eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Zegary: arcydzieło rzemiosła w zasięgu ręki

Dr Marek Brennesthul, specjalista od mechaniki pojazdów rolniczych i bezpieczeństwa pracy w rolnictwie, zbiera zegary. Naręczne i stojące. Nie tylko chętnie opowiada o ich historii, ale też i „leczy” te, które wymagają naprawy.

Ma Pan 32 lata, ale mnie nurtuje, od kiedy właściwie liczy Pan czas?

Od 18. roku życia, ale jest to zainteresowanie mechaniką zegarków, a nie egzystencjalnym czy czysto fizycznym wymiarem czasu.

A dlaczego zainteresował się Pan zegarkami?

Przypadkowo, jak to zwykle w życiu z wieloma sprawami bywa. Jakoś w moje ręce trafił radziecki budzik, który nie działał.

I postanowił go Pan zbadać?

Tak, ale tego pierwszego nie udało mi się naprawić. Nie miałem doświadczenia, ale poznając zasady budowy i działania zegarka kolejne byłem już w stanie samemu naprawiać.

dr_brennensthul_zegary-1-2
fot. Tomasz Lewandowski

Co Pana bardziej interesuje: forma estetyczna zegarka czy jego mechanizm?

Jedno i drugie. Stare mechanizmy często są pięknie wykonane. To takie małe arcydzieła rzemiosła, rodzaj nagrody za trud człowieka, który przywraca im życie.

Nagrody?

Tak, wizualnej, bo przecież obcuje się z czymś pięknym, tyle tylko, że trzeba się najpierw do tej materii dostać.

Nie ma Pan poczucia, że te nowoczesne zegarki coś straciły?

Ależ oczywiście, że mam. Elektronika w znacznym stopniu zabiła przemysł i rzemiosło zegarmistrzowskie.

Ile ma Pan zegarków?

Około 30 naręcznych i około 40 stojących.

Kupuje je Pan na giełdach staroci, w internecie? Dostaje od znajomych? Wyszukuje na śmietnikach?

Wszystkie opcje wchodzą w grę, jeśli zegarek jest ciekawy. No może najmniej to szperanie po śmietnikach (śmiech). Aukcje internetowe na przykład to bardzo dobre źródło dla poszukujących części do zegarka. W naszej nomenklaturze kupowane tą drogą czasomierze nazywa się „dawcami narządów”.

Dlaczego?

Bo kiedy naprawia się zegarek, to często korzysta się z kilku innych, by zdobyć niezbędne części mechanizmu.

Co decyduje o tym, że kupuje Pan konkretny zegarek?

A to mnie pani zaskoczyła! Hm, czasem jest to ciekawa forma. Tutaj na uczelni mam na przykład radziecki budzik, w grubym pleksi, które jest imitacją szkła. To zresztą zegarek bardzo zaawansowany technicznie, z lat 50. ubiegłego wieku. Nie wygląda na to, że ma tyle lat. A po drugie, jego mechanizm – w porównaniu do współczesnych zegarków tego typu – i dzisiaj nie ma się czego wstydzić. To jest naprawdę dopracowana konstrukcja. Sam fakt, że te same mechanizmy były stosowane w zegarkach wojskowych pokazuje, że musiały być naprawdę dobre.

Twierdzi się, że najlepsze na świecie są zegarki szwajcarskie. To prawda?

Konstrukcyjnie nie różnią się niczym od innych. Rzecz raczej w tym, że Szwajcarzy po prostu wiele rzeczy wymyślili i zastosowali jako pierwsi. Na przykład układ regulacyjny, jaki mamy w dzisiejszych zegarkach, wprowadzili oni – to tak zwany kotwicowy system szwajcarski. To ze względu na prekursorstwo marki szwajcarskie mają taką renomę i rzeczywiście uważane są za lepsze, ale to niekoniecznie dzisiaj musi być prawda. Szwajcarom mocno po piętach depczą Japończycy, tu podkreśliłbym jakość wykonania. W Polsce bardzo popularne były i nadal są, zwłaszcza wśród kolekcjonerów, zegarki zza wschodniej granicy, radzieckie i rosyjskie. Poza tym warto pamiętać, że Szwajcarzy też mają różne półki cenowe, a przy zakupie nowego zegarka to akurat ważne kryterium. I może się na przykład okazać, że tani zegarek szwajcarski będzie po prostu gorszy od kupionego w Rosji czy Niemczech.

dr_brennensthul_zegary-4
fot. Tomasz Lewandowski

Poznawał Pan zegarki u zegarmistrzów? Z podręczników? Czy samemu na „żywym” organizmie?

Kiedy się ich uczyłem, internet nie był tak powszechnym narzędziem jak dzisiaj. Ja akurat nie miałem do niego dostępu. Zegarki więc poznawałem sam i to na podstawie ich budowy. Nieraz coś popsułem, zanim zrozumiałem zasadę działania, ale to oznaczało, że już nie zrobię błędu przy kolejnej naprawie. Oczywiście uczyłem się najpierw na większych zegarkach, a dopiero później zacząłem poznawać te mniejsze, naręczne – bo takie też naprawiam. Tu akurat cała trudność polega na tym, że trzeba mieć bardzo dobry sprzęt powiększający. Lupę, dobre oświetlenie, narzędzia. Zajmuję się głównie rozebraniem mechanizmu, wyczyszczeniem go, odkurzeniem i naoliwieniem. I jeżeli nic nie było uszkodzone, to zegarek będzie działał poprawnie. Problem pojawia się, gdy jakaś część jest uszkodzona. Nie mam ani takiej wiedzy, ani takich narzędzi, by dorabiać części tak jak robią to zawodowi zegarmistrzowie. Nie mam w domu ani tokarki, ani frezarki i nie dorobię żadnej ośki czy wałka. Kiedy więc okazuje się – po rozebraniu zegarka – że jakaś część mechanizmu jest uszkodzona, szukam „dawcy”. To jest po prostu łatwiejsze, ale może za jakiś czas, gdy moje hobby dojdzie do bardzo profesjonalnego poziomu, zdecyduję się na kupno specjalistycznych urządzeń? Czas pokaże.

Kończył Pan technikum? Bo ma Pan bardzo techniczne spojrzenie na zegarek.

Jestem absolwentem technikum mechanizacji rolnictwa. I w czwartej klasie zająłem się zegarkami. Interesowała mnie mechanika urządzenia i to był impuls, że zacząłem je poznawać, rozbierać, naprawiać. Tak dowiedziałem się, że są trzy typy zegarków. Mechaniczne, czyli nakręcane ręcznie. Drugie to mechaniczne automatyczne, wykorzystujące specjalną masę obracającą się wokół osi. Ten układ sam nakręca zegarek, ale warunek jest jeden – trzeba mieć ten zegarek na przegubie. I trzecia grupa to zegarki kwarcowe zasilane z baterii. W ostatnich latach są popularniejsze, na pewno są tańsze niż mechaniczne, dokładniejsze, za to mechaniczne mają zdecydowanie większy prestiż.

Ale na Uniwersytecie Przyrodniczym zegarkami Pan się nie zajmuje?

Zawodowo zajmuję się właściwościami trakcyjnymi ciągników, które są związane z przenoszeniem momentu napędowego na koła, czyli po prostu z jazdą. To się siłą rzeczy wiąże z bezpieczeństwem pracy w rolnictwie. Ale zegarkami też się zajmuję – czasem ktoś przyjdzie z prośbą o ratowanie rodzinnej pamiątki.

Kiedyś ludziom wystarczał rytm dnia i nocy, obywali się bez tego skomplikowanego mechanizmu, a i tak odczuwali upływ czasu. Może więc zegarki nie są nam potrzebne?

Też mi się nieraz tak wydaje,. Ale wystarczy, że go zapomnę, od razu się przekonuję, jak jest niezbędny. Oczywiście dzisiaj jest łatwiej. Każdy kto ma telefon komórkowy, czy tablet wie, która jest godzina. Ja jednak w gronie osób, które są miłośnikami zegarków, spotykam się ze stwierdzeniem, że czasomierz na ręce jest po prostu elegancki, stylowy i w dobrym guście. I podpisuję się pod tymi słowami obiema rękami.

zegary
fot. Tomasz Lewandowski

A nosiłby Pan zegarek z dewizką?

Zdarzało mi się. Mam w domu szpery, takie zegarki kieszonkowe na łańcuszku. Jeden z nich jest pamiątką rodzinną po dziadku. W pewnych sytuacjach zdarzało mi się go mieć przy sobie i gwarantuję pani, że każdy kto go widział, podkreślał, że to jest zegarek z duszą, z historią. Może to jest dla mnie klucz do czasomierzy – nie tyle refleksje nad upływem czasu, ile nad historią każdego z tych małych i większych mechanicznych cudeniek? Jeżeli otwieram zegarek, rozbieram go na części, to właściwie zawsze, kiedy biorę je w dłonie, czyszczę, oglądam, przez głowę przelatuje mi myśl „kto ostatni zajmował się nimi przede mną?”. Tak już jest, że nas nie będzie, ale ten zegarek zostanie i dalej będzie odmierzał czas, tylko, że już komuś innemu. Jednocześnie to chyba jedno z najbardziej praktycznych urządzeń skonstruowanych przez człowieka, które ma w sobie tak ogromny ładunek skojarzeń filozoficznych. Choć przyznam, że częściej bierze we mnie górę natura technika i bardziej zaprzątają mnie myśli, jak coś naprawić, jak złożyć, gdzie znaleźć brakującą część, jakiej oliwy użyć. Tu zresztą pojawia się bardzo pragmatyczna strona mojego hobby – w Polsce jest wiele hurtowni dla zegarmistrzów, ale wiele z nich nie chce sprzedawać specjalistycznych olei do zegarków hobbystom, uważając ich najwyraźniej za konkurencję dla mistrzów cechu. Trochę mi to przypomina zasady i obostrzenia panujące w dawnych wiekach, ale mnie udało się wydeptać pewne ścieżki.

Taka oliwa do zegarka różni się od jadalnej?

Na pewno jest droższa, ma inną konsystencję. Są oczywiście oliwy naturalne, ale też syntetyczne. Te drugie są lepsze i starczają na dłużej. Używa się ich bardzo mało, dosłownie niewielkie kropelki, którymi oliwi się łożyska w zegarku. Nie oliwi się za to przekładni zębatych. I cały czas trzeba pamiętać, że dużym wrogiem zegarka i całego procesu „leczenia”, jest kurz. Drobne zanieczyszczenia, zwłaszcza pochodzące z odzieży, jeżeli dostaną się w mechanizm zegarkowy, potrafią go nawet zatrzymać. Za każdym razem jak się składa na powrót zegarek, trzeba cały mechanizm oglądać dokładnie pod światło, czy coś tam się nie zaplatało. I dlatego nieodzownym elementem w moim oprzyrządowaniu jest gruszka lekarska, którą się przedmuchuje mechanizm, wnętrze – właśnie po to, by usunąć owe drobinki kurzu.

Ma Pan swoje zegarmistrzowskie miejsce pracy w domu?

Oczywiście. Przed każdym rozpoczęciem pracy z zegarkami trzeba dokładnie przygotować biurko: wyczyścić je, odkurzyć, naszykować narzędzia. I dopiero wtedy można się zabrać do pracy.

Czyli zegarami nie może się zajmować ktoś, kto nie jest pedantem?

Jest w tym dużo prawdy. Rzeczywiście jestem przeczulony na punkcie porządku, ale z drugiej strony nie wiem, czy tak było zanim się zabrałem za zegarki, czy to zegarki nauczyły mnie takiego zamiłowania do porządku. (śmiech). Skłaniałbym raczej do tej drugiej opcji.

Najdroższy zegarek, który Pan kupił, ile kosztował?

Mam go w tej chwili na ręce i to był mój pierwszy nowy zegarek. Nie jest wyszukany. Kosztował mniej niż 500 złotych, ale ja nie mam parcia na drogie, luksusowe zegarki. Mnie bardziej kręci to, żeby był ciekawy. I od strony wizualnej, i technicznej. Ani jeden z moich zegarków nie ma na przykład datownika. Moim zdaniem każdy element – poza wskazówkami na tarczy – zaburza harmonię tego układu. Zegarek to również dzieło sztuki. Skończona całość od początku do końca stworzona przez człowieka. Naprawdę niezwykły przedmiot.

***

Dr inż. Marek Brennensthul
Adiunkt w Instytucie Inżynierii Rolniczej, ur. 1983, absolwent kierunku Technika Rolnicza i Leśna oraz studiów doktoranckich z zakresu inżynierii rolniczej na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Naukowo zajmuje się właściwościami trakcyjnymi pojazdów rolniczych oraz problematyką bezpieczeństwa pracy w rolnictwie.

Rozmawiała Katarzyna Kaczorowska

Powrót
26.02.2016
Głos Uczelni
studenci

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg