eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Wszystko z potrzeby wolności

Roman Kocemba. Opłynął Ziemię i przeżył tsunami. Absolwent Uniwersytetu Przyrodniczego opowiada o swojej wielkiej pasji: żeglowaniu.

Żegluje Pan od kolebki?

Duża musiałaby być ta kolebka, bo żegluję od 1982 roku. Zaczynałem na jeziorach, ale może początkiem tak naprawdę była moja potrzeba wolności.

To znaczy?

Byłem szybownikiem, a pływaniem na jachtach zainteresowałem się później. Już po studiach – skończyłem melioracje wodne – pracowałem we wrocławskiej Hydrobudowie, gdzie był świetny i bardzo prężny klub żeglarski. W tym klubie zrobiłem kurs sternika, zbudowałem też pierwszą łódkę. I po tej pierwszej uznałem, że pora na większą.

roman kocemba absolwent uniwersytetu przyrodniczego we wrocławiu upwr podróż dookoła świata
fot. archiwum prywatne

Na jacht?

Z laminatu. Miał siedem metrów długości. Ale jak już ruszyłem z budową, to dotarło do mnie, że przecież nie będę po tym jachcie zasuwał na kolanach. Człowiekowi laty przybywa a nie ubywa i wygoda, zwłaszcza na przestrzeni wymagającej wyjątkowej ergonomii i ekonomii, ma ogromne znaczenie. I mniej więcej w połowie prac sprzedałem tę łódź i kupiłem dokumentację na jacht stalowy. Wiosną 1986 roku zacząłem budowę nowego jachtu, którym później wypłynęliśmy w rejs życia.

Budował Pan ten jacht…

…prawie 17 lat. Najpierw nad Nysą Kłodzką, gdzie budowałem jaz, potem we Wrocławiu, a na końcu przewiozłem go już na wykończenie i wodowanie do Szczecina.

Imię Karolka też chyba jest nieprzypadkowe.

Oczywiście. Jacht nazwałem Karolka, bo moja mama miała na imię Karolina. A wnuczka jest Karolcia. Jak więc widać, nie ma tu miejsca na przypadki.

roman kocemba absolwent uniwersytetu przyrodniczego we wrocławiu upwr podróż dookoła świata
fot. archiwum prywatne

Nie wypłynął Pan w rejs życia sam.

Nie, córka, która tak jak ja latała na szybowcach, zrobiła najpierw patent sternika śródlądowego, a potem morskiego. Na pokładzie był też jej mąż, a w Stanach Zjednoczonych dołączyła do nas moja żona Bogumiła. Popłynęła z nami na Tahiti i stamtąd wróciła samolotem do Europy, a my płynęliśmy dalej.

Co było najtrudniejsze w tej kilkuletniej podróży?

Dobre pytanie. Budowa jachtu było w gruncie rzeczy miłym, hobbystycznym zajęciem, bo jeżeli coś się robi to zawsze ma się z przodu jakieś marzenia. Można więc powiedzieć, że akurat przygotowanie do tej wyprawy to była sama przyjemność. Kiedy wypływaliśmy ze Szczecina, jacht był prawie ukończony, po drodze kupowaliśmy jeszcze drobne wyposażenie, ale przed nami była wielka przygoda.

Wypłynęliście w lipcu 2001 roku.

I podzieliliśmy trasę na etapy. Łącznie pokonywaliśmy ją przez cztery lata. Z przerwą, bo kiedy dopłynęliśmy do Stanów Zjednoczonych, do Baltimore, to właściwie mieliśmy do dyspozycji tylko moją emeryturę, więc dzieci zdecydowały, że trzeba popracować i zarobić na dalszą podróż. Córka i zięć pracowali 17 miesięcy i w grudniu 2003 roku ruszyliśmy dalej.

roman kocemba absolwent uniwersytetu przyrodniczego we wrocławiu upwr podróż dookoła świata
fot. archiwum prywatne

Który odcinek trasy był najtrudniejszy?

Prawdę mówiąc, byliśmy przygotowani na różne niespodzianki, bo bardzo starannie się przygotowywaliśmy. Czytaliśmy dużo na temat trasy tak, by płynąć w jak najbezpieczniejszym okresie.

Czyli na przykład jak ominąć piratów?

Piraci są zawsze, zwłaszcza w Zatoce Adeńskiej. Rocznie przez ten rejon świata przepływa około 80 jachtów. My płynęliśmy po trasie z grupą zorganizowaną przez pewnego Anglika. Spotykaliśmy na kotwicowiskach. I ustaliliśmy, że do zatoki wpłyniemy dużą grupą tak, by w razie ataku miał kto zawiadomić odpowiednie służby czy rodziny. Choć przyznam, że po cichu liczyliśmy, że ominą nas „atrakcje” związane z porwaniem.

Żeglarze to jest naród indywidualistów.

Ale wspierających się, przynajmniej kiedyś tak było. Choć faktem jest, że każdy ma własne zdanie, zwłaszcza na morzu (śmiech). W każdym razie dopłynęliśmy do Omanu i stamtąd startowaliśmy do Zatoki. Zaczynaliśmy w grupie 15 jachtów, wpłynęły ostatecznie trzy, ale przepłynęliśmy ten odcinek szczęśliwie.

roman kocemba absolwent uniwersytetu przyrodniczego we wrocławiu upwr podróż dookoła świata
fot. archiwum prywatne

Taki rejs kształtuje charakter?

Hm, nie powiem, że wszystko przyszło lekko. Miałem obawy, jak to przeżyjemy. I chyba jesteśmy jedyną rodziną, która płynęła razem i się nie rozsypała. Wielu innych taki rejs okazywał się granicą nie do przejścia. Może nam się udało, bo ja już miałem swoje lata, wyruszyliśmy jak miałem sześćdziesiątkę. Ustaliłem też od razu podział obowiązków i zasady. Młodzież trochę kręciła nosem, ale powiedziałem jasno: z morzem nie ma żartów, więc zasady to podstawa. No i jak widać sprawdziło się to w praktyce. Tym bardziej, że w Europie mieliśmy też na pokładzie kolegów córki i zięcia i dopiero od Wysp Kanaryjskich płynęliśmy sami.

Jak wyglądał podział obowiązków? Bo obiad pewnie pływał w wodzie.

Przeważnie. I to jaki! A co do obowiązków, gotowaniem zajmowała się córka, bo akurat lubi. Ja łowiłem ryby.

A kto je zabijał?

Nauczyliśmy się je usypiać, bo proszę mi wierzyć, walka z 20-kilogramowym kolosem to ogromny wysiłek. Ale dowiedzieliśmy się, że jak się rybie skropi skrzela spirytusem lub wódką to ona zasypia i wtedy można ją sprawić.

W grudniu 2004 roku przeżyliście tsunami.

Tak, byliśmy wtedy na wyspie Phuket, w tamtym rejonie zginęło wtedy prawie 270 tysięcy ludzi.

Staliście w porcie?

Nie, do portu wpływa się, by zatankować wodę, paliwo, zrobić zakupy i ucieka się na kotwicę, bo na kotwicowisku stoi się za darmo, a port jest bardzo drogi.

roman kocemba absolwent uniwersytetu przyrodniczego we wrocławiu upwr podróż dookoła świata
fot. archiwum prywatne

Obudziliście rano i?

Zwykle rano, w zależności od tego jakie są pływy i wiatry, jachty ustawiają się w jednym kierunku. A tym razem były jakieś rozedrgane, jak żywe. Mieliśmy radio średniofalowe i krótkofalówkę, ale Indonezja i w ogóle Tajlandia w tamtym czasie nie miały instytucji ostrzegawczych i monitoringu. To ze Stanów Zjednoczonych i z Kanady dowiadywaliśmy się, że było potężne podwodne trzęsienie ziemi, po którym nastąpiło tsunami. Pierwsza fala była nie za duża. Na wyspach przy brzegu były plaże, ale już w odległości 5-10 metrów od plaży były sklepiki, które kolejna fala zmiotła z powierzchni ziemi jak jakieś zabawki. Staliśmy na włączonym silniku, by nie zerwało nas z kotwicy, ale musieliśmy cały czas manewrować, bo zagrożeniem mogła być dla nas kolejna fala, której energia była tak ogromna, że na naszych oczach powracając z lądu odsłoniła dno w naszym kierunku.

Kiedy zorientowaliście, że to jest największy kataklizm, jaki przeżyliście.

To chyba wiedzieliśmy od razu. Początkowo myśleliśmy, że obsunęła się jakaś góra do oceanu, ale po przejściu tej dużej fali pojawiła się informacja, że to podwodne trzęsienie ziemi. I że po dwóch godzinach przyjdzie kolejna niszczycielska fala. Żaden jacht na kotwicowisku nie został uszkodzony. Wypłynęliśmy na morze, bo na otwartej wodzie jest najbezpieczniej, a wokół nas pływało to wszystko co woda zniszczyła na lądzie.

Ofiary też?

Nie, na tej naszej wyspie zginęła tylko jedna kobieta, która wyszła rano z psem. Pies jak zobaczył cofającą się falę, to zaczął ją gonić. Ta kobieta pobiegła za nim i kolejna fala zmiotła i ją, i jej pupila.

Ale w tym rejsie spotkaliśmy angielskich żeglarzy, którzy stali niedaleko wyspy w kształcie motyla. Na tę wyspę, pełną hoteli i apartamentów, popłynęli łódką z jachtu ich wnuk z kolegą. Co oni przeżyli, ile strachu. Fala, która przeszła nad tą wyspą, z „motylego” przewężenia zmyła wszystko. Tam było wiele ofiar, ale szczęśliwie ta dwójka dzieciaków ocalała. Pytała pani, jak sobie radziliśmy psychicznie z rejsem i wyzwaniami, jakie niesie. Powiem krótko: wielka woda zmienia widzenie świata.

roman kocemba absolwent uniwersytetu przyrodniczego we wrocławiu upwr podróż dookoła świata
fot. archiwum prywatne

Przeżyliście tsunami, a jakie było najbardziej spektakularne, ale bezpieczne doświadczenie?

Ja bym powiedział, że było to doświadczenie kosmiczne. Ocean Indyjski jest czasem tak bezwietrzny, tak niewiarygodnie spokojny, że tafla wody jest zupełnie nieruchoma. I teraz proszę sobie wyobrazić bezksiężycową noc. Wychodzę na pokład i nad głową mam gwiazdy, i wokół siebie mam gwiazdy, które odbijają się w wodzie. Zupełnie jakbym był w centrum wszechświata.

I z tego centrum trzeba wrócić na ziemię. Tak mnie cały czas zastanawia, jak żona traktowała pańskie hobby?

Pyta pani o budowę jachtu? Kiedy przyszedłem do domu z dokumentacją, rozłożyłem ją na stole. Żona miała przygotowany obiad, więc usiadłem przy zupie i objaśniałem, że będę budował jacht. Jeszcze tej zupy nie skończyłem, a już miałem walizki spakowane w przedpokoju. Ale cały czas spokojnie dalej jadłem. I przy drugim daniu, te walizki były z powrotem w pokoju, a ja już wiedziałem, że ten jacht to będzie nasza rodzinna pasja. Córka potem zresztą w żartach zawsze się śmiała, że ze stoickiego spokoju mógłbym udzielać korepetycji.

To Pana opanowanie sprawdziło się w czasie rejsu?

Zwłaszcza na początku, bo młodzi – jak to młodzi – różnie podchodzą do dyscypliny.

Pan rządził na jachcie?

Kapitanem była córka, która prowadziła nawigację, ja byłem I i III oficerem, odpowiedzialnym za sprawy techniczne, a zięć był II oficerem odpowiedzialnym za elektronikę.

roman kocemba absolwent uniwersytetu przyrodniczego we wrocławiu upwr podróż dookoła świata
fot. archiwum prywatne

A żona miała wakacje.

Ale początkowo trudne, bo jak wsiadła na pokład i wypłynęliśmy ze Stanów Zjednoczonych, to przez dwa dni było jak w czasie wirowania w pralce. Była na wpół nieprzytomna i chciała wracać. Po dwóch dniach jednak wypogodziło się i plany się zmieniły. (śmiech).

Płynęliście dwa razy przez Trójkąt Bermudzki. Był dreszczyk emocji?

Był, za dużo przeczytałem na temat Trójkąta i do dzisiaj niewyjaśnionych zdarzeń z nim związanych. Przyznam zresztą, kiedy płynęliśmy na Karaiby niepokoiły mnie chmury nad nami – takie kłębki jak wata, wisiały, opadały do wody. A ja cały czas w głowie miałem jakąś opowieść pewnych żeglarzy, o tym, jak to jacht przed nimi wpłynął w taką chmurkę. I po chwili ani chmurki nie było, ani tego jachtu.

I nie kusiło Pana, żeby sprawdzić, co w takiej chmurze jest?

Nie. Ale dlatego dzisiaj mogę nie tylko o tych chmurkach opowiadać przy kawiarnianym stoliku.

Wciąż Pan żegluje?

Sprzedałem Karolkę, pływa po świecie, świetnie się sprawując.

Kto na niej pływa?

Pewien człowiek ze Szczecina, bawił się w nurkowanie na Karaibach, na Wyspach Kanaryjskich.

roman kocemba absolwent uniwersytetu przyrodniczego we wrocławiu upwr podróż dookoła świata
fot. archiwum prywatne

Tęskni Pan czasem za tą swoją Karolką?

Tęsknię, ale nie było innego wyjścia. Wszystkie oszczędności włożyłem w ten jacht. Ale też i za moich czasów ludziom bardziej się chciało angażować w takie przedsięwzięcia. Dzisiaj wystarczą pieniądze i jacht można wynająć. A kiedyś on właściwie stawał się członkiem rodziny. I powiem nawet więcej, mam kolegę – zaczął budować jacht trzy lata przede mną i jeszcze nim nie wypłynął. Zdążył za to dwa razy zmienić wystrój. Dopieszcza go, cyzeluje. I zapowiada, że w przyszłym roku będzie wodowania, na które zresztą się wybieram.

Wypłynie Pan jeszcze w taki długi rejs?

Córka coraz częściej mówi, że trzeba by wrócić na morze. To dobrze, bo to znaczy, że są marzenia. Wnuczka co prawda jest jeszcze za mała, ma dopiero osiem lat, ale coś mi się zdaje, że pójdzie w nasze ślady, więc kto wie. Może się u nich zaokrętuję?

***

Roman Kocemba
Rocznik 1941. Na studia przyjechał do Wrocławia po ukończeniu służby wojskowej. Wybrał Wyższą Szkołę Rolniczą, Wydział Melioracji, który ukończył w 1970 roku. Studiował razem z późniejszym prorektorem Andrzejem Drabińskim i prof. Krzysztofem Parylakiem, oraz Alicją Pac-Pomarnacką.
Z dyplomem magistra rozpoczął pracę w Przedsiębiorstwie Melioracyjnym w Kluczborku. Po pięciu latach przeszedł do Hydrobudowy Wrocław, z którą związany był do 1998 roku. Do emerytury – przeszedł na nią w 2001 roku – pracował w Skanskiej.
Budował oczyszczalnie ścieków m.in. w Brzegu Opolskim i jazy na rzekach m.in. na Nysie Kłodzkiej. Żonaty, ma córkę Basię i wnuczkę Karolinę. Gdy czas pozwala wędkuje, zimą jeździ na nartach, a latem lata na paraglajcie, by choć na chwilę oderwać się od ziemi.

kbk

Powrót
10.03.2016
Głos Uczelni
studenci

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg