eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Prof. Rohm: – Nauka to pasja, w której nie ma przerw

Nowo mianowany profesor Witold Rohm o współpracy i otwartości w nauce, o pewności co do jakości własnej pracy i wiedzy, ale też naukowych wyborach, mistrzach, pasji i odwadze, również do popełniania błędów.

Jak geodezja satelitarna zmienia nauki przyrodnicze, w szczególności prognozowanie pogody i meteorologię? To jest jeden z tych obszarów, który jest polem Pana szczególnej aktywności naukowej.

Geodezja satelitarna kojarzy się bardzo często z pomiarami kształtu Ziemi, ruchu obrotowego i położenia centrum mas Ziemi. Ale zajmuje się też doskonaleniem pozycjonowania. To właśnie w tym obszarze pojawiła się możliwość, by zakłócenie, które powoduje błędy systematyczne w pozycjonowaniu, było wykorzystywane do badania atmosfery. Poziom tego błędu systematycznego jest wprost związany z ciśnieniem, temperaturą i wilgotnością atmosfery. Ten przykład pokazuje, że geodezja satelitarna jest bardzo dobrym narzędziem do tego, żeby badać różne zjawiska przyrodnicze. Sygnał czy sygnały, na których opierają się pomiary laserowe, mikrofalowe, GNSS, są niezwykle precyzyjne. Wykorzystujemy bardzo dokładny zewnętrzny wzorzec czasu i dzięki temu z bardzo dużą wiarygodnością możemy wykryć wpływ czynników zewnętrznych na propagację sygnału. W obserwacjach GNSS, z których my korzystamy, tym wzorcem jest niezwykle precyzyjny zegar, który realizuje na każdym satelicie GNSS wspólną skalę czasu. Dzięki temu pomiary, gdziekolwiek na Ziemi, nad Ziemią czy na satelicie, jeśli są realizowane przez odbiorniki GNSS, odnoszą się dokładnie do tego samego wzorca. I to jest duża zaleta tego typu obserwacji, bo nie potrzebujemy kalibrować instrumentu tylko dlatego, że zmieniamy jego pozycję. Jeśli ustawimy odbiornik GNSS na dachu we Wrocławiu, w Arktyce czy w tropikach będzie działa dokładnie tak samo, tak samo badając to co dzieje się w atmosferze. Ta duża dokładność sprawia, że uniezależniamy się od problemów, które często mają inne techniki pomiaru atmosfery.

To znaczy?

W Instytucie Geodezji i Geoinformatyki mamy dwa radiometry mikrofalowe, które służą do badania atmosfery w zakresie temperatury, wilgotności, zawartości ciekłej i stałej części atmosfery, a więc wody w różnych stanach skupienia. Te urządzenia, żeby mogły działać poprawnie, co pół roku muszą być kalibrowane. Do poprawnego przypisywania długości fal do konkretnej wysokości w atmosferze potrzebują referencji, którą jest ciekły azot – w celu kalibracji urządzenia podstawia się go do sensora co sześć miesięcy.

Dane geolokalizacyjne są wykorzystywane m.in. do lepszego zarządzania miastami
Dane geolokalizacyjne są wykorzystywane m.in. do lepszego zarządzania miastami
fot. Shutterstock

Dla laika badania i analizy związane z meteorologią to prognoza pogody i zastanawianie się, czy wyjść z domu z parasolem czy bez. Jakie te badania mają jednak znaczenie w gospodarce?

Przede wszystkim numeryczne prognozy pogody to jest bardzo dobre źródło informacji. Maszyna, która kryje się pod spodem takich numerycznych modeli prognozy pogody, jest niezwykle skomplikowana. To z jednej strony wiele różnych obserwacji, które muszą wejść do prognozy, z drugiej fizyka modelu, a z trzeciej prognozy zmiany stanu atmosfery. My zajmujemy się dostarczaniem jak najlepszych obserwacji w pierwszej części oraz zamianą obserwacji na parametry w modelu w części drugiej. A co do trzeciej części, która dotyczy samych prognoz – potrafimy je wykorzystać. Ciekawe jest natomiast gospodarcze zastosowanie uzyskiwanych danych, bo ono wykracza poza decyzję, czy wyjść z domu z parasolem. Europejska gospodarka coraz intensywniej przechodzi na odnawialne źródła energii. Ceny mocy, które wytwarzają OZE, zależą od kontraktów, a te zależą od prognoz dotyczących nasłonecznienia i prędkości wiatru. I to jest proste przełożenie – jeżeli jesteśmy w stanie z dużą pewnością prognozować, jakie będzie nasłonecznie w miejscu, gdzie instalujemy panele fotowoltaiczne oraz z jaką prędkością i w jakim kierunku będzie wiał wiatr na obszarach, gdzie mamy elektrownie wiatrowe, to jesteśmy w stanie drożej ten prąd sprzedać. Dzięki temu cały system energetyki ze źródeł odnawialnych jest dużo łatwiej sterowalny.

Zajmuje się Pan też analizą danych geolokalizacyjnych. Czy zbieranie tych informacji da się połączyć z przestrzeganiem np. prawa do prywatności?

Moje zainteresowanie tymi danymi zrodziło się z zainteresowania obszarem związanym z geodezją – geographical information science. Takie badania są prowadzone w geoinformatyce i w informatyce, a dane geolokalizacyjne co do zasady są stosowane przez takie korporacje jak Google, Facebook i wiele innych.

I o te ciasteczka jest od dłuższego czasu awantura.

To prawda, bo w tych ciasteczkach możemy zawrzeć informacje o użytkownikach. Każdy wpis np. na Twitterze jest nie tylko analizowany pod kątem treści. Jest też geolokalizowany. Nie dość, że wiadomo, co napisaliśmy, jak długo to pisaliśmy i z jakich narzędzi, a więc czy był to telefon czy laptop, ale jeszcze wiadomo, gdzie to robiliśmy.

Koszmar.

Tak, to jest koszmar i powiem szczerze, że fascynacja tego typu danymi, szczególnie w Europie trochę opada ze względu na bardzo restrykcyjne ograniczenia RODO, które w zasadzie uniemożliwiają dostawcom tego typu danych ich sprzedaż. Europa jest liderem w ochronie prywatności i wielu naukowców w tym obszarze zastanawia się, jak te dane chronić. Jeden z moich doktorantów, Kamil Smolak, zajmuje się przetwarzaniem trajektorii. Tłumacząc obrazowo, jeżeli mamy trajektorię ruchu czegokolwiek, a w przypadku badań prowadzonych przez pana Kamila to są ludzie, to możemy przełożyć tę trajektorię na serię istotnych informacji na temat rytmu dobowego, ważnych miejsc itd. Pan Kamil analizuje trajektorię na poziomie kolektywnym, a więc nie interesuje nas, gdzie mieszka pan X albo gdzie pracuje pani Y, ale to, jak kolektywnie w mieście czy w dużej metropolii, układają się przepływy ruchu ludzi. To dane bardzo przydatne do analiz miejskich, np. gdzie uruchomić kolejny tramwaj czy może autobusy w tym miejscu wystarczą, a więc do planowania, monitorowania i ułatwiania życia w mieście. Dokładnie pod tym kątem razem z zespołem realizowaliśmy projekt we współpracy z firmą SpyroSoft z Wrocławia – budowaliśmy model rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych, który ma ograniczać zakażenia koronawirusa SARS-COV2. Analizujemy kolektywne przepływy ludności i sprawdzamy, co się stanie, jak zmienimy różne parametry, np. wyłączymy z ruchu galerie handlowe lub też co się stanie, jeśli np. 10 procent chorej populacji wyłamie się z kwarantanny. To jest bardzo ciekawy obszar badawczy, który wspólnie z kolegami i koleżankami z weterynarii, zootechniki i biologii chcemy przenieść na mobilność zwierząt.

Prof. Witold Rohm: – Nie da się być naukowcem od 8 do 16, to po prostu styl życia i sposób na życie
Prof. Witold Rohm: – Nie da się być naukowcem od 8 do 16, to po prostu styl życia i sposób na życie
fot. Tomasz Lewandowski

Dzikich?

Tak, bo dzikie zwierzęta często są wektorami przenoszenia różnych chorób jak np. ptasiej grypy czy afrykańskiego pomoru świń. Badamy trajektorię ruchu, a dzięki temu też możemy lepiej zrozumieć, w którym miejscu i kiedy wystąpi zagrożenie epidemiczne daną jednostką chorobową. I to może być bardzo dobre narzędzie do przewidywania, np. które fermy drobiu są zagrożone wystąpieniem ptasiej grypy.

Im bardziej otwarci naukowcy, im większy mają dorobek, tym chętniej współpracują. Nie ma dla nich znaczenia, z jakiego ktoś jest kraju, jaką ma nagrodę. Liczy się to, co ma do zaproponowania w nauce.

Wspomniał Pan, że Europa jest liderem w ochronie prywatności.

Mamy ten przywilej, bo RODO zabezpiecza nas przed nadużyciami w wykorzystywaniu danych geolokalizacyjnych. Ale to, że ochrona danych nie tylko w zakresie tego, co się dzieje w cyberświecie, jest zaawansowana, nie znaczy to, że jest wystarczająca. Właśnie z myślą o ochronie danych pan Kamil Smolak, oprócz analizy trajektorii ruchu, zajmuje się skuteczną anonimizacją danych, przez generowanie wirtualnych bliźniaków miast i społeczeństw.  

W 2016 roku został Pan wyróżniony nagrodą Europejskiej Unii Nauk o Ziemi dla wybitnego młodego naukowca. Co taka nagroda zmienia w życiu badacza?

To było dla mnie duże wyróżnienie i bardzo się z niego ucieszyłem. W Europejskiej Unii Geonauk geodezja jest jednym z kilku oddziałów, a co roku każdy z nich przyznaje nagrodę dla wybitnego młodego naukowca. W jury zasiadają osoby, które znam i bardzo cenię. To wybitni naukowcy w zakresie geodezji i bardzo mnie cieszy, że postanowili mnie docenić za prace związane z obszarem pomiędzy geodezją a badaniami atmosfery. To duży zaszczyt, bo moje badania są na pograniczu różnych dyscyplin. Nagroda, przynajmniej dla mnie, była potwierdzeniem, że warto robić badania, które są związane z geodezją, ale wkraczają w inne dyscypliny

Czy taka nagroda oprócz satysfakcji, radości, może budzić zazdrość?

Tego nie wiem.

A czy ułatwia kontakty z partnerami naukowymi w świecie?

Najbardziej w tych kontaktach pomaga pewność własnych kompetencji, a nie nagroda. Z nią czy bez niej, zasada jest jedna – im bardziej otwarci naukowcy, im większy mają dorobek, tym chętniej współpracują. Nie ma dla nich znaczenia, z jakiego ktoś jest kraju, jaką ma nagrodę, liczy się to, co ma do zaproponowania w nauce.  

Czyli kluczem jest przekonanie o sensie własnej pracy?

Taka współpraca to jest układ win-win, w którym osoba wychodząca z inicjatywą udziela kredytu zaufania komuś, kto z tego kredytu korzysta. A jednocześnie angażuje część swojego czasu w coś nowego, co być może nie byłoby od razu dostępne tam, gdzie pracuje.

Geodezja satelitarna kojarzy się z pomiarami kształtu Ziemi, ruchu obrotowego i położenia centrum mas Ziemi. Ale zajmuje się też doskonaleniem pozycjonowania
Geodezja satelitarna kojarzy się z pomiarami kształtu Ziemi, ruchu obrotowego i położenia centrum mas Ziemi. Ale zajmuje się też doskonaleniem pozycjonowania
fot. Shutterstock

Swoją karierę naukową związał Pan z Uniwersytetem Przyrodniczym we Wrocławiu. Dlaczego?

Jestem też absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego, skończyłem studia z geografii. Po studiach geodezyjnych przez dwa lata miałem firmę związaną z geodezją, a po doktoracie przez dwa i pół roku byłem na postdocu w Australii. Więc nie tylko z UPWr, ale rzeczywiście mój związek z UPWr jest bardzo silny, mogę być nazwany dzieckiem tej uczelni, ale nie jest tak, że wszystko, co osiągnąłem jest związane tylko z nią.  

Jak daleko od geografii jest geodezja?

Kiedy studiowałem geodezję, uczyliśmy się bardzo dużo o technikach, pomiarach i praktycznym zastosowaniu takich pomiarów. To są bardzo fajne studia, które pozwalają z dużą pewnością ruszyć do pracy w zawodzie. Na poziomie inżynierskim zapewniają kompetencje do tego, żeby być geodetą. Ale gdzieś na czwartym roku tych studiów zrozumiałem, że to dla mnie trochę za mało. Na tamtym etapie swojego życia w każde wakacje przynajmniej miesiąc pracowałem w firmie geodezyjnej, w ciągu roku zresztą też po kilka tygodni. Praktykę pomiarową miałem nieźle opanowaną i przyszło mi do głowy, że chciałbym lepiej zrozumieć, jak pomiary geodezyjne mogą przyczynić się do badań zmian środowiska. Pomyślałem wtedy o geografii. Z jednej strony przychodziłem do profesora Borkowskiego, zresztą do gabinetu, w którym właśnie siedzę, na egzamin z rachunku wyrównawczego i musiałem się do tego oczywiście bardzo solidnie przygotować, a z drugiej – chodziłem na plac Nankiera, do Instytutu Nauk Geologicznych na Uniwersytecie Wrocławskim, i uczyłem się o składzie skał magmowych, osadowych czy metamorficznych. I bardzo mi się podobało, że mogę tak odległe od siebie pola zainteresowań jednocześnie realizować.

Czego Pana nauczył prof. Borkowski?

Na pierwszym i na drugim roku wykłady z nim były przerażające.

Niczego nie rozumieliście?

To były bardzo zaawansowane rzeczy, egzekwowane z pełną konsekwencją i to było w nich przerażające. Na trzecim roku zaczęliśmy nie tylko rozumieć to, co nam przekazywał, ale też doceniać świetne przygotowanie wykładów i  specyficzne poczucie humoru profesora. Wtedy okazało się, że z profesorem Borkowskim warto współpracować, musieliśmy jednak do tej współpracy dojrzeć. Chciałem u niego pisać pracę magisterską, ale miał już komplet. Polecił mi profesora Bosego i tak zrobiłem, poszedłem do niego z pomysłem na pracę magisterską. Od tego czasu bardzo intensywnie współpracowaliśmy z obecnym rektorem, a z tej współpracy powstało wiele moich zainteresowań naukowych.

Prof. Witold Rohm na postdoc wyjechał do Australii
Prof. Witold Rohm na postdoc wyjechał do Australii
fot. archiwum prywatne

Wydaje się, że geodeci tworzą bardzo demokratyczny zespół badawczy, a w środowisku międzynarodowym uderza świadomość konieczności informowania o tym, co robicie. Bo badania finansowane są ze środków publicznych.

Nie jest łatwo utrzymać taki poziom horyzontalnych kontaktów, który sprawia, że zespół jest zgrany, otwarty na nowych, a konkurencja jest motywująca i uczciwa. Znam osobiście wszystkich doktorantów, asystentów i pracowników technicznych, którzy pracują w instytucie. Wydaje mi się, że udało nam się przenieść atmosferę, jaką tworzyli nasi poprzednicy. Profesor Borkowski, profesor Bosy, profesor Klimczak, dr Kaczałek wspólnie z pracownikami technicznymi i naukowymi spotykali się też jako przyjaciele. My kontynuujemy to, co zbudowali oni w relacjach między ludźmi. Jednocześnie to nie znaczy, że nie było i nie ma konkurencji. Ona była i jest potrzebna, ale sądzę, że u nas ważniejsze jest to, czy ktoś jest dobry.

Budowa naszej marki jako uniwersytetu, gdzie zdobywa się lepszą przyszłość, wymaga tego, byśmy stopniowo zwiększali zasięg naszych kontaktów w zakresie pozyskiwania nie tylko słuchaczy SD, ale też studentów na studia magisterskie.

Był Pan przewodniczącym grupy roboczej związanej z tomografią GNSS w ramach komisji 4. Międzynarodowej Asocjacji Geodezji. Za co Pan odpowiadał?  

Dwa lata temu zrezygnowałem z tej funkcji. Mówiąc wprost – z braku czasu. Jestem obecnie członkiem zespołu. Ale niezależnie od funkcji asocjacja to kreowanie współpracy, stymulowanie jej. Rolą takich grup roboczych jest takie koordynowanie działań, które pozwala budować światowy standard w tym obszarze wiedzy. I udaje nam się skupiać ludzi, którzy często ze sobą konkurują, a jednak dzięki tej platformie mają możliwość swobodnej dyskusji naukowej. To naprawdę duża przygoda, a ten czas w roli przewodniczącego pozwolił mi zobaczyć, na czym polega pozyskiwanie do współpracy ludzi z różnych środowisk, stref czasowych i obszarów badawczych.

Był Pan też w Radzie Szkoły Doktorskiej UPWr, jest w niej jednym z promotorów. To nowa jakość, bo można ją nazwać castingiem na doktorantów, ale też i ich opiekunów naukowych. Czy to jest szansa nie tylko na osobiste kariery, ale przede wszystkim na rozwój naukowy samej uczelni?

Szkoła daje nam możliwość pokazania, że na UPWr robimy przełomową naukę na światowym poziomie. Jest też strategicznym sposobem nie tylko budowania marki naszej uczelni, ale przede wszystkim jej obrazu, tego jak jest postrzegana przez otoczenie zewnętrzne. Ten obraz ma znaczenie, bo jeśli jest negatywny, to z jakichś powodów i dobrze jest się nad tym zastanowić i pracować nad jego zmianą. I właśnie dlatego potencjalnym kandydatom, którzy aplikują do naszej Szkoły mówimy, że robimy naukę na światowym poziomie. Jeśli do nas przyjdą i będą chcieli podjąć trud bycia słuchaczem w Szkole Doktorskiej, dołączą do świetnego zespołu i to jest ich szansa. Warto jednak pamiętać, że tak naprawdę program kształcenia w SD jest uproszczony w stosunku do tego, co było na studiach doktoranckich.

Naprawdę?

W SD uczymy przede wszystkim kompetencji miękkich. Pozwalamy doktorantowi większość czasu spędzać na pracy ze swoim mistrzem, czyli promotorem. To ta para ma wygenerować doktorat, który będzie dla doktoranta przepustką w przyszłość. Kiedy przyjmujemy kogoś do SD, to nie myśli on/ona o szkole jako o miejscu, które da mu niezły finansowy start w życie, bo tak nie jest. Stypendium na taki niezły start to za mało. Pieniądze, jakie doktorant dostaje jako uczestnik projektu, też nie są duże. Przyciąganie kwotą 4000 czy 5000 zł miesięcznie działa na pół roku. Możemy więc tylko przyciągać jakością badań i to podejście pozwala wykorzystać cztery lata w Szkole jako inwestycję w dalszy rozwój. Bo po czterech latach taki doktorant będzie samodzielnym naukowcem, który chętnie będzie zatrudniany na postdocu gdziekolwiek w Europie, Stanach Zjednoczonych, Azji czy Australii. I to mamy przez te cztery lata osiągnąć.

Prof. Rohm: – Naukowcy na uniwersytetach mają przywilej uczenia studentów, ale do zrozumienia tego przywileju trzeba dojrzeć
Prof. Rohm: – Naukowcy na uniwersytetach mają przywilej uczenia studentów, ale do zrozumienia tego przywileju trzeba dojrzeć
fot. Shutterstock

Ta zmiana sprawiła, że do SD zgłaszają się osoby dojrzałe, które wiedzą, co chcą robić?

Tak, na pewno więcej niż dotychczas. Doktorat nie jest już przedłużeniem studiów. Często obserwujemy osoby, które wiedzą, co chcą osiągnąć i drogą do ich celu jest SD. Mamy coraz więcej kandydatów z całego świata, którzy są przekonani, że Szkoła Doktorska na UPWr będzie ich przepustką do świata nauki.

Pragmatyka pokazuje, że jesteśmy w obszarze zainteresowania krajów rozwijających się, niekoniecznie europejskich. 

Ściąganie na dobre uniwersytety w Europie kandydatów z Europy jest bardzo trudne. Dodatkowo nasze możliwości finansowe są małe w stosunku do tego, co można uzyskać na uczelniach na Zachodzie. Budowa naszej marki jako uniwersytetu, gdzie zdobywa się lepszą przyszłość, wymaga tego, byśmy stopniowo zwiększali zasięg naszych kontaktów w zakresie pozyskiwania nie tylko słuchaczy SD, ale też studentów na studia magisterskie. To jest naturalna droga rozwoju, więc najpierw kraje rozwijające się, a potem rozwinięte.

Powiedział Pan, że budowanie swojej sieci kontaktów wynika z poczucia pewności co do jakości własnych badań. Ponad dwa lata pracował Pan w Australii. Czy takie wyjście z bezpiecznej bańki w inne środowisko, kontekst kulturowy jest trudne?

Kiedy pomyślę o własnych doświadczeniach, tak, jest bardzo trudne. Tłumaczenie native speakerowi przez telefon, że popełnił błąd w obliczeniach budżetu projektu, który właśnie piszę po angielsku jest bardzo trudne i wymagało ode mnie dużo pracy. Ale jeśli już uda się to osiągnąć, to potem wszystko jest dużo łatwiejsze. Natomiast, żeby się udało, trzeba to jeszcze lubić. Trzeba lubić poznawać nowych ludzi, być mobilnym i nie bać się, albo bać na tyle mało, by ten lęk przełamać.

Jeśli ktoś chce zostać naukowcem, ma w sobie tę pasję, musi pamiętać o tym, że ta misja, powołanie, czy coś co chciałbym nazwać „styl życia”, pochłaniać go będzie cały czas.

I dawać sobie prawo do popełniania błędów?

Dużo zależy od środowiska, do którego się trafi. Jeśli jest ono wybitnie homogeniczne, a obawiam się, że często dla obcokrajowców tak wygląda nasze wewnątrzuczelniane środowisko, to bardzo trudno się przełamać. Wszyscy są native’ami w tym kraju, w którym się znajdujemy, mówią w tym języku i oczekują, że ty też będziesz w nim mówił. Idealnie, tak jak oni. I to jest rzeczywiście trudna sytuacja. Ale jeżeli w miejscu, do którego trafiamy są  ludzie z wielu krajów, mają różne akcenty, to najważniejsze staje się to, żeby się dogadać i zrozumieć, a nie czy wszystkie zwroty językowe są poprawnie używane. Poza tym, wszystko przychodzi z czasem. Nie da rady się nauczyć języka w tydzień, ale wystarczy wyjechać, zanurzyć się w nim tak absolutnie i samo przyjdzie po kilku miesiącach. Jak się zaczyna śnić w innym języku to znaczy, że to już jest ten moment.

Można się nauczyć języka, współpracy, a interdyscyplinarności?

Właśnie rozmawiałem z potencjalnym konsorcjantem w projekcie z Horyzont Europa, z instytutu we Włoszech, gdzie zajmują się zoocenozami, a więc chorobami odzwierzęcymi. Kluczem do rozmowy, a więc potencjalnej współpracy z kimś z innej dziedziny nauki, jest nie tylko otwartość. To też poczucie, że budując interdyscyplinarny zespół, wchodzi się do niego ze świadomością, co wnoszę do tej grupy. Bo przecież dokładam swoją część do większej całości. Idąc dalej, trzeba się czuć pewnie w zakresie swojej wiedzy, ale też trzeba umieć pozwolić sobie na pomyłki. To jest oczywiste, że osoba, która zajmuje się integracją wielu dyscyplin badawczych, nie zna wszystkich szczegółów, może mieć jakieś wyobrażenia lepsze lub gorsze, ale powinna potrafić umieć otwarcie powiedzieć, jak ten cały problem badawczy z jej perspektywy wygląda. A osoby, które mają wąską, specjalistyczną wiedzę, dokładają swoje elementy do próby rozwiązania tego problemu. Interdyscyplinarność to tak naprawdę otwartość na to, żeby rozmawiać, starać się mówić językiem, który jest zrozumiały dla drugiej strony, ale również nie krytykować za różnice w terminologii.

We współczesnym świecie można mówić o czymś takim jak powołanie naukowca, jego misja, odpowiedzialność?

Słowa: powołanie, misja i odpowiedzialność naukowca trudno jednoznacznie zdefiniować, więc nie podejmuję się rozwijać tego tematu. Mogę jednak powiedzieć, że dla mnie jest coś takiego jak styl życia naukowca. Bo naukowcem nie jest się od 9 do 17. Jasne, mamy swoje obowiązki domowe, rodzinne, pasje pozanaukowe, ale tak naprawdę tkwimy w nauce 24 godziny na dobę. Jeśli ktoś chce zostać naukowcem, ma w sobie tę pasję, musi pamiętać o tym, że ta misja, powołanie, czy coś co chciałbym nazwać „styl życia”, pochłaniać go będzie cały czas.

Co dla Pana jest ważne zarówno w pracy naukowej, jak i w byciu nauczycielem akademickim? Czy to jest awers i rewers jednej monety?

Można być badaczem i nie być nauczycielem akademickim. Są instytuty badawcze, w których pracują naukowcy, bardzo wybitne postacie, i nie uczą. To jest przywilej naukowców pracujących na uniwersytetach, że możemy mieć zajęcia ze studentami. Dzięki temu łatwiej nam nawiązywać kontakty, szukać chętnych do realizacji projektów, inspirować się, podążać z duchem czasu. Cykliczność tego procesu jest odświeżająca, bo tematyka wykładów co roku jest w zasadzie taka sama, ale za każdym razem inni studenci są słuchaczami, więc odbiór jest inny. To jest przywilej. Nie zawsze go ceniłem, ale najwyraźniej to przychodzi z wiekiem.

Bo daje się studentom kapitał, z którym pójdą w świat?

Nie mam w sobie aż tyle przekonania o własnej sprawczości. Mogę tylko powiedzieć, że na poziomie uniwersyteckim ta odpowiedzialność jest w dużej mierze pomiędzy nauczycielem i studentem, który jest dorosłym człowiekiem, inwestującym kilka lat swojego życia w coś, co powinno przynieść mu zysk. Jeśli studenci nie korzystają z tego, to szkoda ich czasu, nawet mniej niż naszej pracy.

Nominacja profesorska coś zmieni w Pana karierze zawodowej?

Bardzo się z niej cieszę. To duże wyróżnienie, że moją pracę doceniło pięciu recenzentów. Nie mieli wątpliwości, że mój dorobek kwalifikuje się do nominacji. Ale to też wzmocnienie kadrowe naszego Instytutu Geodezji i Geoinformatyki. A co do awansu naukowego… Nie widzę zmian, mam tyle samo obowiązków, zajmuję się tym samym i nie dostrzegam specjalnej różnicy, tym bardziej więc nie widzę, by był jakikolwiek powód do zmiany nastawienia do mnie dlatego, że zostałem profesorem.

rozmawiała Katarzyna Kaczorowska

Powrót
23.02.2022
Głos Uczelni
rozmowy

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg