eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Żegnamy profesor Marię Goos

Profesor Maria Goos, była dziekan na ówczesnym Wydziale Rolniczym Akademii Rolniczej i kierownik Katedry Entomologii Rolniczej, człowiek wielkiej serdeczności i życzliwości wobec innych, zmarła w wieku 91 lat. Pogrzeb odbędzie się 20 listopada we Wrocławiu.

Prof. Elżbieta Pląskowska, kierownik Katedry Ochrony Roślin Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, zapamiętała prof. Marię Goos jako osobę wielkiej życzliwości.

– Była już na emeryturze, na którą odeszła w 2000 roku, ale wciąż interesowała się tym, co dzieje się na uczelni, a szczególnie u nas na wydziale. Przychodziła, rozmawiała nie tylko o badaniach, ale też o życiu. Ostatni raz była u nas na święta. Energiczna, choć miała już poważne kłopoty ze wzrokiem i to stanowiło dla niej znaczną trudność w poruszaniu się po mieście – wspomina prof. Elżbieta Pląskowska.

Prof. Michał Hurej, entomolog tak jak prof. Goos, dodaje, że jego koleżanka z Katedry (i przez jakiś czas też z pokoju), była człowiekiem, który muchy by nie skrzywdził.

– Niezwykle otwarta, serdeczna. Po prostu dobra. Studentów pytała do skutku, aż zdali. Współpracowników wspierała. Dla każdego miała czas i dobre słowo – opowiada prof. Hurej.

W 2015 roku, kiedy Wydział Przyrodniczo-Technologiczny świętował swoje 70-lecie, profesor Goos chętnie podzieliła się na łamach „Głosu Uczelni” opowieścią o swoim życiu i studiowaniu. W artykule zatytułowanym „Przywieźli ze sobą nadzieję na nowe życie” można było przeczytać: „Profesor Maria Goos zaskakuje energią. Chętnie umawia się w domu, skrupulatnie tłumacząc, jak dokładnie trzeba iść, by do niej trafić. W pokoju gościnnym jedną ścianę w całości zajmuje biblioteka i od razu rzuca się w oczy, że pani profesor, specjalistka z zakresu ochrony roślin, interesuje się historią Polski, a szczególnie okresem II wojny światowej i latami powojennymi. Biografia rtm. Witolda Pileckiego, wspomnienia o gen. Andersie, kresowe opowieści... – Na Dolny Śląsk przyjechaliśmy w listopadzie 1945 roku. Dotarliśmy do Strzelina. Dlaczego tam? To pewnie wiedzieliby moi rodzice, bo ja za mała byłam na takie pytania – uśmiecha się pani profesor.

Z miejscowości położonej dziewięć kilometrów od Lwowa jechali do Strzelina miesiąc. Pociągiem długim na kilkanaście wagonów. W każdym wagonie było kilka rodzin z dobytkiem, który udało się uratować i zabrać w nieznane. Maria Goos miała 15 lat, kiedy dotarli do miasta jeszcze niedawno nazywającego się Strehlen. Święta Bożego Narodzenia nowi mieszkańcy spędzili razem w szkole. A potem zaczęło się normalne życie. – Poszłam do gimnazjum. Mieliśmy bardzo dobrych nauczycieli, jeszcze przedwojennych. Tak dobrych, że jak dostałam się na studia jesienią 1949 roku na Uniwersytet Wrocławski, na Wydział Rolniczy, to nie miałam żadnych problemów – opowiada prof. Maria Goos i zaczyna powoli snuć wspomnienia z tamtych pierwszych lat. – Profesor Stanisław Tołpa był wtedy dziekanem. Zapamiętałam go od razu, bo wręczał nam indeksy na immatrykulacji. Bardzo miły, wręcz sympatyczny. Wyjątkowy był też prof. Jan Ruszkowski. Nie tylko dlatego, że dużo wiedział. Był człowiekiem wielkiej kultury. Nie mogliśmy pojąć, jak to jest możliwe, że on tyle wie o tych owadach, o których my wiemy tak niewiele. Setki, tysiące gatunków! No i postanowiliśmy go sprawdzić...

Profesor Jan Ruszkowski, wybitny polski zoolog i entomolog, w latach 1937– 1950 był kierownikiem działu ochrony roślin w Państwowym Instytucie Naukowym Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach. Do Wrocławia przyjechał w 1948 roku, objąć stanowisko kierownika Katedry Entomologii Stosowanej Uniwersytetu i Politechniki Wrocławskiej, wtedy jeszcze jednej uczelni. Pewnie nie przypuszczał, że studenci we Wrocławiu postanowią w dość niecodzienny sposób zrobić mu... egzamin.

– Profesor wiosną ćwiczenia organizował w terenie. Zabierał nas za Wrocław, na Swojec albo do parku. Prawdę mówiąc, zwiedziliśmy na zajęciach z nim wszystkie wrocławskie parki. I wtedy też byliśmy w jednym z nich – śmieje się prof. Goos i zdradza, jak wyglądał ów nie typowy egzamin profesora.

Studenci-niedowiarki zabrali z katedry kilka wołków zbożowych. Szkodnik trzymany był tam w słojach i służył do zajęć z entomologii, ale sprytne 20-latki zapakowały kilka sztuk do probówki i tak uzbrojone poszły na zajęcia w teren, czyli do parku Szczytnickiego.

– W pewnym momencie ktoś z nas podbiegł do profesora i wyciągając dłoń, powiedział, że właśnie znalazł coś takiego. Od razu zebrała się nas cała grupa. Profesor spojrzał na owada, potem na nas i mówi: „A gdzie to znaleźliście?”. „A tam na krzaczku, panie profesorze” – usłyszał. I wtedy przyjrzał się nam uważnie i powiedział „Mnie starego tak okłamujecie?!”. Ależ nam się zrobiło wstyd. Dopiero jak to powiedział, dotarło do nas, jak okropnie się zachowaliśmy – wspomina prof. Maria Goos i dodaje, że prof. Ruszkowski okazał się nie tylko świetnym entomologiem, ale też dobrym pedagogiem, bo wyciągnął z nich wtedy w tym parku, że ten szczeniacki wybryk tak naprawdę wynikał z głodu wiedzy. – Myśmy chcieli wiedzieć tyle co on. Chcieliśmy wiedzieć, jak się można tego wszystkiego nauczyć. No i profesor nam wytłumaczył, że kluczem do zapamiętania tych tysięcy owadów jest uczenie się o nich według miejsca ich życia.

Profesor Maria Goos, która w latach 1984–1987 była dziekanem na Wydziale Rolniczym Akademii Rolniczej z prof. Janem Ruszkowskim ma jeszcze jedno wyjątkowe wspomnienie. I też egzaminacyjne. – Poszłam oczywiście na egzamin z entomologii. Zakład był wtedy przy ulicy Cybulskiego. Cisza w gabinecie, duże biurko. Na blacie porozkładane gabloty z owadami. Ja siadam z jednej strony biurka, profesor siedzi z drugiej strony. Profesor zawsze do pracy przychodził z teczką, w której oprócz papierów miał drugie śniadanie, które przygotowywała mu pomoc domowa. Siedzę przed nim. Denerwuję się okropnie. I nagle jak nie zacznie mi burczeć w brzuchu! Zrobiło mi się głupio. Usłyszał? A profesor jakby nigdy nic spojrzał na mnie i mówi: „Marysiu, zjemy sobie teraz śniadanie, poproszę Lucynkę, żeby nam zrobiła herbaty”. Lucynka to była nasza sekretarka. Rzeczywiście przyniosła herbatę, a profesor na talerzyki rozłożył te kanapki dla mnie i dla siebie. I tak jedliśmy drugie śniadanie, popijaliśmy herbatą i jak by mimochodem rozmawialiśmy o owadach w gablotach wokół nas – prof. Maria Goos uśmiecha się na wspomnienie tamtego egzaminu i po cichu przyznaje, że nigdy żadnej dwójki nie dostała. Najbardziej bała się egzaminu z chemii i prof. Bogusławy Jeżowskiej-Trzebiatowskiej, bo była piekielnie wymagająca, a jak stanęła po drugiej stronie barykady i sama musiała wpisywać stopnie do indeksów, to jakoś nigdy nie miała serca, by stawiać w nich dwóje. – Odsyłałam do skutku. Może należało być bardziej ostrym, ale nie umiałam. Trudno, zostawiałam to innym – śmieje się prof. Maria Goos.”.

Podczas tego spotkania wspominała też swojego męża, którego zdjęcie stało na jednej z półek z książkami – niewielkie, czarno-białe, na którym prof. Adam Goos wtedy nie żyjący już od 35 lat, pracował przy biurku. Na pytanie, jak się poznali, prof. Maria Goos odpowiedziała: „– No jak to jak? Przecież byliśmy młodzi, no to jak się młodzi mogą poznawać?”. A potem zaczęła snuć opowieść.  W 1939 roku jej przyszły mąż dostał się na studia do Szkoły Wyższej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Pochodzący spod Krakowa młody chłopak pojechał przed rozpoczęciem roku akademickiego na praktykę na Wileńszczyznę. Wspaniałe plany przekreślił 1 września. Adam Goos ruszył z tej Wileńszczyzny na pomoc walczącej Warszawie. – Ale po drodze napotykał ludzi uciekających na wschód, potem zaatakowali Sowieci i już nie dotarł ani do Warszawy, która padła, ani do Krakowa. Przez Zaleszczyki przedostał się do Rumunii, potem do Jugosławii, a stamtąd do Grecji, do Pireusu, bo we Francji Sikorski tworzył polską armię i on do tej armii chciał się dostać. W Pireusie zaokrętował się na jakiś grecki statek towarowy, który płynął do Marsylii. W Marsylii już była jakaś placówka polska, która werbowała Polaków, no i tak trafił do szkoły podchorążych formowanej od 13 listopada 1939 roku w obozie Coetquidan w Bretanii – opowiadała prof. Maria Goos. Jej przyszły mąż i naukowiec – najpierw Wyższej Szkoły Rolniczej, a potem Akademii Rolniczej we Wrocławiu – wiosną 1940 roku, już przeszkolony, został przydzielony do 2. Dywizji Strzelców Pieszych gen. Bronisława Prugar-Ketlinga. Ta dywizja w maju i czerwcu, kiedy Niemcy hitlerowskie ruszyły na Francję, starła się z wojskami nieprzyjaciela między innymi w bitwie o wzgórza Clos du Doubs w Alzacji. Ale w nocy z 19 na 20 czerwca gen. Władysław Sikorski wydał rozkaz, by przekroczyła granicę Szwajcarii – tak dywizja trafiła do obozu internowania. – Generał ogromny nacisk kładł na wykształcenie. Prości chłopcy zdawali maturę, a mój mąż trafił do Zurichu na studia. Opowiadał mi potem, jak wiele Polacy zawdzięczali Szwajcarom, którzy dzielili się z nimi swoimi racjami żywnościowymi, bo przecież obowiązywały kartki – mówiła prof. Maria Goos. Adam Goos skończył studia rolnicze w obozie uniwersyteckim w Winterthur i w 1945 roku na politechnice w Zurichu uzyskał dyplom inżyniera rolnika. Już w 1944 roku rozpoczął pracę w laboratorium chemicznym Zurich-Oerlikon, a następnie pracował aż do końca 1946 roku w chemicznych zakładach J.R. Geigy w Bazylei. W tej samej fabryce przed wojną pracował Paul Hermann Müller, chemik, który w 1948 roku dostanie Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii za „odkrycie wysokiej skuteczności DDT w zwalczaniu niektórych stawonogów”. I właśnie przy DDT, środku owadobójczym, który miał być tanią receptą na wszelkie szkodniki tego świata, pracował Adam Goos, który w styczniu 1947 roku przyjechał do Polski. Kończyła mu się ważność polskiego paszportu. W kraju z najbliższej rodziny żyła tylko jego matka, bo młodsi bracia zginęli w czasie wojny, ale z jego wielkich planów powrotu do Bazylei i dalszej pracy nad DDT nic nie wyszło. – Zabrano mu paszport. W sumie i tak wszystko dobrze się skończyło, bo gen. Prugar-Ketlinga, który też wrócił do Polski, komuniści zamordowali, a mój mąż trafił nie do więzienia, ale do Szczecina do stacji ochrony roślin. Pracował tam do 1950 roku, aż jego wujek prof. Zygmunt Golonka, wielki znawca łąkarstwa, namówił go do przenosin do Wrocławia, no a w tym Wrocławiu byłam już ja – skończyła wtedy swoja opowieść prof Maria Goos.

Urodziła się 24 maja 1930 roku w Brzuchowicach koło Lwowa. Do wybuchu wojny w 1939 roku ukończyła trzy klasy szkoły podstawowej. Dalsza edukacja w czasie wojny to było tajne nauczanie. W grudniu 1945 roku w ramach tzw. repatriacji przyjechała do Polski, gdzie w Strzelinie w gimnazjum ogólnokształcącym zdała w 1949 roku maturę. W tym samym roku rozpoczęła studia na Wydziale Rolniczym Uniwersytetu i Politechniki Wrocławskiej, które ukończyła w 1953 roku w WSR, otrzymując  dyplom inżyniera rolnika.

Od listopada 1953 roku rozpoczęła pracę w Katedrze Techniki Ochrony Roślin WSR we Wrocławiu, początkowo na stanowisku asystenta, a później starszego asystenta. Kontynuowała też dalsze studia i w 1955 roku uzyskała dyplom magistra, ze specjalnością ochrony roślin.

W 1964 roku uzyskała stopień naukowy doktora nauk rolniczych na podstawie pracy „Owady minujące liście jabłoni na terenie województwa wrocławskiego”. W 1975 roku w AR we Wrocławiu, na podstawie pracy habilitacyjnej „Wpływ zabiegów mszycobójczych stosowanych w uprawie buraków cukrowych na stawonogi”, uzyskała stopień naukowy doktora habilitowanego w zakresie ochrony roślin. Prof. Maria Goos w 1976 roku powołana została na stanowisko docenta. Tytuł naukowy profesora otrzymała w 1992 roku. W latach 1984–1987 pełniła funkcję prodziekana Wydziału Rolniczego. Od roku 1993 była kierownikiem Katedry Entomologii Rolniczej aż do przejścia na emeryturę w 2000 roku.

Główny kierunek  działalności naukowej prof. Marii Goos to badania nad wpływem chemicznych zabiegów ochrony roślin na entomofaunę pól uprawnych, a więc uboczne działanie powszechnie i na szeroką skalę stosowanych środków ochrony roślin. Ściśle z tym wiążą się prowadzone w latach 80. i 90. badania nad biologicznymi podstawami, określającymi prawidłowy termin chemicznych zabiegów. Plonem tych badań jest ponad 30 opublikowanych prac badawczych, 8 prac popularnonaukowych  i kilkanaście prac doświadczalnych dla różnych instytucji. Pod jej kierunkiem ponad 60 studentów wykonało prace magisterskie. Była promotorem pięciu zakończonych doktoratów i recenzentką kilkunastu rozpraw doktorskich i habilitacyjnych. Jest współautorką podręcznika akademickiego „Nauka o chorobach i szkodnikach roślin oraz technika ich zwalczania” (dwa wydania), skryptu „Niebezpieczeństwa związane ze stosowaniem środków chemicznych ochrony roślin” (dwa wydania), a także rozdziału „Zagrożenie środowiska przez środki ochrony roślin” w podręczniku „Zagrożenia, ochrona i kształtowanie środowiska przyrodniczo-rolniczego” (trzy wydania). Otrzymała szereg nagród indywidualnych i zespołowych Rektora oraz Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Odznaczona Medalem za Zasługi dla Wydziału Rolniczego oraz Polskim Krzyżem Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. 

Profesor Maria Goos zmarła 13 listopada. Uroczystości pogrzebowe odbędą się w sobotę 20 listopada 2021 roku, o godz. 9.00 na Cmentarzu Komunalnym przy ul. Grabiszyńskiej 333.

 kbk

 

 

 

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg