eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Prof. Pusz: – Uczę patrzeć i widzieć

Nowo mianowany profesor Wojciech Pusz o tym, jak zostaje się przyrodnikiem, dlaczego zakochał się w fitopatologii oraz grzybach mikroskopowych, czym zaskoczyły go sarny i o tym, z kim rozmawia w lesie i dlaczego ten najpiękniejszy to borealny.

Co takiego jest w lesie i w drzewach, że właśnie z nimi związał Pan swoją karierę naukową?

W lesie tematy czekają. Czy popatrzymy pod nogi, przed siebie, na drzewo, czy w górę, nad własną głowę, interesują nas zwierzęta, drzewa czy grzyby jak mnie, wszędzie są tematy badawcze i można czerpać zeń pełnymi garściami. 

I nie ma żadnych minusów?

Są – jeśli na las patrzę zawodowo, ciężko mi znaleźć choćby chwilę, by czerpać z niego przyjemność prywatną, estetyczną, emocjonalną. Nawet jak usiądę na moment na pniaku czy kłodzie, to i tak, kiedy rozglądam się wokół siebie, patrzę na obiekty badawcze. Niestety. I myślę, że wszyscy przyrodnicy tak mają, że ciężko jest oderwać się od badawczego, naukowego patrzenia na las.

Jest taki rodzaj lasu, który mimo owego badawczego spojrzenia, jest Panu szczególnie bliski?

Zdecydowanie siedliska borowe, lasy borealne, północne. Dlatego badania prowadzę też na północy, w Puszczy Augustowskiej, tam się czuję najlepiej.

Lubi Pan jak jest zimno… Jakie znaczenie dla rozwoju cywilizacji miał i ma las?

Był przede wszystkim schronieniem w tych najdawniejszych czasach, ale też źródłem pożywienia, czyli tam zdobywano pokarm w postaci mięsa, ale także grzyby, jagody i wszelkie lekarstwa – wszystko to czerpano z lasu. Później człowiek dostrzegł pszczoły i produkowany przez nie miód, więc zaczął robić barcie. Wreszcie pojawiły się inne profesje – poczynając od smolarzy, którzy wypalali węgiel drzewny, a kończywszy na gajowych i pierwszych leśniczych, którzy w wieku XIX, w dobrach ziemskich, zaczęli lasu pilnować i prowadzić zorganizowaną gospodarkę leśną.

Prof. Wojciech Pusz: – Studentów uczę obserwacji przyrody wokół nich. I słucham tego, co mają do powiedzenia
Prof. Wojciech Pusz: – Studentów uczę obserwacji przyrody wokół nich. I słucham tego, co mają do powiedzenia
fot. Tomasz Lewandowski

Dlaczego pilnowano lasu?

Posiadacze ziemscy zaczęli dbać o swoje dobra, dbano o pogłowie zwierzyny, ale i o to, by lasy pozostały w polskich, a nie zaborców rękach. Ludzie byli biedni, a zwierzęta były tuż za miedzą w lesie, więc z narażeniem życia kłusowano. Chrust pozwalano zbierać, lecz zwierzyna w wielu dobrach była punktem granicznym, którego nie wolno było przekroczyć.

To z dzisiejszej perspektywy jest jednak szokujące, że za upolowanie jelenia można było stracić życie.

Kary w okresie międzywojennym za kłusownictwo też były wysokie. Teraz jest to niska szkodliwość społeczna czynu, ale patrząc na to, jak cierpią zwierzęta, które wpadły we wnyki, byłbym skłonny uznać, że te kary powinny być większe i poważniejsze. Niestety nie są. A wnyki znajdujemy nawet w Złotówku.

Choć wiadomo, że jest to ośrodek uczelni?

Najwyraźniej nie ma to znaczenia dla kłusowników.

Lasy to jest dzisiaj temat polityczny, społeczny, budzący wiele emocji. Jak Pan patrzy na te różne pola konfliktu jako naukowiec?

Patrzę na nie z boku i ze środka, bo angażuję się w te konflikty – staram się być mediatorem, przekazywać wiedzę przyrodniczą i leśną w mediach społecznościowych. Z przyjaciółmi z Wydziału Leśnego i Technologii Drewna Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu oraz koleżanką socjolożką z Akademii Pomorskiej w Szczecinie zrobiliśmy badania ankietowe. Wynika z nich, że pandemia zmieniła nasze spojrzenie i rozumienie znaczenia drzew i lasów. Zamknięcie lasów i parków w czasie lockdownu spowodowało, że ludzie nagle zaczęli dostrzegać, że jest przestrzeń, która daje ukojenie, co było szczególnie ważne podczas tych pierwszych pandemicznych miesięcy, trudnych dla wielu osób. Tu datowałbym bardzo mocny ruch społeczny, choć był on już widoczny w czasie protestów w sprawie Białowieży w latach 2015-2016…

…kiedy protestujących aktywistów potraktowano bez poszanowania ich opinii i poglądów...

I to też się zmieniło. To są sprawy trudne i rzeczywiście – polityka tu wkracza i to dosyć mocno, i o niej nie chciałbym rozmawiać. Widzę za to na przestrzeni ostatnich kilku lat ogromny progres. Aktywiści także zaczynają się interesować gospodarką leśną i przyjmować do siebie wiedzę leśną. Zaczynają mówić podobnym językiem jak leśnicy. Obserwujemy to na spotkaniach, gdzie z kolegami leśnikami rozmawiamy z aktywistami – to już nie są tylko emocjonalne wymiany zdań, ale coraz bardziej merytoryczne dyskusje.

wojciech_pusz_00-2.jpg
Prof. Pusz badania prowadził m.in. w jaskiniach
fot. archiwum prywatne

A to nie wynika z tego, że w środowisku aktywistów jest po prostu coraz więcej ludzi przygotowanych do tych rozmów, a naukowcy wychodzą poza swoje bezpieczne bańki akademickie?

Nie wiem, czy rolą naukowców jest akurat stanie na barykadzie w jakiejkolwiek sprawie, ale rzeczywiście mam wrażenie, że moje koleżanki i koledzy obawiają się wchodzić w spory, zwłaszcza te gorące, o wysokiej temperaturze i angażujące różne strony konfliktu. Jeżeli już są spotkania aktywistów z różnymi autorytetami to są to blogerzy, influencerzy, często z wykształceniem przyrodniczym, ale trudno tam spotkać osoby z tytułami naukowymi.

To błąd?

Odpowiem tak: moim zdaniem my naukowcy powinniśmy częściej wychodzić do ludzi, zwłaszcza wtedy, kiedy jest realny problem do rozwiązania. Strona Lasów Państwowych także obserwuje te pozytywne zmiany wśród aktywistów, co więcej, leśnicy przygotowują się na każde z tych spotkań. Już nie ma oblężonej twierdzy, tylko wspólne szukanie rozwiązań. Chociażby 15 września w Nadleśnictwie Oleśnica mieliśmy spotkanie z lokalnymi społecznościami, samorządami i aktywistami. Chcemy tam wprowadzić w życie wytyczne dotyczące lasów miejskich i podmiejskich, o zwiększonej roli społecznej. Kolega – dyrektor z Biura Urządzania Lasu i Geodezji Leśnej w Brzegu, przygotował bardzo ciekawy projekt takich obszarów leśnych, który został podany do dyskusji samorządom, ale także mieszkańcom i NGO’osom, zainteresowanym tym konkretnym obszarem. Mamy też duże doświadczenie zdobyte podczas dyskusji nad ostatecznym obrazem Lasu Mokrzańskiego we Wrocławiu i w gminie Miękinia. To była głośna batalia i konflikt ten omawiam na zajęciach, gdzie studenci stają albo po stronie Lasów Państwowych, albo aktywistów, dokonując analizy przypadku w oparciu o konkretne zdarzenie, konflikt wokół realnego miejsca i realnych problemów. Bardzo ciekawie to wychodzi, tym bardziej, że rozwiązanie, które zaproponowały Biuro Urządzania Lasu i Geodezji Leśnej, Nadleśnictwo Miękinie i Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych we Wrocławiu zostało zaakceptowane przez lokalną społeczność. To zresztą pokazuje, że należy szukać rozwiązań, a nie okopywać się na z góry upatrzonych pozycjach.

– Najbliższe są mi lasy borealne, północne – przyznaje prof. Wojciech Pusz
– Najbliższe są mi lasy borealne, północne – przyznaje prof. Wojciech Pusz
fot. Tomasz Lewandowski

Wróćmy więc do tych lasów borealnych – dlaczego Pan je lubi?

Bo są dla mnie rodzajem mistycznego spotkania. Wchodząc między świerki czy sosny i widząc ten podszyt, borówczyska i mgłę czuję się jednak jakbym wszedł do innego świata, niedostępnego ludziom na co dzień. W lesie liściastym nie poczujemy też olejków eterycznych, które działają na nasz organizm prozdrowotnie. Las sosnowy, świerkowy oszałamiają nas zapachem. Kiedy więc jestem w takim lesie na nizinach, czuję się trochę tak jakbym był w górach – z nimi też jestem związany zawodowo, realizowałem dużo projektów badawczych, również w jaskiniach czy gawrach niedźwiedzich. Moje pierwsze prace naukowe były wykonywane w Karkonoszach, habilitację realizowałem w Karkonoszach i Tatrach, więc trudno się dziwić, że lasy borealne są mi tak bliskie.

W górach, lasach tropi Pan choroby roślin. Co takiego jest fascynującego w fitopatologii?

Wszystko. Uwielbiam świat grzybów mikroskopowych, zawsze fascynowała mnie nauka bardziej tajemnicza, taka do odkrycia. Grzyby mikroskopowe są światem pełnym takich tajemnic. Realizowałem na przykład projekt w Gorczańskim Parku Narodowym – chcieliśmy sprawdzić, czy zspałowane, a więc zgryzione przez jelenie jodły mogą być bardziej wrażliwe na infekcje ze strony grzybów i zamierać. Okazało się, że zbiorowisko grzybów w drewnie tak dostosowuje się do tej rany, że pojawiają się grzyby chroniące je przed infekcją grzybów rozkładających drewno.

Symbioza, bo de facto te grzyby chronią drzewo, na którym żyją i z którym żyją. Można by powiedzieć, że się dogadały, ale jednak wyszedł Pan spod tego mikroskopowego szkiełka w przestrzeń.

Bo pierwszym etapem tych badań zawsze jest teren, patrzenie i widzenie – zawsze mówię to studentom – pod nogi, wokół siebie, pobieranie próbek. Ale też trzeba wiedzieć, jak i gdzie je pobrać. Praca w laboratorium, gdzie te grzyby się izoluje z tkanek, hoduje, sprawdza pod mikroskopem, to druga część zadania badawczego.

Prof. Pusz po odebraniu z rąk rektora Jarosława Bosego Drzewa Jubileuszowego na 70-lecie UPWr – za wkład w dydaktykę
Prof. Pusz po odebraniu z rąk rektora Jarosława Bosego Drzewa Jubileuszowego na 70-lecie UPWr – za wkład w dydaktykę
fot. Tomasz Lewandowski

Takiej umiejętności patrzenia i widzenia, można się nauczyć, czy jednak jest to cecha przyrodzona?

W części można się jej nauczyć. Studentów prowadzę w taki sposób, żeby patrzyli na ekosystem holistycznie, ale mnie akurat przyroda fascynowała zawsze. W ten świat wprowadziła mnie książka botanika prof. Władysława Szafera „Wspomnienia przyrodnika”, którą polecam każdemu przyrodnikowi. To niezwykła opowieść o tym, jak wyglądała nauka przyrody i zgłębianie tej wiedzy w czasach zaborów i tuż przed II wojną światową. I to ta książka pokazała mi, że warto odejść od specjalizacji, która troszkę psuje naukę. Humboldt też mówił, żeby na przyrodę patrzeć całościowo, a nie przez pryzmat jednej czy dwóch komórek. Miałem szczęście trafiać na swojej drodze na osoby, które na naukę i przyrodę parzyły właśnie w taki sposób. Profesor Wanda Truszkowska – pracowała w naszej Katedrze, prof. Andrzej Chlebicki z Instytutu Botaniki PAN w Krakowie pokazywali mi właśnie taką drogę, którą wybrałem i którą kontynuuję.

Przez wieki dominowało biblijne stwierdzenie „czyńcie sobie ziemię poddaną”, które traktowało człowieka jako koronę wszechrzeczy, w jakimś sensie deprecjonując świat przyrody.

Walka z przyrodą była paradygmatem epoki pary, wiązała się z industrializacją, postępem, który tę przyrodę miał ujarzmić dla człowieka. Ale paradoksem jest to, że chociażby w książkach Londona bohaterowie z przyrodą walczą, jednocześnie starając się ją rozumieć. Antropomorfizacja Białego Kła pokazuje nam jednak przede wszystkim, że ludzie żyjący w środowisku przyrody tej dzikiej, czy jeszcze nieujarzmionej, żyli inaczej. Moja prababcia urodzona w czasach zaborów – rocznik 1904 – pracująca na gospodarstwie od świtu do nocy, po prostu rozumiała procesy, które zachodziły wokół niej i przekazywała tę wiedzę swojej córce, czyli mojej babci. Ludzie żyjący na co dzień w środowisku wiejskim, leśnym, rozumieli prawidła i sens tego świata. I takie proste rzeczy gdzieś w tej rewolucji technologicznej zagubiliśmy. Wiele osób do tego wraca, ale moim zdaniem też wraca zbyt radykalnie, chcąc na siłę cofnąć czas, podczas gdy wystarczy po prostu żyć w sposób zrównoważony.

Dni Przyrodników i zawody na ergometrze...
Dni Przyrodników i zawody na ergometrze...
fot. Tomasz Lewandowski

Ma Pan korzenie na wsi, ale nie został Pan rolnikiem.

Chciałem być przyrodnikiem, ale stwierdziłem, że biologia jest zbyt teoretyczna, a ja wolę realnie stąpać po ziemi. Wybrałem więc rolnictwo, wiedząc, że będę pracował w lesie, w górach. Ale zawsze fascynował mnie XIX-wieczny typ agronoma, który zarządzał dobrami, a więc musiał mieć wiedzę z leśnictwa, z rybactwa, rolnictwa, ekonomii. Tak sobie to widziałem i z początku nie myślałem być naukowcem.

Myślał Pan, że zostanie takim agronomem w gospodarstwie dziadków?

Tak, ale na pierwszym roku trafiłem do koła naukowego fitopatologów i mój obecny kolega,  prof. Krzysztof Matkowski dał mi do przeczytania „Fitopatologię leśną” autorstwa prof. Karola Mańki. Przeczytałem ją w ciągu jednej nocy i rano byłem pewien – zostanę fitopatologiem. 

To co takiego wciągnęło Pana w świecie nauki, że jednak nie został tym współczesnym agronomem?

Wszystko, ale pierwsze badania robiłem w czasie liceum, uprzedzam – nie kroiłem żab, tropiłem sarny polne. Interesowało mnie dlaczego one nie uciekają do lasu, tylko są na polach.

I dlaczego nie uciekają?

Okazuje się, że są dwa ekotypy – ekotyp sarny polnej i sarny leśnej, które się już nie krzyżują. Sarna polna, która żyje w dużych stadach, jest dostosowana do środowiska otwartego, zachowuje się jak zwierzę sawannowe. Kozy są naokoło, kozły i koźlęta w środku stada. Fascynujące jest to, że ta ewolucja dokonała się na naszych oczach, bo ten proces zachodził szczególnie w zachodniej Polsce, gdzie było dużo PGR-ów z dużymi areałami i sarny miały środowisko przyjazne do życia. Dopiero po sarnach były grzyby. Zapamiętałem też na studiach zajęcia z fizjologii zwierząt. Nie wiem, czy w tej sali nadal jest ten napis, sentencja Seneki, ale wtedy był – „Życie bez nauki śmiercią jest”. I to był kolejny krok do tego miejsca, w którym dzisiaj jestem. A jeszcze później spotkałem prof. Chlebickiego, mykologa i polarnika, od którego zaraziłem się miłością do lasów północnych i terenów polarnych.

Drużyna Wydziału Przyrodniczo-Technologicznego wystawiona do wyścigu egometrów na Dni Przyrodników
Drużyna Wydziału Przyrodniczo-Technologicznego wystawiona do wyścigu egometrów na Dni Przyrodników
fot. Tomasz Lewandowski

Czyli miał Pan szczęście do mistrzów.

Zdecydowanie, gleboznawca prof. Borkowski, fizyk prof. Przestalski... Ich fascynacja nauką była naprawdę zaraźliwa.

Czego Pana nauczyli, co dzisiaj sam Pan przekazuje młodym ludziom?

Po pierwsze, patrzenia – tak jak już mówiłem – całościowego na świat. Wszyscy oni też nauczyli mnie, że trzeba konsekwentnie dążyć do celu, tak jak prof. Chlebicki, który przemierzał Syberię na nartach czy na koniu na pustyni w Tadżykistanie. Ja z kolei w lesie czy jaskini, ale i na Spitzbergenie. Tej konsekwencji i innego spojrzenia i patrzenia na świat uczyłem się też od przyjaciół przyrodników i leśników w  Tatrzańskim, Karkonoskim, Gorczańskim, no i moim ukochanym Wigierskim Parku Narodowym. 

Mistrzowie nauczyli też Pana, że w nauce istotną częścią procesu badawczego jest klęska? Przecież założona teza może okazać się błędna, badania mogą się nie udać, a wybrany kierunek być ślepą uliczką.

Sam się tego nauczyłem podczas zdobywania kolejnych tytułów i stopni naukowych. Miałem szczęście trafić na dobry zespół u mnie w Zakładzie Fitopatologii i Mykologii, gdzie byłem najmłodszy – tworzyli go prof. Elżbieta Pląskowska i prof. Krzysztof Matkowski, dr Włodzimierz Kita i dr Ewa Moszczyńska, którzy traktowali mnie trochę jak syna.

Nie buntował się Pan?

Przyjmowałem to pokornie, choć bywały i takie sytuacje, że brali mnie do pokoju i dosyć obcesowo mówili „źle to robisz’, „nie rób tego tak”, „jak się zachowujesz”. I oczywiście buntowałem się, ale koniec końców nauczyło mnie to pokory i słuchania innych ludzi. To była dobra szkoła i często im dziękuję za te lekcje. Tego też mnie nauczyli rodzice i rodzina, żeby słuchać starszych, mimo że czasem nie mają racji, ale jednak zawsze ziarnko prawdy gdzieś tam jest.

I mówi Pan to samo studentom? Też bierze ich Pan na ostre rozmowy?

Nie, ja ich słucham, staram się być otwarty. Słuchałem często rad mojej doktorantki, obecnie już pani doktor Katarzyny Patejuk. Ale też w jakimś momencie stwierdziłem, że potrzebuję kompetencji miękkich i skończyłem kilka studiów podyplomowych, między innymi psychologię zarządzania na Uniwersytecie Wrocławskim. Nie wystarczy być przekonanym, że się umie pracować w zespole czy zarządzać tym zespołem, trzeba znać narzędzia, umieć rozpoznać swoje mocne i i słabe strony, wiedzieć, jak rozkładać zadania. Tu naprawdę istnieje coś takiego jak próg kompetencji często lekceważony ze szkodą dla efektywności pracy i relacji między ludźmi, które dla tej pracy mają kluczowe znaczenie.

– W lesie najlepiej rozmawia mi się z... Wojtkiem Puszem – uśmiecha się prof. Wojciech Pusz
– W lesie najlepiej rozmawia mi się z... Wojtkiem Puszem – uśmiecha się prof. Wojciech Pusz
fot. Tomasz Lewandowski

Powiedział Pan, że w lasach borealnych jest magia czy mistycyzm. To nietypowe, bo wydaje się, że naukowiec i inżynier powinien mocno chodzić po ziemi.

To mistycyzm szczególny, związany z człowiekiem. Patrzę na przykład na spałę żywiczarską w lesie, dzięki której pozyskiwano żywicę. Ostatnie nacinano na drzewach w latach 90. ubiegłego wieku. Stoję więc przy 120-letniej sośnie w Puszczy Augustowskiej, widzę spały, które ktoś zrobił 70 lat temu i myślę o tym człowieku, który tu był przede mną. Realizuję z koleżanką projekt w Puszczy Drawskiej. I tam natykamy się na symboliczne groby w lesie. Ostatnio natrafiłem na grób człowieka, który w latach 70. zginął pod ciężarówką przywalony stosem drewna... Taki prawdziwy leśny człowiek wprost z "Bazy ludzi umarłych" na podstawie prozy Marka Hłaski. Ktoś o nim pamiętał, zostawił ślad dla innych. Taki mistycyzm odnajduję też w "Siekierezadzie" Stachury. Wynika z ciężkiej pracy, szacunku dla tej pracy, szacunku do przyrody, zaufania do drugiego człowieka, bo przecież w lesie zdarzają się sytuacje, kiedy czyjaś obecność jest konieczna.

Ma Pan swój prywatny las, czy taki najbliższy sercu, gdzie ładuje Pan akumulatory?

Puszcza Augustowska. I oddział 353 w Nadleśnictwe Oława obok mojej miejscowości. Tam idę z psem, z dziećmi, sprawdzić, czy czeremcha amerykańska zaczyna chorować, czy niecierpek ma rdzę, która jest na północy, a tutaj nie, czy żurawie już przyleciały, bo słychać ich klangor.

Zdarza się Panu porozmawiać z taką czeremchą czy niecierpkiem?

Bardziej z Wojtkiem Puszem. W lesie lepiej słyszy się samego siebie.

rozmawiała Katarzyna Kaczorowska

Powrót
14.09.2022
Głos Uczelni
rozmowy

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg