eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Uczelnia to wielkie dobro wspólne

Jubileusz 70-lecia – prof. Andrzej Drabiński, prorektor UPWr do spraw rozwoju uczelni, o pracy naukowej i karierze administracyjnej, o satysfakcji, rodzinie i planach na domatorstwo.

Czy to jest trudne wybierać pomiędzy pracą naukową a tak zwaną karierą administracyjną na uczelni? Z czego się rezygnuje w jednym i w drugim przypadku?

To nie jest łatwe pytanie. Myślę, że prawdziwy naukowiec nie może być dobrym administratorem, dlatego, że on żyje w swoim świecie, ma inne wartości, dla których się poświęca. Ale ci, którzy mają pewne doświadczenie związane z awansem naukowym, znają swoje możliwości i niedoskonałości, będąc w tej części związanej z organizacją uczelni mogą się też realizować i być przydatni dla społeczności akademickiej. W administracji, kiedy jesteśmy uzależnieni od przepisów prawa, bardzo liczy się ich znajomość, konsekwencja, współpraca z ludźmi, pilnowanie terminów. W pracy naukowej przychodzi ktoś, kto nie wie, że się nie da i dokonuje jakiegoś odkrycia. Ma pomysł, potrafi znaleźć zespół, a w ostatnich latach również i pieniądze na realizację tego pomysłu.

jubileusz_drabinski-5
Jednym z wydarzeń zainicjowanych przez prof. Drabińskiego jest debata akademicka
„U Przyrodników”.
fot. Tomasz Lewandowski

A czym dla Pana była kariera – zwieńczeniem, wyzwaniem?

Mam świadomość swoich możliwości, ograniczeń i niedoskonałości i chłodno myśląc, w pewnym momencie wiedziałem, że „nagrody Nobla” nie otrzymam. Z drugiej strony od najmłodszych lat pełniłem jakieś funkcje społeczne i administracyjne. Byłem np. starostą roku, a kiedy zacząłem pracę na uczelni kolejno kierownikiem zakładu, dyrektorem, prodziekanem, dziekanem, aż do prorektora. Ta aprobata społeczności, czyli wybór – często w tajnym głosowaniu – zobowiązuje. I to zobowiązuje do działania wspólnego, bo wiele rzeczy na uczelni robi się przecież wspólnie. Nie wystarczy mieć pomysł i pieniądze. Jeżeli nie potrafi się pomysłu czy wizji zrealizować w porządku prawnym i w realiach jakie mamy, to nawet największa kreatywność nie przyniesie efektu.

Czego Pana nauczyły te kolejne szczeble?

Podejmowania decyzji, ale też pokory. Kiedy byłem dziekanem drugą kadencję, zauważyłem, że moi rozmówcy jeszcze nie dokończyli swojej myśli, a ja im przerywałem, mówiąc, że coś się da albo nie da zrobić. I wtedy zapaliła mi się czerwona lampka, że za chwilę zacznę popełniać błędy. Człowiek ma taką wiedzę, jaką ma. Sam, bez akceptacji społeczności akademickiej, skomplikowanej niezwykle, specyficznej, nie zrobi się sensownych rzeczy. W tym środowisku mnóstwo czasu – może nawet więcej niż w innych – trzeba przeznaczyć na tworzenie określonego klimatu, na zjednywanie ludzi, przekonywanie ich…

jubileusz_drabinski-1
Rok 1985. Pracownicy Instytutu Kształtowania i Ochrony Środowiska
– prof. Drabiński w pierwszym rzędzie z prawej strony.
/fot. archiwum

…trzeba być dyplomatą?

Oczywiście, że trzeba. Przy czym ta dyplomacja nie może prowadzić ad absurdum. Jest czas na dyskusje, na przekonywanie i czas na podejmowanie decyzji, bo jeżeli się ich nie podejmie, to przepada szansa. Czasami na wielki sukces, czasem na mniejszy, ale zawsze uzależniony od dead line’u. Przyznam, że jeśli chodzi o organizację pracy, zawsze podziwiałem zmarłego niedawno profesora Włodzimierza Parzonkę. Jak on potrafił równocześnie załatwiać wiele spraw! Patrzyłem na niego i wydawało mi się, że ja będę pracował inaczej – zacznę nową sprawę, jak zamknę tę, którą jestem zajęty w danym momencie. Ale szybko zrozumiałem, że na pewnych stanowiskach jest to po prostu niemożliwe – trzeba równolegle prowadzić szereg spraw, podejmować decyzje, pilnować egzekwowania, dobrać odpowiednich ludzi, do których będzie się mieć zaufanie.

Kto był Pana Mistrzem?

Chyba nie ma takiej jednej osoby, ale jedną z nich był na pewno profesor Jerzy Kowalski, z którym miałem kontakt jeszcze jako uczeń Technikum Melioracji Wodnych we Wrocławiu-Praczach. Był wtedy po doktoracie, uczył nas budownictwa wodnego. Później miałem z nim kontakt już jako student, młody pracownik, a potem jako członek Rady Wydziału i podwładny dziekana. Rządził uczelnią w czasach, kiedy była potrzebna żelazna ręka. Mieliśmy przerosty zatrudnienia, trudną sytuację finansową i potrzebna była restrukturyzacja. Decyzje rektora Jerzego Kowalskiego podjęte w latach 70. ubiegłego wieku uchroniły nas przed zapaścią. W Instytucie Kształtowania Ochrony Środowiska ważnymi postaciami byli: profesor Jan Szymański, który był moim promotorem, docent Donat Dejas, w którego zakładzie byłem asystentem, a także kolejni dyrektorzy: profesor Stanisław Marcilonek i profesor Stanisław Kostrzewa. Pamiętam, że w tym instytucie była świetnie zorganizowana praca, a każdy z kolejnych szefów od siebie wymagał najwięcej. Odchodziłem stamtąd, kiedy dyrektorem był profesor Leszek Pływaczyk, któremu też wiele zawdzięczam – byłem w jego ekipie prodziekanem, był też jednym z recenzentów przy ocenie mojego dorobku do tytułu profesora. Wiele się nauczyłem będąc w ekipie obecnego rektora Romana Kołacza, również od kanclerza Mariana Rybarczyka i jego współpracowników.

jubileusz_drabinski-2
Prof. Andrzej Drabiński był dziekanem Wydziału Inżynierii Kształtowania Środowiska
i Geodezji w latach 1999-2005.
fot. archiwum

Był Pan też związany z Instytutem Architektury Krajobrazu.

I tu zdobyłem zupełnie nowe doświadczenia. Nie wiem, czy to był przypadek, zrządzenie losu czy jakaś suma okoliczności, ale tak się złożyło, że miałem pewien wkład w tworzenie tego kierunku studiów i byłem w związku z tym odpowiedzialny za jego rozwój. Ze względów formalnych do powstania instytutu konieczna jest określona liczba samodzielnych pracowników, więc przeszliśmy tam z kilkoma osobami. To zresztą niezwykle ciekawe doświadczenie, bo spotkałem się z ludźmi o zupełnie innym stylu pracy i doświadczeniach. Studenci też byli inni, bardziej artyści niż inżynierowie.

To jak inżynier odnalazł się pomiędzy artystami?

Początkowo zajmowałem się szukaniem pieniędzy i organizowaniem, natomiast pomysły pochodziły od osób, z którymi współpracowałem. Profesor Franciszek Gospodarczyk przyszedł z Wydziału Przyrodniczo-Technologicznego, profesor Alina Drapella-Hermansdorfer z Politechniki Wrocławskiej, profesor Tomasz Nowak, dyrektor Ogrodu Botanicznego, z Uniwersytetu Wrocławskiego, a profesorowie Alojzy Gryt i Piotr Błażejewski z Akademii Sztuk Pięknych. A co do mojego odnalezienia się w tym gronie, cóż, woda w architekturze krajobrazu odgrywa istotną rolę. I to nie tylko dlatego, że nie ma bez niej życia, ale też dlatego, że jest ważnym elementem kształtującym krajobraz. Odnalazłem się więc między artystami, choć uważam, że prawdziwi architekci krajobrazu to ci, którzy kończyli kierunek architektura krajobrazu, doktoryzowali i habilitowali się w tej specjalności. I w Instytucie Architektury Krajobrazu, kierowanym obecnie przez dr hab. inż. arch. Irenę Niedźwiecka-Filipiak, takich ludzi już mamy.

Czy po technikum na Praczach Odrzańskich studia na wydziale melioracji to była oczywista oczywistość?

Często nasze wybory są związane z pewnymi okolicznościami. Dla mnie taką okolicznością było to, że mój ojciec był wędkarzem i od najmłodszych lat łowiłem z nim ryby, jeżdżąc nad rzeki, jeziora i stawy. Co więcej, od 1960 roku jestem członkiem Polskiego Związku Wędkarskiego – wcześniej nie mogłem, bo nie miałem 14 lat. Moi rodzice byli, używając współczesnego języka, migrantami. Przeprowadzili się ze wsi mazowieckiej na ziemie zachodnie. Urodziłem się w miasteczku Wschowa, tam skończyłem szkołę podstawową. I oczywiście zastanawiałem się nad wyborem szkoły średniej. Ale trochę nietypowo.

To znaczy?

Przed ostateczną decyzją pojechałem na pobliski zbiornik wodny. Tam była tablica informująca, że budowlę piętrzącą wykonało przedsiębiorstwo melioracyjne. I stąd Technikum Melioracji Wodnych we Wrocławiu-Praczach, a następnie Wydział Melioracji Wodnych naszej uczelni.

architektura_krajobrazu
– Miałem pewien wkład w tworzenie architektury krajobrazu i byłem odpowiedzialny
za rozwój tego kierunku – mówi prof. Drabiński.
fot. Shutterstock

Mieszkał Pan w internacie?

Tak, pięć lat. A na studiach najpierw w akademiku, a po ślubie – bo się ożeniłem szybko, już na drugim roku – na stancji.

Szybko. Taki był Pan zakochany?

Bardzo. 49 lat jestem z tą samą kochaną i kochającą żoną. Niedługo będziemy mieli jubileusz półwiecza małżeństwa. Jesteśmy zresztą szkolną parą, bo poznaliśmy się w technikum. Żona skończyła ten sam wydział co ja, ale zaocznie, kiedy ja już pracowałem na uczelni.

Było jej trudniej?

Chyba tak. Nie miała i nie chciała taryfy ulgowej.

Wyjechał Pan do szkoły mając 14 lat. Dzisiaj pewnie większość rodziców byłaby przerażona perspektywą wysłania dziecka do internatu.

Moi rodzice przyjechali z przeludnionej wsi mazowieckiej, bez wykształcenia, więc nie było im łatwo. Imali się najróżniejszych prac, żeby utrzymać rodzinę, ale nie szczędzili nigdy pieniędzy na edukację dzieci. Pamiętam, jak moja mama powtarzała „złoto ci ukradną, dom spalą, ale wykształcenie zostanie”. Ojciec miał też wielki szacunek dla ludzi z wyższym wykształceniem, sam był nauczycielem zawodu, elektrykiem. Ale pamiętam, jak po habilitacji pochwaliłem się rodzicom, że teraz w jakiejś perspektywie mogę się ubiegać o tytuł profesora. Ojciec mi wtedy powiedział „synku, tego ci nie dadzą”.

Uważał, że jak ktoś nie ma pochodzenia inteligenckiego to profesorem nie zostanie?

Tak, ale jak widać pomylił się. Czasy się zmieniły. Kiedy rodzice byli w moim wieku, to w tej wsi, z której się wywodzili chyba nikt poza księdzem nie miał wyższego wykształcenia. Dzisiaj ponad 50 procent młodzieży podejmuje studia. A wracając do pytania o odwagę wysyłania dzieci do szkół – w technikum w Praczach warunki były surowe. Wyżywienie też było kiepskie, więc rodzice podsyłali, co mogli i jak widać słynne słoiki wcale nie są dzisiejszym wynalazkiem. I co ważne, moja mama była niezwykle energiczną kobietą. Kiedy zachorowałem na zapalenie płuc, wychowawczyni, pani Jadwiga Harasimowicz, zawiadomiła ją, że mój stan jest bardzo poważny. I proszę sobie wyobrazić, że mama przyjechała do mnie na lokomotywie!

Na lokomotywie?

Tak. Samochody były rzadkością. Autobusy też nie jeździły często, a na pociąg trzeba było zbyt długo czekać, więc poszła do kolejarzy i ich ubłagała. Przyjechała lokomotywą z towarowym składem! Kto by dzisiaj zrobił coś takiego?

jubileusz_drabinski-3
– Bez szacunku nie będziemy umieli ze sobą rozmawiać, słuchać nawzajem swoich
argumentów, szukać porozumienia, które zawsze służy całej społeczności, a nie tylko
jednemu człowiekowi. Uczelnia to wielkie dobro wspólne całej społeczności akademickiej.
Dobro tworzone przez kolejne pokolenia – mówi prof. Drabiński.
fot. Tomasz Lewandowski

Odważna kobieta. A Pana wychowawczyni?

Wiele jej zawdzięczam. Była z inteligenckiego, przedwojennego domu. Uczyła w naszym technikum razem z mężem. To była zresztą niezwykła, wspaniała szkoła, w której uczyła się młodzież z całej Polski. Inne pokolenie. Często porównuję nas z młodymi pracownikami. Przed wieloma laty wspólnie z nieżyjącym już, niestety, profesorem Józefem Sasikiem prowadziliśmy badania na stawach milickich. I to było normalne, że np. organizując obiekt badawczy jeden niósł worek cementu na plecach, a drugi – worek z piaskiem. A dzisiaj pytam młodego człowieka, czy wykonał badania glebowe, a on mi odpowiada, że nie, ponieważ nie miał technika, który by mu wykonał odkrywkę glebową!

Wróćmy na chwilę do administrowania uczelnią. To zajęcie potrafi dać satysfakcję?

Tak, jeżeli coś się uda, zwłaszcza, że poza jedną funkcją pełniłem chyba wszystkie, jakie mogłem.

Nie był Pan rektorem.

Ale startowałem i na szczęście, dla mnie ale i dla uczelni, nie zostałem wybrany.

Na szczęście?

Po pierwsze byli lepsi kandydaci, a po drugie rektorem jest się nie tylko po to, by realizować wizje i zadania, ale też po to, by reprezentować, bywać „na salonach”, zabiegać u decydentów… Przyznam, że jestem pełen podziwu dla rektora Romana Kołacza, zwłaszcza wtedy, kiedy dzwonię do niego późnym wieczorem w jakiejś sprawie i okazuje się, że jest na kolejnym, ważnym spotkaniu, na którym można coś załatwić dla uczelni, albo też na takim, na którym rektorowi nie wypada nie być.

jubileusz_drabinski-4
Szczególny wkład prof. Drabiński miał w rozwój Wrocławskiej Magnolii – nagród
przyznawanych absolwentom wrocławskich uczelni za najlepsze prace magisterskie,
poruszające temat poprawy jakości życia wrocławian.
fot. Tomasz Lewandowski

Jest Pan domatorem?

Będę. Moja żona zawsze marzyła o małym, własnym domku i to marzenie się finalizuje. Poświęciła swoją karierę zawodową dla mnie i dla trójki udanych dzieci, a teraz i dla czwórki wnuków – bo najstarsze mają ponad 20 lat a najmłodsze dwadzieścia miesięcy. Teraz więc przyszedł czas na moje wsparcie dla niej.

Będzie się Pan realizował jako dziadek?

Mam nadzieję, że chociaż przez kilka lat będzie mi to dane.

Co przez te wszystkie lata pracy i to na tak odpowiedzialnych stanowiskach było dla Pana ważne?

Szacunek dla drugiego człowieka. Dla każdego pracownika uczelni, dla profesora i dla studenta. Dla pracowników administracji i obsługi. Bez tego szacunku nie będziemy umieli ze sobą rozmawiać, słuchać nawzajem swoich argumentów, szukać porozumienia, które zawsze służy całej społeczności, a nie tylko jednemu człowiekowi. Uczelnia to wielkie dobro wspólne całej społeczności akademickiej. Dobro tworzone przez kolejne pokolenia.

***

ANDRZEJ DRABIŃSKI
Rocznik 1946, związany jest z Uniwersytetem Przyrodniczym we Wrocławiu od 51 lat. Tutaj ukończył studia na kierunku melioracje wodne (1970), uzyskał stopień naukowy doktora (1979) i doktora habilitowanego (1991) oraz tytuł profesora nauk rolniczych (2001).
Od 1971 roku jest pracownikiem Wydziału Inżynierii Kształtowania Środowiska i Geodezji. Przez 35 lat był zatrudniony w Instytucie Kształtowania i Ochrony Środowiska, a od 2006 roku pracuje w Instytucie Architektury Krajobrazu.
Jego dorobek naukowy obejmuje łącznie ponad 200 pozycji, głównie z zakresu obiegu wody w zlewniach rolniczych oraz kształtowania i ochrony środowiska. Był promotorem ośmiu przewodów doktorskich z zakresu kształtowania środowiska oraz opiekunem ponad 60 prac dyplomowych. Prowadził zajęcia dydaktyczne na kierunkach: melioracje wodne, inżynieria środowiska, ochrona środowiska i architektura krajobrazu oraz na czterech studiach podyplomowych.
Brał czynny udział w uruchomieniu kierunku studiów „ochrona środowiska” (1994), był inicjatorem utworzenia międzyuczelnianego kierunku studiów „architektura krajobrazu” (2000) oraz powołania (2003) Centrum Modelowania Procesów Hydrologicznych (jednostka wspólna trzech wrocławskich uczelni: Uniwersytetu Przyrodniczego, Politechniki Wrocławskiej i Uniwersytetu Wrocławskiego oraz „Hydroprojektu Wrocław” Sp. z o. o).
Pełnił wiele funkcji organizacyjnych, w tym: prodziekana i dziekana Wydziału Inżynierii Kształtowania Środowiska i Geodezji, członka senatu Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przewodniczącego komisji senackich, kierownika studium doktoranckiego oraz eksperta Państwowej Komisji Akredytacyjnej, a także członkiem Komitetu Melioracji i Inżynierii Środowiska Rolniczego PAN, przewodniczącym Rady Dolnośląskiego Zespołu Parków Krajobrazowych, pełnomocnikiem rektora ds. konkursu „Wrocławska Magnolia”, kierownikiem Centrum Modelowania Procesów Hydrologicznych, wicedyrektorem Instytutu Kształtowania i Ochrony Środowiska oraz dyrektorem Instytutu Architektury Krajobrazu.
Za osiągnięcia w działalności naukowej i zawodowej został odznaczony m.in. Złotym Krzyżem Zasługi (1996), Medalem Edukacji Narodowej (2002) oraz odznaką honorową „Za zasługi dla Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej” (2004).
Żonaty, ma troje dzieci i czworo wnucząt. Jest mieszkańcem Oławy.

Rozmawaiała Katarzyna Kaczorowska

Powrót
28.06.2016
Głos Uczelni
rozmowy

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpglogo-1.png