eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Prof. Wiatkowski: – Woda to nasze wspólne dobro

Prof. Mirosław Wiatkowski z Instytutu Inżynierii Środowiska o swojej drodze naukowej, radości z nominacji profesorskiej, o tym, czy inżynier brzmi dumnie i o wodzie, bez której nie ma życia.

Starożytni rozróżniali cztery żywioły: ogień, wodę, powietrze i ziemię. Pan w swojej działalności naukowo-badawczej połączył wszystkie, ale których z nich budzą tak naprawdę największy respekt?

Tak naprawdę wszystkie! Bo przecież dzięki bogactwom Ziemi żyjemy. To nie tylko plony, ale też choćby szlachetne metale. Powietrze atmosferyczne daje nam możliwość oddychania, a wiatr jest pomocny np. w pozyskiwaniu energii odnawialnej, ale też przemieszczaniu się nasion roślin. Woda zaś jest nie do zastąpienia! Jest w nas, pijemy ją. Jej niedobór sprawi, że nie będzie plonów, a nadmiar przyczyni się do powodzi. Można ją wykorzystywać do transportu śródlądowego i morskiego, do produkcji energii. O tym jak jest ważna przypomina nam w marcu Światowy Dzień Wody. Ostatni żywioł ogień, kojarzy mi się z ciepłem, ale pamiętam pożar kuźni Raciborskiej w 1992 roku i wielką katastrofę. Każdy z tych żywiołów jest i przyjacielski, i niszczycielski zarazem.

wiatkowski-3.jpg
Prof. Mirosław Wiatkowski: – Woda to żywioł. Groźny, ale przede wszystkim życiodajny
fot. Tomasz Lewandowski

Co dziś wiemy o wodzie, a czym nas wciąż zaskakuje?

Woda jest ważna dla nas w każdym aspekcie życia, a zachowanie zarówno jej odpowiedniej jakości, jak i ilości jest kluczowe dla nas i przyszłych pokoleń. W XXI wieku ważnym wyzwaniem będzie ochrona zasobów wodnych. Wszelkie interdyscyplinarne działania człowieka w tym obszarze powinny być więc priorytetowe.  

Człowiek od zawsze osiedlał się nad wodą, to ona decydowała o sukcesach ekonomicznych osad, miast, państw. Ale woda potrafi też nieść zniszczenie, stąd chęć ujarzmienia jej. Kiedy ludzkość podjęła to wyzwanie?

Osiedlanie się w dolinach rzecznych pozwalało na dostęp do wody i umożliwiało osiąganie wyższych plonów na żyznych glebach dolinowych. Ludzie rozwijali tam infrastrukturę, a więc wsie i miasta. Oczywiście równolegle pojawiły się niebezpieczeństwa – powodzie nawiedzały te tereny z pewną cyklicznością. Nawalne i rozlewne  deszcze w miesiącach wiosennych i letnich powodowały powodzie katastrofalne. W dorzeczu rzeki Odry to powodzie 1903, 1997 i 2010 roku. Aktualne zagospodarowanie zlewni jest wynikiem wielowiekowej ekspansji człowieka, wyrażającej się w rozwinięciu różnorodnej infrastruktury technicznej, dostosowaniu przestrzeni rolniczej do potrzeb produkcyjnych, ograniczaniu lesistości czy przeobrażeniu terenów przywodnych. To sposób zagospodarowania zlewni ma istotny wpływ na reżim hydrologiczny rzek, jakość wody oraz stan środowiska przyrodniczego związanego z tymi wodami. Patrząc na zyski i straty ludzi osiedlających się nad rzekami, najwyraźniej te pierwsze przeważają te drugie.

Do niedawna wydawało się, że największym problemem jest u nas nadmiar wody, czyli powódź. Nowym wyzwaniem okazuje się jednak brak wody.

I dlatego przeciwdziałanie skutkom suszy wymaga poprawy retencyjności zlewni, budowy zbiorników wodnych, przywrócenia lub budowy zastawek na małych ciekach, dbałości o tereny mokradłowe i bagienne, ale też tworzenia planów zagospodarowania przestrzennego przez gminy z uwzględnieniem terenów zagrożonych powodzią, terenów zielonych w miastach w ramach tzw. błękitno-zielonej infrastruktury, odtwarzania oczek śródpolnych czy stawów. Wyliczać można by długo. Na dzisiaj na pewno jednym z ważniejszych zadań jest zagospodarowanie wód opadowych na obszarach zurbanizowanych.

wiatkowski_susza_powodz-fot_pixabay.jpg
Susza jest obecnie jednym z największych wyzwań – nie tylko dla rolników, ale też dla naukowców i inżynierów
fot. Shutterstock

Kiedy słyszy Pan hasło „susza” to budzi się w Panu bojownik?   

Susza to zestaw wielu kombinacji czynników atmosferycznych, glebowych, hydrologicznych i podziemnych. Kiedy dorastałem słowo „susza” w ogóle nie przewijało się w przestrzeni mojego życia. Zawsze badałem powodzie. A jednak powtarzam studentom, że susza to „cichy zabójca”. Nie tak spektakularny jak powódź, ale odpowiadający za poważne straty w gospodarce, której najwrażliwszą gałęzią jest rolnictwo. Susze są też przyczyną pożarów lasów czy torfowisk.

Można polubić się z suszą?

Można, ale pod pewnymi warunkami. To oszczędne gospodarowanie wodą w rolnictwie i środowisku miejskim, lepsze planowanie gospodarowania wodami oraz odpowiednie finansowanie. Każdy z nas rozumie, że woda jest dobrem i musimy ponieść koszty jego wydobywania, retencjonowania i dostarczania. Ale też każdy z nas może oszczędzać zasoby wodne, zatrzymywać opady w miejscu powstawania, gromadzić je lokalnie i z nich korzystać. Musimy też podjąć w Polsce poważną dyskusję nad zwiększeniem retencji zbiornikowej, tzw. budową zbiorników retencyjnych i budowli hamujących odpływ wody z pól oraz sprawą nawodnień.

Niezmiennie od wieków podziw budzą rzymskie akwedukty. Czy to rzeczywiście najdoskonalszy przykład inżynierii wodnej czasów starożytnych? Czego współczesny inżynier mógłby się nauczyć od ich budowniczych?

Rzeczywiście starożytny Rzym zachwyca dziełami z zakresu budownictwa i inżynierii wodnej, a akwedukty mają tu szczególne miejsce. W ciągu kilku wieków wzniesiono kilkaset kilometrów akweduktów – w większości podziemnych – zapewniających miastu ogromne ilości wody i to do różnych celów, w tym wody do spożycia, do nawodnień, przemywania rynsztoków i zasilania łaźni publicznych. Współczesny inżynier z zakresu inżynierii wodnej zna normy technologiczne zastosowane przez Rzymian do budowy akweduktów i zasady ich utrzymywania w dobrym stanie. I może tylko z podziwem patrzeć na wytyczne ich budowy, czyli wybór źródła zasilania systemu, przyjmowane spadki kanałów i rur, ich przeglądy oraz konstrukcję całości.

wiatkowski_susza_powodz-fot_jmk_kokot_wikipedia.jpg
Powódź z 1997 roku nazywana powodzią tysiąclecia pokazała, że nie jesteśmy w stanie okiełznać natury
fot. Wikipedia/J.M.K._Kokot

Dlaczego wybrał Pan właśnie inżynierię środowiska: czy z chęci zajęcia się techniczną stroną ochrony środowiska?

Od zawsze interesowały mnie zagadnienia inżynierskie i środowiskowe. W piątej klasie technikum jeden z nauczycieli, absolwent Akademii Rolniczej we Wrocławiu, zorganizował dla chętnych wyjazd do Wrocławia. Oprowadził nas po uczelni. Już wchodząc do budynku dawnej melioracji poczułem, że to jest to.

Bo?

Spodobał mi się ten kierunek. Po maturze wybrałem inżynierię wodną i sanitarną. Na początku nie było łatwo. Odmienny styl nauki niż w technikum i o wiele większe wymagania stanowiły wyzwanie. Ale na trzecim roku zacząłem działać w Studenckim Kole Naukowym Hydrologów i Hydrotechników przy Instytucie Inżynierii Środowiska. Pierwsze sukcesy na konferencjach krajowych i międzynarodowych sprawiły, ze zacząłem myśleć o pracy naukowej. Na czwartym roku  wyjechałem, w ramach Programu Tempus, na stypendium na Uniwersytet w Rostoku. Tam poznałem nowoczesne laboratoria i narzędzia wykorzystywane w inżynierii środowiska. A na piątym roku, jako jeden z nielicznych z Polski, wyjechałem na roczne studia z inżynierii środowiska na Wydziale Inżynierii Środowiska i Procesów Przetwórczych Uniwersytetu Technicznego w Cotttbus – wówczas jednej z najmłodszych, ale zarazem  najnowocześniejszych uczelni w Niemczech. Jednocześnie cały czas miałem kontakt z uczelnią wrocławską - realizowałem tu pracę magisterską pod kierunkiem śp. dr. Ryszarda Eliasiewicza w Zakładzie Hydrologii i Gospodarki Wodnej. Wrocław i Cottbus realizowały razem projekt międzynarodowy dotyczący przyczyn powodzi z 1997 roku, w którym zajęto się też środkami zaradczymi minimalizowania jej skutków. Kierownikiem naszego zespołu była prof. Laura Radczuk, kierownik Zakładu Hydrologii i Gospodarki Wodnej.

Pracował Pan przy tym projekcie?

Tak, miałem przyjemność zdobywać już wtedy doświadczenie przy realizacji tego projektu. Podczas jednego z moich pobytów w Zakładzie  we Wrocławiu prof. Włodzimierz Czamara zapytał mnie o plany zawodowe. I zaproponował realizację pracę doktorskiej. Tak zająłem się badaniami jakości wód zbiorników wodnych. Duży wpływ na moje zainteresowania naukowe miały badania prowadzone przez naukowców niemieckich. Pozwoliły mi one poznać nie tylko problemy funkcjonowania zbiorników wodnych w tym kraju, ale też rozwiązania techniczne zbiorników wstępnych, ówcześnie właściwie nieznanych w Polsce. Zdobyłem wiele umiejętności, które okazały się bardzo pomocne w mojej dalszej pracy naukowo-badawczej.

meander_wikipedia.jpg
Renaturyzacja rzek – czy jest możliwa i w jakim stopniu?
fot. Wikipedia

W jaki sposób?

Po powrocie rozpocząłem badania nad skutecznością działania, jednego z nielicznych w Polsce, nowo powstałego zbiornika wstępnego, zlokalizowanego w cofce zbiornika Mściwojów, na rzece Wierzbiak. Jego projektantami byli pracownicy Instytutu Inżynierii Środowiska. Później zdobyłem pierwszy w życiu naukowych grant promotorski KBN, dzięki któremu mogłem zrealizować pracę doktorską, obronioną i wyróżnioną w 2004 r. Ciekawym okresem był dla mnie okres 2002-2004 – pracowałem wtedy pod kierunkiem śp. prof. Janiny Fatygi. Zaczynałem jako pracownik inżynieryjno-techniczny, potem byłem asystentem i adiunktem w Instytucie Melioracji i Użytków Zielonych w Falentach – w Dolnośląskim Ośrodku Badawczym we Wrocławiu. Zajmowałem się badaniem wpływu ograniczonego użytkowania rolniczego na stosunki wodne małych zlewni w Sudetach, opublikowałem kilka prac naukowych. A na terenie dwóch zlewni badawczych w Sudetach zainstalowałem pionierski w Polsce, sprzęt pomiarowy hydrologiczno-meteorologiczny. Po obronie doktoratu zająłem się badaniami na wielu zbiornikach w dorzeczu Odry. I zagadnieniami dotyczącymi zjawisk ekstremalnych i zarządzania kryzysowego.

Jest Pan absolwentem wrocławskiej uczelni, ale po doktoracie pracował Pan w Opolu.

Do 2014 roku – pracowałem pod kierunkiem prof. Czesławy Rosik-Dulewskiej, czł. koresp. PAN, w Katedrze Ochrony Powierzchni Ziemi na Wydziale Przyrodniczo-Technicznym Uniwersytetu Opolskiego. Przełomowym momentem było dla mnie wtedy otrzymanie w 2007 roku nagrody Fundacji Pro Scientia et Vita Członków Wydziału V Nauk Rolniczych, Leśnych i Weterynaryjnych Polskiej Akademii Nauk dla Młodego Aktywnego Naukowca za rok 2006. To było jak zastrzyk adrenaliny. Rozwinąłem współpracę z Uniwersytetem Technicznym w Dreźnie. I razem z kolegami z tej uczelni w ramach Programu TEMPUS-IV-Team EDUWAT, przygotowałem projekt „Development of a Modern Higher Education System for Water Enineering in Syria”. Byłem jego koordynatorem ze strony polskiej. Kolejne stypendium, kontakty międzynarodowe i intensywna praca zaowocowały tym, że w 2009 roku jako pierwszy w Polsce opublikowałem wyniki prognozy jakości wody w zbiorniku za pomocą zmodyfikowanego przez prof. Benndorfa modelu Vollenweidera.

wiatkowski-5.jpg
Prof. Mirosław Wiatkowski, absolwent UPWr, do Wrocławia na uczelnię wrócił w 2014 roku
fot. Tomasz Lewandowski

W 2014 roku wrócił Pan do Wrocławia.

I zacząłem budować zespół naukowy, z którym realizujemy duży projekt Biostrateg w zakresie innowacyjnej metody poprawy jakości wód retencjonowanych w wielofunkcyjnych zbiornikach wodnych. Obecnie finiszujemy z podpisywaniem umowy na kolejne badania projektowe na modelach fizycznych.

Co tak naprawdę interesuje hydrologa?

Przede wszystkim to, ile wody w danym przekroju koryta cieku płynie, z jaką prędkością, jaki jest reżim hydrologiczny danej rzeki, jaką drogą woda dociera do cieku itp. Za tym idzie świadomość zagrożeń i działania je minimalizujące. Powódź jest zjawiskiem naturalnym. Była, jest i będzie. Ale naszym zadaniem jest podejmowanie działań ograniczających ryzyko wystąpienia jej negatywnych skutków. Dlatego wdrożyliśmy Dyrektywę Powodziową 2007/60/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z 2007 r. I dlatego Polska opublikowała mapy zagrożenia powodziowego, które przedstawiają obszary zagrożone powodzią o określonym prawdopodobieństwie wystąpienia, czyli raz na 500 lat, na 100 lat i raz na 10 lat oraz mapy ryzyka powodziowego, określające wartości potencjalnych strat powodziowych i przedstawiające obiekty narażone na zalanie w przypadku wystąpienia powodzi o określonym prawdopodobieństwie wystąpienia. Te mapy stanowią podstawę dla planów zagospodarowania przestrzennego i każdy może sprawdzić, czy mieszka na terenie zagrożonym powodzią. Informacje zawarte na mapach przydają się też w zarządzaniu kryzysowym. Jedno jest pewne – ekstremalne zjawiska pogodowe będą się pojawiały coraz częściej. Ta rosnąca częstotliwość pojawiania się gwałtownych wezbrań czy dotkliwych susz będzie jeszcze nieraz nas naukowców absorbowała. Ponadto hydrologa inspiruje niezwykłość hydrologicznych zjawisk ekstremalnych. Na poziomie naukowym i inżynierskim wiąże się to z obserwacjami i pomiarami, a im wartości są bliższe ekstremom danej charakterystyki np. klimatu, hydrologicznej, tym niebezpieczniej i ciekawiej. Podstawą większości analiz przeprowadzanych w tym zakresie, symulacji i prognozowania tych zjawisk, a właściwie ich wybranych parametrów, jest znajomość problemów krążenia wody w przyrodzie i procesów rządzących różnymi fazami cyklu hydrologicznego. Dzięki tej wiedzy  opracowuje się charakterystyki hydrologiczne, a więc określa ilość wody prowadzonej przez rzekę, jej poziomy, przeciętne i ekstremalne wartości oraz okresy i częstości ich występowania. Tego uczymy naszych studentów.

jezioro_turawskie_wikipedia.jpg
Jezioro Turawskie – sztuczny zbiornik, jeden z wielu, na którym badania prowadzi prof. Wiatkowski
fot. Wikipedia

Kiedy widzi Pan rzekę, to myśli Pan..?

Od razu wyobrażam sobie jej dorzecze, zlewnię. Widzę jej parametry: szerokość, głębokość i ilość płynącej wody. I życie z fauną i florą. Po prostu widzę zasoby, które są odnawialne i niosą życie. I wyobrażam sobie problemy gospodarki wodnej na terenie zlewni tej rzeki, czyli zagrożenie powodziowe, ochronę przed powodzią, zagrożenie suszą i ochronę przed tymi zjawiskami, stan infrastruktury oraz jakość wód a także potrzebę działań w zakresie ochrony wód.

W takim razie jest Pan bardziej inżynierem czy przyrodnikiem?

Tytuł inżyniera noszę z dumą. Inżynier tworzy innowacyjne i potrzebne rozwiązania technologiczne, ale powinien też ograniczać negatywny wpływ technologii na środowisko przyrodnicze, a więc i na ludzi. Dzisiaj inżynier musi być świadom swojej roli, ale też ponosić odpowiedzialność za skutki swej działalności. Dlatego zapraszamy do rad programowych kierunków studiów ludzi z otoczenia społeczno-gospodarczego. Ja, żeby zrozumieć odpowiedzialność wobec przyrody, ukończyłem na Uniwersytecie Łódzkim studia podyplomowe z zakresu Ochrony Środowiska i Zrównoważonego Rozwoju. W badaniach na zbiornikach wstępnych często uwypuklam ich rolę proekologiczną w zakresie poprawy i ochrony wód. Badam także wpływ zbiorników wodnych, stopni wodnych, elektrowni wodnych na różne elementy środowiska. Czyli jako inżynier wskazuję na mocne, jak i słabe strony oddziaływania takich budowli na środowisko. W ten sposób zbliżamy się do tworzenia wytycznych rozwiązań technicznych, które będą mogły je uwzględniać. Na wynikach badań na zbiornikach wstępnych bazują inżynierowie, którzy takie obiekty lokalizują w cofce projektowanych i budowanych zbiorników wodnych. Przyroda może być dla inżyniera cennym źródłem wiedzy, ale przyrodnik też powinien znać technikę i technologię.

Dlaczego?

Bez postępu technicznego nie mamy szans rozwojowych. Ale też w tym rozwoju nie powinniśmy się opowiadać tylko po jednej ze stron.

wiatkowski-7.jpg
W pracy naukowej niezbędna okazuje się też… motorówka
fot. archiwum prywatne

Jaki styl pracy Pan preferuje?

Zagranicą zobaczyłem, że podstawą sukcesów naukowych są dobre relacje między ludźmi. Częste spotkania pracowników, przy kawie, herbacie, mogą być sposobem na wymianę informacji o tym co robimy, jak robimy i jakie mamy propozycje. Mogą być partnerskim dialogiem, ale także troską o pracowników i otwartością na propozycje innych. Dobra komunikacja jest kluczem do sukcesów. Otwartość na ludzi wyniosłem z domu. W Instytucie Inżynierii Środowiska, którym kieruję, też najważniejszy jest dla mnie kontakt z drugim człowiekiem. Inwestuję więc w ludzi i w sprzęt, w końcu jestem inżynierem. (śmiech)

Co Pan kupił?

Ostatnio wielofunkcyjną sondę wieloparametrową do badań jakości wody in situ, cztery sondy do pomiarów zawiesiny w wodach powierzchniowych, motorówkę do badań na zbiornikach wodnych i rzekach.

Jak ważna jest dla Pana praca?

Wypełnia praktycznie całe moje życie, choć staram się radzić sobie z presją czasu. Nie zawsze jednak się da nie popełnić błędów, nie spóźnić się z jakąś opinią czy ekspertyzą. Natomiast podczas pracy z zespołem staram się dbać o atmosferę, zachęcać współpracowników do działania i wskazywać drogę do ciekawych badań. Dziś w nauce trudno jest wszystko samemu przebadać, obliczyć i wyciągnąć wnioski, choć czasami wolę zrobić to jednak sam, ale też wiem, że to w zespole jest siła.

Czy ochrona zasobów wodnych jest wspólna dla całej Europy?  

W krajach wysoko rozwiniętych postępujący rozwój cywilizacyjny, rozwój gospodarki i duża koncentracja ludności wpływają na obieg wody i powodują degradację zasobów wód. Zarówno u nas, jak i u naszych sąsiadów mamy do czynienia z eutrofizacją wód, dlatego w 2000 roku opracowano Ramową Dyrektywę Wodną. Ujmuje ona kompleksowo zagadnienia związane z gospodarowaniem i ochroną wszystkich rodzajów wód (powierzchniowych oraz podziemnych), w tym poprzez przeciwdziałanie eutrofizacji. Zarówno w Polsce, jak i w Czechach oraz w Niemczech funkcjonują różnego rodzaju instytucje, które za cel stawiają zagadnienia ochrony zasobów wodnych, m.in. Międzynarodowa Komisja Ochrony Odry przed Zanieczyszczeniem. To tylko jedna z wielu funkcjonujących w Europie międzynarodowych komisji zajmujących się problematyką wód, których zlewnie leżą na obszarze kilku państw. To pokazuje, że rozumiemy już, iż wody są dobrem wspólnym.

Tylko, że polskie hasło „Odra” w internetowej Wikipedii nie uwzględnia czeskiego, a przecież ta rzeka płynie do nas z Czech. Tej pokawałkowanej świadomości doświadczyliśmy w 1997 roku w czasie powodzi tysiąclecia.

Każdy z włodarzy gminy musi zdać sobie sprawę, że zatrzymując wodę wyżej spowoduje, że w gminie położonej poniżej jej nie będzie. A kiedy woda zostanie wypuszczona z terenu położonego wyżej, efektem będzie zagrożenie powodziowe terenów zlokalizowanych poniżej.

Wyzwania obecnego etapu rozwoju społeczno-gospodarczego Polski oraz wymagania wynikające z dyrektyw Unii Europejskiej narzucają konieczność innego spojrzenia na sprawy związane z gospodarowaniem wodami na obszarze zlewni rzek, w tym szczególnie transgranicznych. Gospodarowanie wodą w terenie powinno się odnosić do obszaru dorzeczy, polega ono bowiem na tzw. zlewniowym systemie zarządzania, uwzględniającym naturalną ciągłość i łączność zasobów wodnych. Odra ma źródła w Republice Czeskiej, więc obieg wody, który tam występuje, kształtuje sytuację hydrologiczną już w Chałupkach po stronie Polski. Podobnie jest z informacją hydrologiczno-meteorologiczną od naszych południowych sąsiadów. Im szybciej otrzymamy informacje o zagrożeniu, terminie jego wystąpienia, czasie jego trwania, zasięgu, tym lepiej dla naszych służb. Tym bardziej, że obszary górskie i podgórskie pogranicza polsko-czeskiego, tereny położone w zlewniach takich rzek i potoków jak: Opawa, Opawica, Troja, Psina, Osobłoga, Prudnik, Złoty Potok, Biała Głuchołaska, Widna, Świdna, Raczyna czy Kamienica, stanowią zagrożenie powodziowe. Ochrona przeciwpowodziowa na tych obszarach wymaga więc współpracy z Republiką Czeską. Do dzisiaj o powodzi 1997 roku mówimy, że była to powódź katastrofalna, tylko czy w takiej sytuacji meteorologiczno-hydrologicznej, jaka miała wówczas miejsce u sąsiadów i u nas, ochrona mogła jej sprostać? Odpowiem, że nie! Ale też i dużą rolę mają tu samorządy gminne. Lokalne inicjatywy mogą poprawić bezpieczeństwo powodziowe i przeciwdziałać zjawisku suszy.

Każdy z włodarzy gminy musi zdać sobie sprawę, że zatrzymując wodę wyżej spowoduje, że w gminie położonej poniżej jej nie będzie. A kiedy woda zostanie wypuszczona z terenu położonego wyżej, efektem będzie zagrożenie powodziowe terenów zlokalizowanych poniżej. Rozumienie tych mechanizmów powinno definiować współpracę i odpowiedzialność tak zarządców wód, jak i ich użytkowników.

Inżynierowie mówią „budujmy zbiorniki”, ekolodzy mówią „deregulujmy rzeki i pozwólmy im rozlewać się na naturalne poldery”. Czy da się dzisiaj połączyć te stanowiska?

Pomimo skromnych zasobów wodnych w naszym kraju, występują u nas zarówno powodzie, jak i susze, co jest spowodowane nierównomiernym rozkładem czasowym i przestrzennym opadów. Człowiek musi więc coś zrobić dla ograniczenia zmienności zasobów wodnych oraz niekorzystnego oddziaływania suszy i powodzi. Jedną z możliwości jest magazynowanie wody w zbiornikach retencyjnych. Podczas Światowego Szczytu Zgromadzenia ONZ w 2005 roku uznano, że „… w światowej gospodarce wodnej główną rolę będą odgrywać zapory i zbiorniki wodne”. Ważne jest, by rozmawiać o funkcjach zbiorników zaporowych, o potrzebie ich tworzenia, korzyściach, jakie przynoszą oraz wynikających z ich istnienia zagrożeń. Woda nie jest dobrem o nieograniczonych zasobach i należy w okresach nadmiaru ją gromadzić w zbiornikach zaporowych, a w okresach niedoboru wykorzystywać, nie zapominając, by były one o odpowiedniej jakości.

wiatkowski-1.jpg
– Piłka nożna to jedna z moich pasji – przyznaje prof. Mirosław Wiatkowski
fot. archiwum prywatne

Często jako dobry przykład budowy i użytkowania zbiorników wymienia Pan Niemcy i Czechy.

Bo tam wybudowano wiele zbiorników wodnych, które pełnią ważne funkcje przeciwpowodziowe, zaopatrzenia w wodę i hydroenergetyczne. Jakoś nie słychać głosów, że są niepotrzebne. Badania jasno wskazują na to, że zbiorniki charakteryzują się wielką skutecznością w ograniczaniu zjawisk powodziowych w zlewniach. I wiem, że muszą być mądrze zaprojektowane i zarządzane.

A renaturyzacja rzek?

Przywrócenia ich do naturalnego stanu z okresu sprzed regulacji, często więc meandrującego koryta, jest w wielu przypadkach nierealne. Można analizować jakiś wybrany odcinek, ale nie całe rzeki. Możemy wprowadzać zabiegi, które będą poprawiały jakość wód, ale renaturyzacja nie oznacza całkowitego powrotu do stanu rzeki sprzed regulacji a tylko częściową naturalność. Te obszary są zagospodarowane - więc trudno tu o tym nawet myśleć! Ale można podejmować działania polegające na umożliwieniu wodzie wylaniu się na specjalne przygotowane obszary, tzw. poldery przeciwpowodziowe. To tereny zalewowe, odgrodzone od koryta rzeki, stanowią szczególny rodzaj zbiornika retencyjnego, który może okresowo przetrzymać nadmiar wody. To też jeden z najbardziej zalecanych przez Unię Europejską sposobów walki z powodzią. Problemem jest jednak stan techniczny istniejących polderów, ich rolnicze zagospodarowanie i częsta niechęć właścicieli przed zalaniem upraw. W tej kwestii pozostaje więc uporządkować zarządzanie polderami w zakresie gospodarczego ich wykorzystania i funkcji przeciwpowodziowej. O tym  rozmawiamy ze studentami, bo przecież oni będą w przyszłości mieli wpływ na decyzje w tych ważnych sprawach.

Czego wymaga Pan od studentów? Czy są wartości, które przekazywane są jak w sztafecie pokoleń?

Studia zacząłem w październiku 1993 roku. Zastanawiałem się wtedy, czy dam radę. Postanowiłem, że spróbuję ukończyć studia inżynierskie i pójdę do pracy. Byłem po technikum i sprawy inżynieryjne i techniczne mnie interesowały. Życie potoczyło się tak, że dzisiaj na zajęciach z pierwszymi rocznikami tłumaczę studentom, że warto wytrwać i inwestować w siebie. Często odwołuję się także do rodziców, którzy bardzo liczą na swoje dzieci. Myślę, że to pomaga, mobilizuje, tym bardziej, że rozpoczęcie studiów przypada u wielu studentów na czas rozwijania własnej tożsamości i pierwszego okresu przebywania poza domem. A czego wymagam? Aktywnego uczestnictwa w zajęciach i zainteresowania przedmiotem. Odpowiedzialności za siebie i kolegów. Wielu studentów to prawdziwe skarby naukowe i nasi następcy. Trzeba im dać tylko wiedzę i narzędzia a sukces naukowy gwarantowany. Dlatego też cenię sobie liczne kontakty z moimi dawnymi studentami, dyplomantami, przesyłane od nich życzenia świąteczne lub pozdrowienia. To cieszy. Przecież każdy student to nasz najlepszy ambasador i od niego powinno się także rozpoczynać budowanie narracji o kierunkach, kadrze i uczelni.

wiatkowski-6.jpg
– Zimą, kiedy tylko mogę, wyrywam się na narty – uśmiecha się prof. Wiatkowski
fot. archiwum prywatne

Czego nauczył się Pan od swojego mentora?

Pierwsze kroki naukowe stawiałem pod opieką prof. Włodzimierza Czamary. To on zaproponował mi temat pracy doktorskiej, wybrał obiekt badawczy i pomógł napisać pierwszy grant naukowy. To z nim konsultowałem metodykę badań i uzyskiwane wyniki. Zachęcał mnie do wyjazdu na staż naukowy. Profesor wraz z żoną prof. Alicją Czamarą codziennie pracowali na uczelni od rana do wieczora. Zawsze można było ich spotkać, porozmawiać i uzyskać odpowiedź. Kluczowym momentem mojego życia, po obronie doktoratu, była z kolei praca na Uniwersytecie Opolskim. Tam trafiłem pod skrzydła prof. Czesławy Rosik-Dulewskiej, czł. koresp. PAN, wybitnego naukowca i człowieka o wielkim sercu. Nigdy nie pozostawiła mnie bez pomocy i często doradzała w wyborze właściwego rozwiązania problemu naukowego. To osoba o wielu zainteresowaniach, nie tylko naukowych, ale też pasjonująca się muzyką, architekturą i ogrodem. I tytan pracy. Do dziś pamiętam rozmowę kwalifikacyjną, podczas której zadała mi pytanie: czy wiem, ile godzin dziennie powinien pracować naukowiec? Dzięki niej miałem okazję nauczenia się poruszania po drogach nauki, podążania we właściwym kierunku. Zawsze się cieszyła, gdy przychodziły kolejne moje sukcesy. To ona zachęcała mnie do realizacji kolejnego stażu zagranicznego i przygotowania projektu z kolegami z Niemiec. Istnieje taki pogląd, że jeśli chcesz zostać świetnym piłkarzem, to trenuj pod okiem najlepszego trenera-piłkarza na świecie. Podobnie w nauce, jeśli chcesz być świetnym naukowcem, miej szczęście trafić pod opiekę wybitnego i ucz się od niego, czerp z wiedzy jaką posiada. Ja to szczęście miałem i z radością się rozwijałem.

Jak?

Profesor Czesława Rosik-Dulewska kiedyś zaprosiła mnie do gabinetu i powiedziała, żebym przygotował swój dorobek naukowy. Po kilku dniach powiedziała, że spełniam warunki do ubiegania się o stopień doktora habilitowanego. Do dziś współpracujemy ze sobą, realizujemy wspólnie grant, często konsultuję się z panią profesor. Moim marzeniem na przyszłość jest wspieranie wiedzą i doświadczeniem tych, którzy szukają swojego miejsca w nauce. Przecież po to jesteśmy, by oddawać dobro i przekazywać wiedzę, które sami otrzymaliśmy. Wówczas wszystko będzie się toczyło właściwie, będzie miało swój początek a koniec zawsze będzie rozwijany.

W takim razie jak to jest otrzymać nominację profesorską?

6 lutego 2020 roku prezydent Andrzej Duda nadał mi tytuł naukowy profesora nauk inżynieryjno-technicznych. Bardzo się ucieszyłem. A że było to jeszcze przed obostrzeniami spowodowanymi przez pandemię, udało mi się choć częściowo poświętować z rodziną. Oczywiście czekam na możliwość poświętowania z kolegami i kadrą na uczelni. Tytuł naukowy to ukoronowanie dotychczasowej pracy naukowej i zachęta do dalszej wytężonej pracy. Na pewno to także wielka odpowiedzialność za naukę i za współpracowników. Teraz może więcej czasu poświęcę rodzinie. Prywatnie mam żonę Barbarę i dwóch synów: Adama i Macieja – licealistów, którzy zawsze mnie wspierali w tej nie zawsze prostej i łatwej drodze naukowej. Może więcej czasu przeznaczę na sport, który często przegrywał z nauką, uwielbiam piłkę nożną, koszykówkę i karate…

rozmawiała Katarzyna Kaczorowska

Powrót
29.05.2020
Głos Uczelni
rozmowy
sukcesy

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg