eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Studenci i sportowcy w jednym, czyli mistrzowie UPWr

Sześcioro studentów, którzy od dzieciństwa większość swojego czasu i serca wkładają w trenowanie tej jednej jedynej dyscypliny, opowiada o wytrwałości i kryzysach, najtrudniejszych rozgrywkach i najbardziej satysfakcjonujących zwycięstwach, początkach i planach na przyszłość.

Martyna Albanowska jest studentką zarządzania jakością i analizy żywności na UPWr. Jest też tegoroczną mistrzynią Polski w karate fudokan, zdobywczynią srebrnego medalu na mistrzostwach Europy i brązowego na mistrzostwa świata, drużynową mistrzynią i Europy, i świata. 

– To tata zapisał mnie na karate. Byłam w czwartej klasie podstawówki i miałam bardzo dużo energii, z kuzynami skakałam po drzewach i płotach, więc rodzice chcieli, żebym tę energię jakoś spożytkowała. A tata od pierwszego treningu jest moim największym fanem. To on zbiera wszystkie medale – opowiada Albanowska i przyznaje, że miała swoje wzloty i upadki, momenty, w których chciała rzucić sport. Jednak kiedy na pierwsze zawody kata pojechała już po roku trenowania, zdobyty medal zmotywował ją do dalszych treningów. I tak już było właściwie co roku.

albanowska1

fot. Tomasz Lewandowski

– W karate każdy zaczyna od kata, czyli sekwencji ruchów, techniki walki, obrony, odpowiedniego oddychania. Kata jest podstawą do walki, czyli kumite. W miarę wzrostu umiejętności zdobywa się kolejne pasy – najpierw kolorowe, od białego 9 KYU do brązowego 1 KYU, potem jeszcze dziesięć czarnych, zwanych DAN, ale te najwyższe mają już nieliczni – Martyna Albanowska swój czarny pas zdobyła na Uniwersytecie Przyrodniczym podczas jednego z seminariów z Gichinem Funakoshim, japońskim mistrzem karate.

– Walka na zawodach trwa dwie minuty. Finałowa trzy. Za każdy cios nogą, w zależności od poziomu uderzenia, dostaje się dwa lub trzy punkty. Każdy cios ręką to jeden punkt – wyjaśnia Martyna, która walczy w kategorii do 56 kg. Jej filigranowa sylwetka nie przywodzi na myśl żadnych sportów walki. – W walce najważniejsze jest doświadczenie. I może jeszcze dynamika, wcale nie siła, mięśnie. Są przecież dziewczyny, które ważą mniej niż 50 kg. Na macie wszystko dzieje się bardzo szybko, dlatego zazwyczaj każdy skupia się na tym, w czym jest najlepszy. Ja mam słabe nogi, więc stawiam głównie na atak rękami. Mam kilka ulubionych technik, które wykorzystuję najczęściej i za które zazwyczaj dostaję punkty. Ale oczywiście każda walka jest inna, czasami jedynym ratunkiem są podpowiedzi trenera czy koleżanek z drużyny w czasie przerw.

albanowska2

fot. archiwum prywatne

Studentka Wydziału Biotechnologii i Nauk o Żywności przyznaje, że najważniejszą (albo przynajmniej najbardziej stresującą) walkę stoczyła w 2011 roku podczas mistrzostw Europy federacji WUKF na Węgrzech. To były pierwsze tak duże i zagraniczne zawody, do tego miesiące intensywnych przygotowań, bardzo wysoki poziom i starcie o brąz… Dużo stresu, ale i wielka radość po zwycięstwie.

Po skończeniu studiów Albanowska nie chce rezygnować ani z zawodu, ani ze sportu. – Długość kariery w karate zależy tak naprawdę tylko od determinacji zawodniczki. Są dziewczyny, które kończą po studiach i są takie, które w okolicach trzydziestki decydują się na dziecko, a potem wracają i to z sukcesami. Ja, kiedy skończy się moja kariera sportowa, chciałbym trenować dzieci. A po studiach wracam w rodzinne strony, jest tam parę firm, w których mogłabym pracować – podsumowuje.Maria Leks gra w tenisa, ale tylko hobbystycznie. Zazwyczaj ludzie nie są w stanie ukryć zdziwienia, gdy dowiadują się, w czym jest prawdziwą mistrzynią.

***

Maria Leks gra w tenisa, ale tylko hobbystycznie. Zazwyczaj ludzie nie są w stanie ukryć zdziwienia, gdy dowiadują się, w czym jest prawdziwą mistrzynią.

– Zaczęłam treningi, gdy miałam 4 lata. W wieku 6 lat zdobyłam pierwszy medal w mistrzostwach Polski przedszkolaków. Teraz gram w ekstralidze z Wisłą Kraków. I mnie, i siostrę, która też startowała w zawodach, grać nauczył tata. Ale gdy miałam 8 lat, odmówił wspólnego grania – opowiada studentka technologii żywności i żywienia człowieka, wicemistrzyni Polski i brązowa medalistka mistrzostw Europy w szachach, kandydatka na mistrzynię FIDE (Międzynarodowa Federacja Szachowa).

leks1

fot. Tomasz Lewandowski

– To nie jest tak, jak sobie zazwyczaj ludzie wyobrażają – że siadają dwie osoby na zawodach i grają, aż ktoś wygra, dzień, dwa, nic się nie dzieje, bo zawodnicy myślą. Są partie błyskawiczne, 3-minutowe (tu naprawdę nie ma ani sekundy do stracenia, decyzje trzeba podejmować momentalnie), szybkie, trwające ok. 15 minut, i klasyczne, 1,5-godzinne – wyjaśnia Marysia. – Każda partia rozpoczyna się debiutem. W zależności od pierwszych kilku ruchów możemy mówić na przykład o partii szkockiej, obronie sycylijskiej albo Caro-Kann. Zazwyczaj zawodnicy mają opracowane i wyćwiczone swoje ulubione debiuty, ale trzeba być wszechstronnym, żeby zaskoczyć przeciwnika. To ma duże znaczenie dla dalszej gry.

I nie jest wcale takie łatwe. Po każdym turnieju wszystkie rozegrane partie, każdy wykonany ruch sędzia wprowadza do bazy, w której można później sprawdzić swojego przeciwnika – czy gra strategicznie, czy taktycznie, jak odpowiada na ruchy, jak szybko podejmuje decyzje. Bo jak się okazuje znaczenie ma również strategia, technika i… trener. – Miałam różnych trenerów, którzy przyjeżdżali na kilka dni do nas do domu. Nie chodziłam wtedy do szkoły, zresztą dużo też wyjeżdżałam na turnieje, więc ze szkołą to w ogóle różnie bywało. Ale myślę, że dwóch trenerów mogę zaliczyć do najważniejszych, chociaż byli od siebie zupełnie inni i czego innego mnie nauczyli. Pierwszy był spokojny, uczył mnie gry strategicznej, czyli zmuszania przeciwnika do pogarszania swojej pozycji, popełniania błędów. Drugi miał bardziej aktywny styl, skupialiśmy się na atakach. – Marysia przyznaje, że dopiero kiedy sama zaczęła prowadzić zajęcia z gry w szachy, zrozumiała, co to znaczy mieć indywidualnego trenera. – Strasznie trudno jest przekazać grupie rozkojarzonych dzieci całą wiedzę, którą chciałoby im się przekazać, wszystkie swoje tajemnice. I automatycznie – znacznie trudniej się uczyć.

leks2

fot. archiwum prywatne

– Szachy nie są w Polsce najpopularniejszym sportem. Oczywiście każdy mniej więcej wie, jak wygląda partia, jak się poruszają figury, ale o zawodach już mało kto słyszał, nie mówiąc o oglądaniu. A są kraje takie jak Armenia, gdzie szachy są obowiązkowym przedmiotem w podstawówce, prezydent jest szachistą i drużyna lata prezydenckim samolotem. Jej zwycięstwo jest jak święto narodowe. Szachiści mają status podobny do największych gwiazd piłki nożnej w Europie – opowiada studenta Wydziału Biotechnologii i Nauk o Żywności i dodaje, że jeszcze mniej popularne szachy są wśród kobiet. W rozgrywkach drużynowych 5 na 6 szachownic zajmują przeważnie mężczyźni, a tylko jedną kobiety. I to często tylko dlatego, że taki jest wymóg.

Największa satysfakcja w karierze? – Zawsze mnie cieszy, jak wygrywam z kimś lepszym. Ostatnio wygrałam z zawodniczką, która chwile później zdobyła medal na Światowej Olimpiadzie Szachowej w Baku. Fajnie wiedzieć, że można wygrać z najlepszymi. 

***

Paweł Lewandowski i Stanisław Szymankiewicz to reprezentacja Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu w akademickich rozgrywkach w siatkówce plażowej. Od lat w sezonie grają na hali (poznali się zresztą 10 lat temu grając w jednym klubie), ale kiedy przychodzi lato – gra w siatkę nabiera innego charakteru.

siatkarze1

fot. Tomasz Lewandowski

– To jest zupełnie inny klimat, bardziej wakacyjny, ludzie mają inne nastawienie, nastrój… W sezonie halowym co tydzień grasz mecz gdzie indziej – jedziesz, grasz, wygrywasz albo przegrywasz, pakujesz się i wracasz. A w lecie jedziesz na turniej, który trwa klika dni, wszyscy spotykają się jeszcze przed rozgrywkami, po turnieju jest czas na wspólne świętowanie. Tam są wszyscy jak jedna wielka rodzina, pomimo rywalizacji. Może to wpływ słońca – śmieje się Paweł Lewandowski, który studiuje na III roku ekonomii na Wydziale Przyrodniczo-Technologicznym.

Ale, jak dodaje Staszek Szymankiewicz, siatkówka plażowa jest też trudniejsza od tej halowej: – Przede wszystkim na piasku jest nas dwóch, a nie sześciu. Wszyscy zawodnicy, którzy grają na plaży, lepiej lub gorzej, ale radzą sobie na hali. W drugą stronę to już tak nie działa. Gra na hali jest szybsza, trochę bardziej kombinacyjna, ale do plażówki trzeba być bardziej uniwersalnym, bo bierzesz udział w każdej akcji, co drugie odbicie jest twoje – wyjaśnia student również III roku, ale budownictwa na Wydziale Inżynierii Kształtowania Środowiska i Geodezji.

Obaj zgodnie przyznają, że nawet nie pamiętają już życia bez trenowania. Trenują właściwie codziennie, w sezonie, kiedy do treningów dochodzą studia, nie zostaje już wiele czasu na cokolwiek innego. W wakacje mogą na szczęście połączyć granie z podróżowaniem. – Ja prawdę mówiąc boję się momentu, w którym przestanę trenować. Jeśli robisz coś przez całe życie, znasz się na tym i jesteś w tym dobry, to nawet nie wiesz, co ze sobą zrobić, kiedy tego nagle nie ma – przyznaje Paweł, który jeszcze w podstawówce zaczynał od trenowania… judo. – Trener uznał, że jestem za wysoki, więc potem chciałem grać w kosza. Przed 4 klasą poszedłem z mamą do dyrektora, żeby zapisać się do klasy koszykarskiej. Okazało się, że jest tylko koszykarsko-siatkarska, w której ostatecznie w ogóle nie graliśmy w kosza… Tak że ja po prostu byłem skazany na siatkówkę.

siatkarze2

fot. archiwum prywatne

– Ja natomiast jestem od zawsze związany z siatką, głównie przez tatę, z którym często grałem, a na wakacjach i na plaży to już obowiązkowo. Treningi na hali zacząłem w gimnazjum – dodaje Staszek.

Razem studenci UPWr zdobyli m.in. II i III miejsce na Akademickich Mistrzostwach Polski oraz V miejsce na Akademickich Mistrzostwach Europy w Zagrzebiu. Chociaż w tym akurat przypadku mieli apetyt na więcej: – Chcieliśmy wygrać ten turniej, ale w meczu o półfinał, kiedy zdobyliśmy ostatni, zwycięski jak nam się wydawało punkt, sędzia podjął inną decyzję i odpadliśmy. Czyli po raz kolejny potwierdziła się stara prawda, że sport niestety nie jest sprawiedliwy.

***

Arkadiusz Makarewicz jest na I roku studiów II stopnia z żywienia człowieka i dietetyki na Wydziale Biotechnologii i Nauk o Żywności. Wiedza, którą zdobywa na studiach pomaga mu w sporcie.

– W judo są kategorie wiekowe i wagowe. Ja walczę z zawodnikami do 66 kg, więc czasami przed zawodami muszę sobie odmówić batonika czy kolacji. Nie mogę ważyć ani grama więcej. Kiedyś robiłem to na czuja, dzisiaj wiem, co naprawdę powinienem jeść, a czego nie – opowiada student, który na Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu przyszedł trochę z przekory. – Po maturze wszyscy mówili „ty – sportowiec, to na AWF”. A mnie ambicja kusiła, żeby wybrać coś innego. W liceum byłem w klasie biologiczno-chemicznej, więc szukałem studiów, które jakoś wiązałyby się z tymi przedmiotami. Żywienie człowieka wtedy startowało na UPWr i postanowiłem spróbować. Gdybym się nie dostał, pewnie skończyłoby się na tym AWF-ie – śmieje się Arek.

makarewicz1

fot. Tomasz Lewandowski

Przygodę z judo zaczął już w przedszkolu. Jego obecny trener prowadził wtedy zajęcia dla dzieci. – Były oczywiście kryzysy – bo nie umiałem odpowiednio upaść, bo bolało, nie chciało się. Największy kryzys nastąpił na przełomie gimnazjum i liceum, ale to jest taki wiek, kiedy się wszystko kwestionuje. Motywowały mnie natomiast sukcesy i wyjazdy. W okresie największego zwątpienia pojechałem na zawody do Japonii i momentalnie mi przeszło – opowiada wielokrotny medalista indywidualnych i drużynowych mistrzostw Polski.

Dzisiaj, kiedy sam nie tylko trenuje, ale i szkoli dzieci, zauważa, jak w ciągu jednego pokolenia zmieniło się podejście do sportu: – Dzieci bardzo szybko się nudzą. Komputery, tablety, gry – wszystko jest ciekawsze niż aktywność fizyczna. Ale zmienili się też rodzice – dziecko dostaje nagrodę za pójście na trening, dla mnie nagrodą był trening – przyznaje Makarewicz.

Pierwszy tytuł mistrza kraju zdobył jeszcze w młodzikach, mając 13 lat. Dwa lata później stoczył walkę, której nigdy nie zapomni – o brązowy medal na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w Kielcach starł się z przeciwnikiem, z którym wcześniej dwa razy przegrał. Ta walka nauczyła go, jak ważna jest w sporcie psychika: – Można być rewelacyjnym kondycyjnie, najsilniejszym i najszybszym, można mieć super dzień i super sezon, ale jak się nie ma przekonania, że można tę walkę wygrać, to samemu pozbawia się szans. I w Kielcach, gdzie ostatecznie wygrałem, i wielokrotnie później widziałem, jakie to ważne, żeby się odpowiednio do walki nastawić – mówi Makarewicz, który w 2017 roku może się poszczycić m.in. srebrnym medalem Mistrzostw Polski seniorów i złotym z Akademickich Mistrzostw Polski.

makarewicz2

fot. archiwum prywatne

Co jeszcze liczy się na macie? – Judo polega na wywróceniu przeciwnika na plecy, więc przede wszystkim trzeba umieć bezpiecznie upadać. Połowa sukcesu to talent i predyspozycje, a druga – ciężka praca i wytrwałość. O mnie zawsze mówili, że jestem zwinny jak małpka, i z tego zrobiłem swój atut. Ale bez codziennych treningów, nic bym nie osiągnął – opowiada. – Jak byłem młodszy, po prostu wychodziłem na matę i wszystko działo się samo, automatycznie. Teraz to już jest rozgrywka – co zrobię, jeśli przeciwnik mnie złapie na przykład od góry albo zaskoczy, co zrobię, jak będę przegrywał, jak nie wyjdzie moja najlepsza technika, jak… Pierwsze sekundy walki to zawsze rozpoznanie przeciwnika, wyczucie jego stylu, szybka analiza.

***

Klaudia Sójka jest związana ze stajnią na Pawłowicach właściwie od zawsze. Tam zaczęła się uczyć jazdy konnej, gdy miała 7 lat, i tam dzisiaj pracuje jako opiekun uniwersyteckich koni. Jednocześnie jest studentką zootechniki na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. 

– Mama mówi, że odkąd jako 2-latka zobaczyłam konia, już nic innego się nie liczyło. Nikt w rodzinie nie jeździ konno, a ja praktycznie mieszkam w stajni. Od 10 lat nie byłam na wakacjach, wszystkie moje wyjazdy to obozy jeździeckie – przyznaje Sójka, która od samego początku jeździ na Nerielu.

sojka1

fot. Tomasz Lewandowski

– Od razu się w nim zakochałam. Długo czekałam, żeby go wykupić, jeżdżę na nim od 18 lat, z nim odniosłam najwięcej sukcesów, chociaż wszyscy mówili, że się nie nadaje, nie do tej konkurencji… A jednak. Taki koń zdarza się raz na milion – opowiada mistrzyni westernowego stylu jazdy, która trzykrotnie zdobyła na Nerielu I miejsce na Mistrzostwach Polski Polskiej Ligi Western i Rodeo, Puchar Europy Centralnej i akademickie mistrzostwo Polski. Chociaż startowała w różnych konkurencjach, najwięcej tytułów przyniósł jej trial – konkurencja nawiązująca do pracy na ranczu, w której trzeba pokonać 8 przeszkód w schemacie określonym przez sędziów tuż przed zawodami. W omijaniu bramek, obrotach i przejściach przez mostek liczy się przede wszystkim opanowanie i precyzja, współpraca konia z jeźdźcem.

– Na początku skakałam. Westernem zainteresowałam się dopiero w 2005 roku, kiedy obejrzałam mistrzostwa na Partynicach. Neriel jeszcze wtedy nie był mój, więc niewiele mogłam zrobić, ale niedługo później pojawiła się okazja, żeby go wydzierżawić. Postanowiłam przestawić go na west, chociaż wydawało się, że nie nadaje się do niego ani budową ciała, ani temperamentem. 5 lat uspokajania, trenowania (konia i własnej cierpliwości!), ostatnich miejsc na zawodach i w końcu się udało – mówi Sójka i przyznaje, że chociaż western nie jest w Polsce zbyt popularny i ze względu na brak sponsorów trochę podupada, jej ta praca zawsze wydawała się ciekawsza. Dlatego w tej dyscyplinie wytrenowała również obecnie 11-letnią uczelnianą klacz Frisky Philadephię, na której też zdobyła kilka mistrzostw.

sojka2

fot. archiwum prywatne

– Opiekuję się uczelnianymi końmi, studiuję, jeżdżę na zawody, trenuję kilkoro uczniów. Nie wyobrażam sobie życia bez kontaktu z końmi i w ogóle bez zwierząt – mam papugę, psy, koty, do niedawna też królika. Ale zawsze przestrzegam przed kupowaniem koni dzieciom w prezencie – konie wymagają dużo pracy, wysiłku, cierpliwości, a chory koń to ogromny wydatek, leczenie często przekracza samą wartość zwierzęcia – ja zrobiłabym wszystko, żeby uratować Neriela, ale wielu ludziom przestaje się wtedy taka „maskotka” podobać – opowiada studentka Wydziału Biologii i Hodowli Zwierząt. – Na szczęście western jest mało kontuzyjny, Neriel nie ma problemów ani ze stawami, ani z kręgosłupem, więc myślę, że jeszcze kilka lat razem pojeździmy.

mj

Powrót
12.10.2017
Głos Uczelni
studenci

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg