eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Żegnamy profesora Borkowskiego

Profesor Andrzej Borkowski, dyrektor Instytutu Geodezji i Geoinformatyki Uniwersytetu Przyrodniczego, zmarł 13 marca 2021 roku. Chorował ciężko od kilku lat, ale do końca najważniejsza była dla niego nauka i praca, której poświęcał swój czas i siły.

Przyjaciele, współpracownicy i doktoranci wiedzieli, że prof. Andrzej Borkowski od dwóch lat żyje na kredyt, jakby ten czas dostał w prezencie, by zdążyć jeszcze dokończyć rozpoczęte projekty, by doczekać końca studiów córki Oli (syn właśnie robi specjalizację z neurochirurgii). Jak mówił on sam, praca była jego zobowiązaniem wobec bliskich i nie zamierzał jej zostawić dla urlopu ratującego zdrowie.

– Najważniejsza była dla niego nauka. Wiem, że wszyscy się go bali. I w uczelnianych komisjach, i w senacie, bo zawsze mówił otwarcie, co mu się nie podoba. Ale on po prostu nie uznawał w nauce drogi na skróty. I może właśnie dlatego był bardzo szanowanym nauczycielem. Każdy wykład miał przemyślany, świetnie przygotowany. Był cierpliwy w tłumaczeniu rzeczy trudnych i potrafił pytać studentów po 25 razy, dopóki nie był pewien, że zrozumieli, to co im przekazywał – opowiada rektor Uniwersytetu Przyrodniczego prof. Jarosław Bosy, który o prof. Andrzeju Borkowskim mówi wprost „mój przyjaciel”. Poznał go jako nauczyciela, na obozie Studenckiego Koła Naukowego Geodetów. Na te obozy jeździł też starszy od nich obu przyszły dziekan Wydziału Inżynierii Kształtowania Środowiska i Geodezji prof. Bernard Kontny.

– Andrzej był wtedy skryty, trochę wycofany. Dopiero z czasem się otworzył, choć to otwarcie nie oznaczało, że był wylewny. Był wymagający wobec siebie i innych. Imponował wiedzą, miał talent do strategicznego myślenia, w końcu nie bez powodu był mistrzem w brydżu sportowym – mówi prof. Bernard Kontny. A rektor Bosy dodaje, że w gronie pracowników w Instytucie Geodezji i Geoinformatyki stworzyli coś na kształt klubu towarzyskiego opartego na przyjaźni. Spędzali więc wspólnie czas nie tylko w pracy, ale i po pracy. Odwiedzali się przy okazji rodzinnych uroczystości i bez okazji. Co roku były też wspólnie obchodzone andrzejki. I squash, stąd zresztą pojawił się pomysł, by śp. Andrzeja Borkowskiego uhonorować turniejem squasha jego imienia.

Prof. Andrzej Borkowski zmarł w wieku 61 lat
Prof.  Andrzej Borkowski zmarł w wieku 61 lat
fot. Tomasz Lewandowski

Doktorat i habilitację zrobił w Dreźnie, stąd też przyjaciele żartobliwie zmieniali słowa piosenki „Niebieskie oczy twe” na „niemieckie oczy twe”. To w Dreźnie zresztą poznał i zaprzyjaźnił się z przyszłym doktorem honoris causa Uniwersytetu Przyrodniczego prof. Wolfgangiem Kellerem, a kiedy ten przeniósł się na zachód Niemiec, do Stuttgartu, on też rozpoczął współpracę z uczelnią w stolicy Badenii-Wirttembergii.

– Był niesamowicie ambitny. Świetnie znał niemiecki, ale kiedy zorientował się, że ten język staje się barierą w rozwoju naukowym, nauczył się angielskiego, by móc w nim publikować swoje badania. Miał bardzo dobre kontakty zagranicą i był tam ceniony. W Dreźnie na Uniwersytecie Technicznym był członkiem rady naukowej, ale kiedy robił tam habilitację, to przez rok czekał na jej nostryfikację u nas w Polsce… Stąd też miał w sobie jakiś żal, poczucie niedocenienia – przyznaje prof. Jarosław Bosy.

Jak dodaje rektor Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, nie raz i nie dwa jeździli wspólnie na konferencje naukowe za granicę, nie raz i nie dwa pokłócili się o różne koncepcje, ale zawsze z tych kłótni wychodziło coś pożytecznego w kontekście myślenia o innych.

– Był mentorem nie z tej ziemi. Miał niesamowite pomysły, do których umiał zapalać innych. Wychował bardzo dużo doktorantów, ale co ważne, każdy z nich jest inny, bo z każdym pracował nad innym tematem. Umiał z tych młodych ludzi wydobyć indywidualizm, talent i pokierować nimi właściwą drogą rozwoju – podkreśla prof. Jarosław Bosy.

Dr Kamila Pawłuszek-Filipiak, jedna z doktorantek profesora Andrzeja Borkowskiego nie kryje, że bardzo trudno jest jej znaleźć odpowiednie słowa mogące opisać stratę tak wartościowej osoby, jej osobowość i charakter. Profesor był promotorem jej pracy magisterskiej, potem doktorskiej i stał się jej mentorem.

– Nasza współpraca trwała zaledwie 7 lat, ale wyryła trwały ślad w moim życiu. Kiedy byłam studentką, poznałam profesora jako niezwykle wymagającego dydaktyka. Był jedynym wykładowcą, u którego nie zdałam egzaminu w pierwszym terminie. To rachunek wyrównawczy. Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że będzie moim promotorem, nie uwierzyłabym. Ale mijały lata studiów, aż przyszedł etap wyboru pracy magisterskiej. Oczywiście za długo się ociągałam i wśród wolnych tematów zostały tylko te najbardziej wymagające, u profesora Borkowskiego – opowiada dr Kamila Pawłuszek-Filipiak i przyznaje, że jednak odważyła się wtedy spróbować.

Prof. Andrzej Borkowski i prof. Krzysztof Sośnica podczas GIS Day, czyli dnia promującego geodezję satelitarną
Prof. Andrzej Borkowski i prof. Krzysztof Sośnica podczas GIS Day, czyli dnia promującego geodezję
fot. Tomasz Lewandowski

Mając w głowie tamten oblany egzamin, przyłożyła się intensywnie do pracy nad magisterką z tygodnia na tydzień raportując profesorowi kolejne wyniki. Aż pewnego dnia usłyszała: „Nie chciałaby pani kontynuować pracy nad tym tematem na doktoracie?”.

I wtedy przeżyłam szok. Ja? Doktorat? Nigdy nie myślałam w ten sposób o swojej przyszłości zawodowej. Jednak po dłuższym namyśle podjęłam również i to wyzwanie i tak oto przewrotny los skrzyżował nasze drogi. Rozpoczęłam moją pracę naukową pod okiem profesora, nie wiedząc jeszcze, że to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu – przyznaje dr Kamila Pawłuszek-Filipiak.

Za tą decyzją poszły spotkania z promotorem, burze mózgów, kolejne zrealizowane pomysły, projekty, publikacje, staże, stypendia zagraniczne. Jedno napędzało drugie, a praca naukowa stała się pasją doktorantki prof. Borkowskiego. Dzisiaj może powiedzieć, że jest wdzięczna za takiego przewodnika na początku tej naukowej drogi. Przewodnika, który wydawał się surowy i wymagający, a który ostatecznie okazał się najlepszym wychowawcą.

Jak podkreśla dr Pawłuszek-Filipiak, młodemu człowiekowi, nawet jeśli nie zawsze chce się do tego przyznać, jest bardzo potrzebny wychowawca, który pomoże, doradzi i nauczy. A profesor zawsze motywował do działania i cieszył się z sukcesów swoich wychowanków. Kiedy przeoczyło się ważny termin, wysłało nie ten dokument co trzeba, on stał na straży i zawsze można było liczyć na jego pomoc. I w efekcie wspólna praca przerodzała się również w relację przyjacielską.

– Będzie mi go bardzo brakować, bo służył mi radą nie tylko w sferze nauki. Tym bardziej więc chcę powiedzieć, za co go podziwiałam. Przede wszystkim za energię i motywację do życia. Narty, górskie wędrówki, squash… Do dzisiaj pamiętam, jak wiele razy dał mi w kość na korcie. Nawet w ostatnich chwilach życia, kiedy walczył z chorobą, miał mnóstwo motywacji i pomysłów naukowych, żeby przetestować jeszcze to i jeszcze tamto… – opowiada dr Kamila Pawłuszek-Filipiak, dodając, że zasoby energii profesora wydawały się niewyczerpane. Może dlatego też powtarzał: „Denerwuje mnie, kiedy widzę, jak młodzi ludzie marnują życie”, bo uważał, że szukanie wymówek, zakładanie z góry, że plan na pewno się nie uda, więc po co w ogóle próbować go realizować, to nic innego jak właśnie marnowanie życia. Przecież on nie marudził. Brał byka za rogi i po prostu działał. I walczył do końca. Również, a może przede wszystkim, z chorobą. Wszyscy w instytucie trzymali kciuki, by tę batalię o zdrowie wygrał, ale też i wszyscy widzieli, ile go ta walka kosztowała.

– Dla mnie pozostanie wzorem do naśladowania – podkreśla dr Kamila Pawłuszek-Filipiak, a dr Edyta Hadaś, kolejna doktorantka profesora dodaje: – Ja go zapamiętam jako człowieka niezwykle inteligentnego z niesamowitym poczuciem humoru, często ostrym jak brzytwa i nie przez każdego zrozumiałym, ale ci, którzy poznali profesora bliżej wiedzieli, że pod tymi ciętymi słowami kryje się niesamowicie dobry człowiek.

Dr Hadaś wspomina, że nigdy nie powiedział, że nie ma dla niej czasu, kiedy przychodziła z jakimś naukowym problemem do rozwiązania. W Instytucie Geodezji i Geoinformatyki dzieliły ich od siebie trzy pokoje. Kiedy profesor był u siebie, a ona utknęła na czymś, czego nie była w stanie rozwiązać, szła do jego gabinetu. Profesor natychmiast odkładał to, czym aktualnie się zajmował, pytał, jaki jest problem, po czym wyciągał kartki, długopis i zaczynał odpowiadać na pytania. Przedstawiał rozwiązania matematyczne, które można zastosować, wyprowadzał wzory, zależności  – wszystko oczywiście z głowy. I wszystko wnikliwie tłumaczył. Ale też kiedy wpadł mu do głowy jakiś pomysł, który można by wykorzystać w badaniach, od razu energicznym krokiem przychodził do pokoju swojej doktorantki i mówił: „Myślę, że warto sprawdzić tę metodę”.

Prof. Wolfgang Keller i prof. Andrzej Borkowski przyjaźnili się od wielu lat
Prof. Wolfgang Keller i prof. Andrzej Borkowski poznali się w 1991 roku
fot. Tomasz Lewandowski

– Tematyka jego badań była bardzo szeroka, a liczba osób, z którymi współpracował spora, a jednak cały czas pamiętał o swoich wychowankach. Często podsyłał mi artykuły, które dotyczyły zagadnień, którymi się zajmuję. Podkreślał, że trzeba się rozwijać, opracowywać nowe, lepsze, bardziej skuteczne metody rozwiązywania problemów naukowych. Zachęcał nas do kontaktów z zagranicznymi ośrodkami badawczymi – wylicza dr Edyta Hadaś i przyznaje, że w profesorze szczególnie ceniła też partnerstwo. Bo choć był nauczycielem, bardzo doświadczonym naukowcem i dydaktykiem, kiedy sam miał wątpliwości związane z jakimś zagadnieniem naukowym, nie wahał się pytać innych, również doktorantów.

O partnerstwie, ciętym dowcipie, różnicach zdań i wzajemnym szacunku mówi też prof. Witold Rohm, który jako student IV roku geodezji zaczął studia na geografii na Uniwersytecie Wrocławskim. Realizował je zaczynając od II roku i chodząc na przedmioty wynikające z różnic z I roku, a więc przedmioty z IV roku geodezji i kartografii, II roku geografii i I roku geografii. Jak sam mówi, dużo nauki i do tego niezwykle zróżnicowanej.

– No i na IV roku geodezji i kartografii mam przedmiot profesora Borkowskiego – zaawansowane metody ppracowania obserwacji, czyli tak zwane ZMOO, dziwnie wymawiane przez studentów jako ZŁO. Profesor prowadził tak świetne wykłady, że mimo bardzo dużego obłożenia innymi zajęciami zawsze na nie chodziłem. To był festiwal kąśliwych żartów, na które nikt się nie obrażał, i matematyki w działaniu. Ale że nie mogłem przyjść na egzamin w pierwszym terminie przez spiętrzenie się innych zadań, przyszedłem na drugi termin – opowiada prof. Witold Rohm i dodaje, że egzamin zawsze był najpierw pisemny, a potem ustny, rozwiązał więc zadania, po czym został poproszony do gabinetu. Profesor Borkowski siedział, patrzył na kartkę z zadaniami z lekkim niedowierzaniem i w końcu powiedział: „Panie Rohm, za dobrze to jest napisane jak na drugi termin, ale trudno, zaliczam panu, niech będzie trzy”.

– Bo u profesora zazwyczaj ustna część egzaminu na drugim terminie to był proces nawet nie wielogodzinny, ale wielodniowy – przyznaje z uśmiechem prof. Witold Rohm, który już jako zastępca dyrektora instytutu nie raz miał inne zdanie na tematy i naukowe, i organizacyjne niż jego szef, czyli profesor Andrzej Borkowski. – Po jednej z takich dyskusji, prowadzonej w warunkach pandemicznych, więc zdalnie pomiędzy pracownikami samodzielnymi w instytucie, wpadł do mnie do pokoju i powiedział: „Witek, jak chodzi ci o to, żeby nie dać na te badania pieniędzy, to weź mi powiedz to wprost i wyjaśnij dlaczego”. Nie lubił niejasnych umów, niedomówień i mydlenia oczu. Ale nawet najbardziej kontrowersyjny temat można było z nim załatwić, mówiąc wprost o co chodzi – podkreśla prof. Rohm.

Jeden z pierwszych doktorantów profesora Andrzeja Borkowskiego, prof. Grzegorz Jóźków, do nauki przyszedł „z miasta”. Absolwent Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu pracował poza uczelnią i niezbyt mu się ta praca podobała. Tak zrodził się w jego głowie pomysł napisania doktoratu.

– Miałem go robić u kogoś innego, ale przyszedłem na rozmowę do instytutu. Profesor Borkowski był akurat po habilitacji i okazało się, że ma temat związany ze skaningiem laserowym. Wtedy ta technologia dopiero wchodziła na rynek. Można więc powiedzieć, że to on znalazł mnie – mówi prof. Jóźków, który podkreśla, że promotor nauczył go przede wszystkim pracowitości. Profesor zresztą często, kiedy już wychodził z pracy do domu, zaglądał do pokoju swojego doktoranta, sprawdzał, jak mu idzie robota i pytał, jak sobie radzi z problemami. Czuwał.

Umiał zarysować perspektywę badawczą, nakreślić kierunki badań, ale potem dawał wolną rękę. Był wymagający, a jednocześnie miał w sobie coś takiego, że człowiek starał się ze wszystkich sił udowodnić mu swoją wartość poprzez to, co robi w nauce. To był chyba klucz profesora na nasze kariery w nauce.

– Ja wiedziałem, że mam zadanie do zrobienia, ale też lubiłem to, co robiłem. Temat doktoratu miałem zresztą bardzo ciekawy, a profesor dawał mi wolność. Umiał zarysować perspektywę badawczą, nakreślić kierunki badań, ale potem dawał wolną rękę. Był wymagający, a jednocześnie miał w sobie coś takiego, że człowiek starał się ze wszystkich sił udowodnić mu swoją wartość poprzez to, co robi w nauce. To był chyba klucz profesora na nasze kariery w nauce – mówi prof. Grzegorz Jóźków.

Agata Walicka jest ostatnią doktorantką profesora Andrzeja Borkowskiego, w trakcie pisania pracy. Pytana o krótkie wspomnienie o swoim promotorze, opowiada, że bardzo wierzył w to, iż warto zainwestować swój czas, doświadczenie i wiedzę w rozwój doktoranta czy dyplomanta. Pomimo tego że zwykle miał bardzo długą listę spraw, które wymagały jego uwagi, zawsze potrafił znaleźć czas dla swoich wychowanków, by przedyskutować z nimi postępy prac, problemy badawcze czy sprawy organizacyjne. Zawsze można było liczyć na jego wsparcie, a do swoich doktorantów i współpracowników podchodził po partnersku i z dużą dozą życzliwości.

– Wymagał, ale też dawał z siebie wszystko i jeszcze więcej. Wiem, że niektórzy się go bali, inni się go uczyli, ale wszyscy go niezmiernie szanowali. Ja do końca życia będę pamiętał moje spotkanie z nim po jego powrocie z Drezna, już po obronie doktoratu. Przyszedłem do mojego promotora w sprawie rozprawy doktorskiej. Siedzi Andrzej, mój opiekun, a ja pytam o moją pracę. No to usłyszałem: „A to… To tylko do kosza się nadaje…”. Inny pewnie by zawału dostał, a ja wiedziałem, że to po prostu dowód uznania à rebours – mówi rektor Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, prof. Jarosław Bosy.

Profesor Wolfgang Keller, przyjaciel profesora Andrzeja Borkowskiego, doktor honoris causa Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu napisał o nim tak: „Ciężko mi nadal pojąć, że Andrzej Borkowski już nie żyje. Oczywiście wiedziałem, że jest nieuleczalnie chory, ale podczas naszych regularnych rozmów telefonicznych zawsze był optymistycznie nastawiony i snuł plany na przyszłość. Byłem więc zupełnie nieprzygotowany na jego nagłą śmierć. Nie mogę sobie przypomnieć początku naszej przyjaźni. To musiało być w czasie kiedy oboje byliśmy na Uniwersytecie Technicznym w Dreźnie. Andrzej przyjechał w październiku 1990 roku jako doktorant mojego drogiego kolegi Siegfrieda Meiera do Drezna, a ja wyjechałem w styczniu 1991 roku. Nasza współpraca rozwijała się powoli. W pierwszych latach studiów w Stuttgarcie często bywałem na uczelni w Dreźnie i podczas tych wizyt, w ramach współpracy, rozwinął się temat związany z jego studiami doktoranckimi. Od samego początku byłem pod wrażeniem postawy Andrzeja, którego nie zadowalały szybkie rozwiązania. Chciał zawsze w pełni zrozumieć problem. 

Oboje podzielaliśmy fascynację poznawania nowych technik matematycznych i stosowania ich w rozwiązywaniu problemów geodezyjnych. Nasza współpraca rozwinęła się bardziej po powrocie Andrzeja do Wrocławia. Prowadziliśmy kilka wspólnych projektów badawczych, wspieranych przez DAAD. W ramach tych projektów Andrzej i jego współpracownicy odwiedzili Uniwersytet w Stuttgarcie, tak jak ja i moi współpracownicy odwiedziliśmy UPWr. Podczas wspólnych wizyt rozwinęła się nie tylko przyjaźń między mną a Andrzejem, ale także między naszymi rodzinami. Odwiedzaliśmy się dość często, a syn Andrzeja – Artur, przebywał u nas kilka miesięcy w Winnenden, kiedy był w Rems-Murr-Clinics. Ta znajomość przetrwała nagłą śmierć Andrzeja i jest dla mnie pocieszeniem. W tych ciężkich chwilach często dzwonimy do Artura. Obaj z Andrzejem podzielaliśmy miłość do pieszych wędrówek. Andrzej zabrał mnie w Karkonosze i do Nysy Kłodzkiej, kiedy byłem we Wrocławiu, a ja pokazałem mu Jurę Szwabską i Schwarzwald. Dowiedziałem się od Andrzeja wiele o pięknie waszego kraju, a dzięki pani Borkowskiej dowiedziałam się też wiele o śląskiej kuchni. Wiedziała, że szczególnie kocham bigos, więc zawsze go dla mnie gotowała, kiedy byłem we Wrocławiu. Oprócz ciekawości naukowej doceniałem jego poczucie humoru. Miałem z nim wyjątkową nić porozumienia, tylko on tak dobrze rozumiał moje dowcipne aluzje. Może irytowało to osoby z zewnątrz, ale rozumieliśmy się nawzajem i zawsze mieliśmy dziecinną radość z naszych – niezrozumiałych czasem dla słuchaczy – rozmów. Mógłbym dalej tłumaczyć, dlaczego Andrzej był dla mnie tak wyjątkową osobą, ale podejrzewam, że pisałbym to już tylko dla siebie, a nie dla was”.

Profesor Andrzej Borkowski zmarł po długiej i ciężkiej chorobie 13 marca 2021 roku mając 61 lat.

Był dyrektorem Instytutu Geodezji i Geoinformatyki, członkiem Senatu Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, członkiem Międzynarodowej Asocjacji Geodezji i Komitetu Geodezji Polskiej Akademii Nauk, członkiem korespondentem Niemieckiej Komisji Geodezji przy Bawarskiej Akademii Nauk.

Absolwent Technikum Geodezyjnego w Żelechowie (1979 r.) oraz Wydziału Geodezji Urządzeń Rolnych Wydziału Melioracji Wodnych Akademii Rolniczej we Wrocławiu (1984 r.; obecnie UPWr) stopień doktora uzyskał w 1994 r., a doktora habilitowanego 2004 r. na Uniwersytecie Technicznym w Dreźnie. W maju 2013 r. odebrał z rąk Prezydenta RP nominację profesorską.

Odbył liczne staże na uniwersytetach w Niemczech i Austrii (łącznie ponad cztery lata). Kierował pięcioma grantami MNiSW/NCN oraz pięcioma projektami badawczymi realizowanymi we współpracy z Uniwersytetem Technicznym w Dreźnie i Uniwersytetem w Stuttgarcie oraz przy wsparciu Europejskiej Agencji Kosmicznej i Niemieckiej Agencji Kosmicznej. Był autorem lub współautorem około 220 prac naukowych i promotorem 9 rozpraw doktorskich. W badaniach naukowych koncentrował się na metodach pozyskiwania i modelowania geodanych. Ważnym obszarem jego działalności było przetwarzanie, filtracja i modelowanie danych lotniczego (ALS) i naziemnego skaningu laserowego. Interesował się też problematyką integracji danych z różnych sensorów, w szczególności ALS i interferometrii radarowej, oraz ich wykorzystania w badaniach środowiskowych oraz związanych z ruchami mas na powierzchni ziemi.

Był wyróżniony nagrodami rektora Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, Nagrodą Ministra Edukacji Narodowej oraz Medalem „Lohrmann-Medaille” rektora Uniwersytetu Technicznego w Dreźnie. Odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi.

Ceremonia pogrzebowa odbędzie się 19 marca o godz. 13.00 w Opolu Czarnowąsach na Cmentarzu Parafialnym św. Anny.

kbk

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg