na pierwszym kilka dziewcząt, czasy nieciekawe, wiadomo, stalinizm, ale za to towarzystwo koleżeńskie. Mieszkał w akademiku na Kotsisa, a ponieważ był dobry z przedmiotów ścisłych, przed sesją przychodziło do niego do pokoju ze 20 osób, żebym im pomógł w nauce do egzaminów. Ze śmiechem przyznał, że z tych korepetycji sam korzystał, bo przy okazji powtarzał materiał.

Na stadionie AZS
Na stadionie AZS
fot. archiwum UPWr

W tamtych czasach jednym z jego autorytetów był docent Tworowski, który później przeszedł na politechnikę.

– Myślę, że zawsze początek jest najważniejszy, żeby wybrać to, co człowieka interesuje, a Tworowski umiał dobrze pokierować, był i świetnym praktykiem, i dobrym nauczycielem. Bardzo dobrze wykładał, uczył jasno. Autorytetem dla nas wszystkich był jednak przede wszystkim profesor Bac, założyciel wydziału. Niezwykła postać, wybitny naukowiec, człowiek wielkiej moralności. Oczywiście każdy ma inne możliwości, ale gdybym patrząc z perspektywy czasu mógł wybierać, jaki chciałbym być, to taki jak profesor Bac – uśmiechnął się prof. Kowalski.

Zdobyć wiedzę o uczelni i ludziach

Wydział, na który trafił z nakazem pracy, znał od podszewki praktycznie z każdej strony. Uczelnię od strony administrowania zaczął poznawać w czasie pełnienia funkcji rektora, bo jak przyznawał, choć miał doświadczenie dziekana i prorektora, to jednak kierowanie całą uczelnią niesie ze sobą zupełnie inne wyzwania.

– Wiedzę o uczelni zdobyłem jako prorektor, któremu podlegały sprawy finansowe. Wiedziałem więc, w jakiej byliśmy kondycji. Zdawałem sobie sprawę, że jest źle, ale z drugiej strony nikt w 1990 roku nie wiedział, jak będzie się kształtowała gospodarka, bo to ona decydowała o naszej przyszłości – rektor Kowalski nie krył, że władza dla samej władzy go nie interesowała, ale wtedy w 1990 roku przyszli do niego ludzie, którzy mu ufali i przekonywali, by startował w wyborach. W tych pierwszych wolnych wyborach na autonomicznej już uczelni było trzech kandydatów, tym, którzy przegrali zaproponował funkcje prorektorów i jak podkreślał po latach, nie było między nimi konfliktów.

– Bardzo fajnie nam się pracowało – przyznał prof. Kowalski z uśmiechem, dodając, że chyba pierwszą próbę zaufania przyniosły lata 80. XX wieku, a dokładniej stan wojenny, zwłaszcza w pierwszym okresie, kiedy były internowania i protesty. Pamiętał więc dwóch pracowników, jeszcze nie adiunktów, starszych asystentów, którzy zostali aresztowani. Pamiętał też proces czterech pracowników z uczelni – dwóch było z wydziału przyszłego rektora. Poszedł więc na rozprawę do sądu wojskowego. I ze zdumieniem słuchał sędziego, który przesłuchiwał oskarżonych o działalność antypaństwową. Jednego z nich, docenta, u którego był punkt, gdzie gromadzono ulotki, sędzia zapytał: „Czy pan wiedział, co jest w tych paczkach?”. Oskarżony naukowiec zastanawiał się, co odpowiedzieć, a wtedy sędzia rzucił krótko: „Otwierał pan? Przecież pan tego nie otwierał. No to jak pan mógł wiedzieć”.

Zjazd Wydziału Melioracji, dzisiaj Inżynierii Kształtowania Środowiska i Geodezji – prof. Kowalski w środku
Pracownicy Instytutu Budownictwa Wodnego i Ziemnego – prof. Jerzy Kowalski w środku
fot. archiwum UPWr

– I wszystkich zwolnili wtedy. Było i tak, że ktoś przychodził z rodziny czy przyjaciół, żeby interweniować, kiedy kogoś internowano. Moje możliwości  dziekańskie nie były duże, ale robiłem, co mogłem. Był taki był bardzo zdolny naukowiec, oczywiście internowany, Ehrlich. Jego matka przyszła prosić, żeby się za nim wstawić. Jakieś pismo wtedy wystosowałem do władz, wypuścili go, ale musiał wyjechać z Polski. To był syn znanego adwokata, matematyk. Wyemigrował do Francji, jest tam ceniony, pracuje naukowo, a w naszym muzeum jest jego pismo, jakie do mnie jako do dziekana napisał z podziękowaniem, że mu pomogłem – wspominał prof. Jerzy Kowalski.

Autonomia i odpowiedzialność

Tak naprawdę jego rektorowanie w jakimś sensie zaczęło się w roku 1980, wraz z Solidarnością. Były pierwsze wolne wybory rektora, wcześniej nawet dziekanów mianował minister. Jerzy Kowalski został pierwszym dziekanem, który został wybrany, a nie mianowany. Na dwie kadencje. Kiedy kończył tę drugą, rektorem został profesor Juszczak i to on zaproponował, by Jerzy Kowalski został prorektorem ds. nauki i współpracy z zagranicą. No a potem przyszedł 1989 rok, który zmienił wszystko.

Jak przypomina następca rektora Kowalskiego, prof. Tadeusz Szulc, w 1990 roku w życie wchodziła ustawa dająca uczelniom autonomię.

– Tylko, że ta autonomia łączyła się z tym, że trzeba było ponieść wszystkie konsekwencje okresu minionego – mówi prof. Tadeusz Szulc, rektor Uniwersytetu Przyrodniczego w latach 1996-2000.

W przypadku uczelni rolniczych tymi konsekwencjami były głównie zakłady doświadczalne funkcjonujące na zasadzie państwowych gospodarstw rolnych. Problemy, jakie wiązały się z wejściem w nową rzeczywistość zaś najlepiej obrazuje sytuacja, kiedy do rektora zapukał… komornik, usiłujący zająć świnie z fermy w Łosicach. Za długi.

– Konieczne więc były decyzje i to trudne. Rektor Kowalski zlikwidował zakłady pomocnicze – grupę remontowo-budowlaną, ok. 70 osób, dyrekcję rolniczych zakładów doświadczalnych. Żeby spłacić długi trzeba było sprzedać dwa zakłady, łącznie 400 hektarów ziemi wraz z maszynami i sprzętem. Ostatecznie przy uczelni pozostały Pawłowice, Proszowice, Swojec i stacje doświadczalne w Samotworze i Psarach, utworzono spółkę AgroAR Łosice z gospodarstwa w Łosicach i Szczodrem. Istniała 20 lat i zakończyła życie z zyskiem i bogatym parkiem maszynowym, które zakupiono ze środków własnych. Część zakładów też wydzierżawiono, dzięki czemu uczelnia miała dodatkowe pieniądze – opowiada prof. Szulc. I przypomina, że kolejnym problemem do rozwiązania okazały się mieszkania w tych wszystkich zakładach doświadczalnych. W sumie ponad 300. Zarówno rektor Kowalski, jak i on, oferowali ich lokatorom możliwość kupna tych mieszkań za symboliczną złotówkę (5% wartości), co wcale nie spotkało się pozytywnym odzewem wszystkich lokatorów. Ważną decyzją rektora Kowalskiego było też podjęcie decyzji o dywersyfikacji środków finansowych, zgodnie z zakresem dydaktyki i aktywności badawczej jednostek.

Prof. Kowalski i sadzenie dębu niepodległości w setną rocznicę jej odzyskania
Prof. Jerzy Kowalski i sadzenie dębu niepodległości w setną rocznicę jej odzyskania
fot. Tomasz Lewandowski

– Te wszystkie decyzje były bardzo trudne, ale ostatecznie pozwoliły nam uniknąć poważnych problemów finansowych, by nie powiedzieć otwarcie, bankructwa. A do takich decyzji konieczna jest odwaga, stanowczość i przekonanie o słuszności obranego kierunku. Rektor Kowalski był człowiekiem wymagającym, zarówno wobec siebie, jak i wobec innych. I nie bał się, choć miał świadomość, że decyzje, jakie podejmował, popularne nie były. Czas pokazał jednak, że były dobre dla uczelni – podkreśla prof. Tadeusz Szulc.

Wtóruje mu prof. Andrzej Filistowicz, który w tym 1990 roku został wybrany prodziekanem, a w 1992 dziekanem ówczesnego Wydziału Zootechnicznego, dzisiaj Biologii i Hodowli Zwierząt.

– Był wymagający, ale sprawiedliwy. Gdy musiałem łączyć funkcje prodziekana, i dziekana – a tak było przez rok, poznałem go bliżej, bo brałem już udział w kolegiach rektorskich. Po pierwszej kadencji zaproponował mi, żebym został kandydatem na prorektora, ale grzecznie odmówiłem, tłumacząc, że skoro rozpocząłem różne sprawy na wydziale, to chciałbym je dokończyć i on to przyjął z satysfakcją, uznaniem i zawsze mnie wspierał podczas drugiej kadencji – wspomina prof. Andrzej Filistowicz, nie kryjąc, że ta pierwsza kadencja w nowej rzeczywistości społeczno-politycznej, a przede wszystkim gospodarczej, w przerostami kadrowymi, koniecznością restrukturyzacji uczelni, redukcją zatrudnienia, była trudna, ważna, ale ostatecznie efekty podejmowanych decyzji stały się widoczne szybko.

– Rektor Kowalski sprzyjał zmianom, dawał swobodę wydziałom, radom wydziałów, ale też inspirował. Pamiętam, jak w porozumieniu z Politechniką Łódzką, otwieraliśmy studia zamiejscowe w ówczesnym województwie sieradzkim. Był przemarsz członków senatu w togach i msza, która zaczynała inaugurację, przemówienia w auli, przyjmowanie w poczet przedstawiciela każdego kierunku studiów… W 1994 roku uruchomiliśmy studia zootechniczne w Nysie, przez ponad 10 lat zrobiono tam co najmniej paręset dyplomów – mówi prof. Filistowicz, dodając, że kierunek zmian wyznaczony przez rektora Kowalskiego kontynuowali jego następcy, choćby rektor Szulc dzięki objęciu rangi sekretarza stanu w ministerstwie doprowadził do uznania uniwersytetów przymiotnikowych za równorzędne tradycyjnym uniwersytetom.

– Mamy szczęście do liderów, bo każdy coś wnosił, ale zarazem twórczo kontynuował to, co zostawił poprzednik – przyznaje prof. Andrzej Filistowicz.

Restrukturyzacja i inwestycje

Profesor Jerzy Kowalski nie krył, że uczelnia w tej nowej rzeczywistości po 1989 roku potrzebowała nie tylko restrukturyzacji, ale też inwestycji. W gmachu przy Norwida mieściły się wydziały: rolniczy, zootechniczny i żywności. Braki lokalowe łatano mieszkaniami wynajętymi w mieście i tam organizowano zajęcia. Zdecydowano się więc na przeprowadzenie organizacji młodzieżowych do akademików, żeby były bliżej studentów. Prawdziwą walkę stoczono o halę sportową. Za rektora Juszczaka uczelnia dostała pozwolenie na zaprojektowanie i przygotowanie inwestycji ośrodka sportowego. Warunek: 50 procent kosztów pokryją wojewodowie dolnośląscy, bo wtedy przecież istniały cztery województwa w regionie. Projekt powstał, ale z czterech województw powstało jedno i w dodatku okazało się, że nie może udzielać takich środków finansowych.

Prof. Kowalski z żoną i córką w Sali im. Tołpy
Prof. Kowalski z żoną i córką w Sali im. Tołpy otwartej po remoncie w 2010 roku.
Podczas uroczystości byli rektorzy UPWr odsłaniali swoje portrety
fot. Tomasz Lewandowski

– Wojewoda się wycofał i zostaliśmy na lodzie, a zależało nam na tym kompleksie, bo studenci jeździli na WF po całym mieście, sale gimnastyczne wynajmowaliśmy po szkołach. I jakoś się udało w ministerstwie uzyskać zgodę na finansowanie rządowe. Tak się dogadaliśmy, że oni pokryją 80 procent kosztów, my 20. Tych pieniędzy też nie mieliśmy, ale poszliśmy na to. W 1996 roku hala została oddana, a zaoszczędziliśmy wtedy m.in. na badaniach – opowiadał prof. Jerzy Kowalski, nie kryjąc, że w dużej części bycie rektorem w tamtych czasach oznaczało chodzenie po prośbie i oczywiście chodził nie tylko on, ale też kanclerz Marian Rybarczyk, z którym stworzyli duet konsekwentnie restrukturyzujący uczelnię, która nie miała dewiz, sprzętu, a ten co był, często był dziełem samych naukowców.

– Zawsze uważałem, że rektor ma stworzyć warunki do badań i dydaktyki, sam zaś nie jest odpowiedzialny za naukę. Kiedy byłem prorektorem odpowiedzialnym za współpracę z uczelniami zagranicznymi, to oczywiście ta współpraca obejmowała głównie tak zwane demoludy, ale dawała dobre efekty. Współpracowaliśmy z uczelniami z Drezna, Rostocka, naukowcy stamtąd przyjeżdżali do nas, nasi jeździli tam z wykładami. A kiedy zostałem rektorem pojawił się program Tempus, prowadziłem w tym czasie cztery programy Tempusa, które zresztą kontynuowałem już po rektorowaniu. I oczywiście liczbowo różnie to wyglądało, ale w jednym programie było 18 uczelni zachodnich. Studentów wysyłaliśmy w świat, naukowców. To nas zbliżyło do Europy zachodniej, ale też wzmocniło naukowo i dydaktycznie – opowiadał prof. Jerzy Kowalski.

Wiedzę o uczelni zdobyłem jako prorektor, któremu podlegały sprawy finansowe. Wiedziałem więc, w jakiej byliśmy kondycji. Zdawałem sobie sprawę, że jest źle, ale z drugiej strony nikt w 1990 roku nie wiedział, jak będzie się kształtowała gospodarka, bo to ona decydowała o naszej przyszłości.

Zapytany o to, czym się kierował w swojej pracy zawodowej, przyznał, że egzaminy u niego nie były łatwe. Zawsze w pierwszym terminie mniej więcej połowa roku miała poprawkę, bo profesorowi zależało na tym, żeby studenci byli w przyszłości dobrymi fachowcami. Uczył ich zresztą rzetelnie, prowadząc ćwiczenia projektowe (wszystko trzeba było wykreślić ręcznie!), znajdując czas na zajęciach na rozmowę z każdym.

– I trudno było nie mieć satysfakcji, kiedy potem spotykało się swojego studenta, już fachowca, który chwalił, że dzięki tym zajęciom pracuje na Zachodzie i świetnie sobie radzi – uśmiechnął się profesor, dodając, że dydaktyka jest ważna, ale nie można zapominać o nauce, a naukowiec musi być znany w społeczności naukowej, w której się kształtuje. Dlatego ważne są spotkania i konferencje, na których można zaprezentować swoje badania.

– W nauce człowiek musi szukać nowych problemów, które trzeba rozwiązać. Kiedy robiłem doktorat z hydrauliki wód podziemnych, jako pierwszy w kraju zastosowałem metodę izotopową do badania przepływów. Ale żeby te badania zrobić, musiałem mieć aparaturę. I tak dotarłem do zespołu fizyków na Akademii Górniczo-Hutniczej, jeden z nich został później szefem od atomistyki. Razem udało nam się zrobić coś nowego. A potem zająłem się wpływem piętrzeń na Odrze na środowisko. Dzisiaj takie analizy robią programy komputerowe, ale podwaliny pod te programy stworzyliśmy we współpracy z matematykami. Oni mnie pomogli, a ja im dałem pole działania – opowiadał prof. Jerzy Kowalski, który ostatni raz uczestniczył w inauguracji roku akademickiego w październiku 2021 roku.  

Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu pamięta i dziękuje

Rektor Jerzy Kowalski zmarł 30 marca 2022 roku. Podczas jego pogrzebu obecny rektor Uniwersytetu Przyrodniczego prof. Jarosław Bosy powiedział: „Przemijają dekady, a z nimi przemijają polityczne ustroje i społeczne porządki. Zmienia się stan naszej wiedzy, zmieniają styl życia i obyczaje.  W tym nieustannym procesie przemijania i zmiany czymś trwałym, nieprzemijającym jest UNIWERSYTET. Nie budynki, nie laboratoria, ani zmieniające się nazwy na szyldzie. Ten nieprzemijający UNIWERYSTET to WSPÓLNOTA kolejnych generacji, które łączą nauka i ten sam system wartości: szacunek dla każdego istnienia, poczucie wolności i odpowiedzialności za innych. Dziś Społeczność Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu żegna jednego z wybitnych członków i twórców tej wspólnoty – profesora Jerzego Kowalskiego. Żegnamy swojego byłego rektora. Wielu z nas opłakuje mistrza i nauczyciela. Żegnamy w tym doczesnym, materialnym sensie… choć przecież umawialiśmy się niedawno na Pana uczestnictwo w majowym święcie uczelni… Opłakujemy, bo każda śmierć przychodzi nie w porę… jeszcze o tyle spraw jako urzędujący rektor miałem Pana, Magnificencjo, zapytać… Jednak UNIWERSYTET, który Jerzy Kowalski tworzył razem z nami, nie przemija. Więc i Ty, Wasza Magnificencjo Rektorze, pozostajesz z nami swoimi dokonaniami, swoim wkładem pracy. Historia Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i historia życia Jerzego Kowalskiego splotły się w sposób niemal symboliczny:

Rozpoczął studia na Wydziale Melioracji Wodnych w 1951 roku – roku powstania naszej uczelni jako samodzielnej instytucji. Potem działaliśmy pod szyldem Wyższej Szkoły Rolniczej i tu Jerzy Kowalski ukończył studia I i II stopnia. Po studiach został zatrudniony na stanowisku asystenta. To był rok 1956. W 1988 był już profesorem nadzwyczajnym nauk technicznych, promotorem siedmiu doktoratów, autorem podręczników i skryptów, członkiem polskich i zagranicznych towarzystw naukowych, twórcą patentów. Zawsze aktywny i zaangażowany w sprawy uczelni – pełnił m.in. funkcje zastępcy dyrektora instytutu, dziekana, prorektora ds. nauki i współpracy z zagranicą. Był rok 1990, kiedy prof. Jerzy Kowalski stanął jako rektor na czele naszej wspólnoty (wówczas funkcjonującej już pod nazwą Akademii Rolniczej).

Październik 2021 roku – ostatnia inauguracja roku akademickiego, w ktorej uczestniczył prof. Kowalski
Święto UPWr w 2016 roku, rektorzy: prof. Roman Kołacz, prof. Tadeusz Szulc, prof. Jerzy Juszczak i prof. Jerzy Kowalski
fot. Tomasz Lewandowski

Lata 90., na które przypadły dwie kolejne kadencje pracy rektora Kowalskiego, to był wyjątkowy czas: Polska przechodziła transformację ustrojową, a uczelnia zyskała prawdziwą autonomię. Państwo budowało struktury demokratyczne, uczelnia budowała swoją samorządność, przyjmując  już w pierwszym roku kadencji rektora Kowalskiego nowy statut. Na zewnątrz kształtowała się wolnorynkowa gospodarka. Na uczelni rektor Jerzy Kowalski zmagał się z dramatycznym kryzysem finansowym, niefunkcjonalną strukturą organizacyjną, przerostem zatrudnienia i równocześnie utratą wielu cennych pracowników naukowych, zniechęconych warunkami płacowymi.

Jeśli dziś, niecałe trzy dekady później, Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu, jest w czołówce polskich uczelni przyrodniczo-rolniczych i buduje swoją pozycję w europejskich sieciach uniwersytetów, to w dużej mierze dzięki temu, że wtedy, w latach 90. rektor Jerzy Kowalski przeprowadził pierwsze niezbędne zmiany. Zbudował podwaliny nowoczesnego zarządzania finansami, usprawnił administrację, wprowadził naszą wspólnotę w nową dla całego społeczeństwa rzeczywistość.

Po latach niektóre formy aktywności wydają się nam oczywiste, ale to właśnie za czasów rektora Jerzego Kowalskiego, zaczęto promować uczelnię, a umowy z partnerami zza granicy przestały mieć wydźwięk polityczny (a stały się akademickie).

Nie płaczmy więc dziś przy tej trumnie, a dziękujmy za dar Jego nieprzerwanej obecności w 70 latach istnienia uczelni, za owoce Jego pracy, za każdą mądrą decyzję...  Magnificencjo Rektorze, Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu pamięta i dziękuje.”.

Katarzyna Kaczorowska

 

 

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg