eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Prof. Mocek: – Ludzkość nie docenia gleby, bo jej nie rozumie

Prof. Andrzej Mocek, w dniu Święta Uniwersytetu Przyrodniczego zostanie doktorem honoris causa naszej uczelni. Wybitny naukowiec przed uroczystością opowiada o znaczeniu gleby dla rozwoju cywilizacji, o tym, jak się „leczy” zdegradowane gleby, o budowaniu autorytetu i szczęściu w życiu.

Żyjemy w dobie antropocenu. Czy biblijne „czyńcie sobie ziemię poddaną” nie powinno zostać odrzucone z powodu naszej zachłanności?

Problem polega jedynie na tym, od kiedy tę epokę należy liczyć. Nazwę antropocenu dla epoki geologicznej, w której decydujący wpływ na funkcjonowanie procesów przyrodniczych na Ziemi ma człowiek, zaproponował, o ile dobrze pamiętam Paul Crutzen, holenderski laureat Nagrody Nobla w zakresie chemii atmosfery z 1995 roku. Jego zdaniem jej początek nastąpił około 200 lat temu i cały czas antropopresja negatywnie oddziaływuje na środowisko naszej planety.

Przecież o antropocenie mówi się przede wszystkim w kontekście ostatnich dziesięcioleci.

Oczywiście, mówi się o tym w kontekście drugiej rewolucji przemysłowej, jaka nastąpiła po II wojnie światowej – pierwsza miała miejsce na przełomie XVIII i XIX wieku. Osobiście uważam, że świadomość wpływu człowieka na szeroko rozumiane środowisko wśród decydentów, a przede wszystkim społeczeństw, wyraźnie wzrasta. Ludzkość szuka dróg naprawy swoich nieprzemyślanych działań, nadmiernej eksploatacji dóbr przyrody i wzrostu zanieczyszczeń zarówno w atmosferze, jak i pokrywie glebowej. Stąd biblijne stwierdzenie „czyńcie sobie Ziemię poddaną” nabiera obecnie zupełnie innego wymiaru. Społeczeństwa zdają sobie sprawę, że przy tak eksponencjalnym wzroście liczby ludności – w ciągu 200 lat od 1 mld do około 8 mld – Ziemia już staje się zbyt mała, a eksploracja Kosmosu nie wskazuje na możliwość szybkiego znalezienia w sąsiedztwie odpowiedniej do zasiedlenia egzoplanety. Ponadto nie jesteśmy na taki transport przygotowani technicznie i technologicznie. Obecne statki kosmiczne się do tego nie nadają, gdyż wymagają zupełnie innych konstrukcji i znalezienia nowych form paliwa oraz napędu, być może laserowego, a nawet świetlnego.

Często dzisiejsze odkrycia, jutro pozostają już tylko historią, a niekiedy nawet ewidentnym błędem, narażającym człowieka na kompromitację

Gleba to zasób równie cenny jak woda, a jednak wydaje się, że wciąż niedoceniany. Dlaczego nie rozumiemy znaczenia gleby dla istnienia człowieka i cywilizacji ludzkiej?

W pani pytaniu została częściowo zawarta odpowiedź. Ludzkość nie docenia gleby, gdyż jej w większości nie rozumie. Gdyby poprosić przypadkowe osoby o zdefiniowanie pojęć woda, powietrze, gleba to z tym ostatnim terminem miałyby z pewnością największe problemy. Z wodą i powietrzem spotykamy się bowiem niemal w każdej sytuacji życia codziennego – jako organizmy żywe nie możemy bez nich funkcjonować. Ich stan odczuwamy dzięki naszym zmysłom, a więc wzrokowi, dotykowi, smakowi, zapachowi. Zanieczyszczenie tych składników biosfery dostrzegamy bardzo szybko i przez to wcześnie reagujemy, przewidując możliwość bardzo złych konsekwencji. Glebę natomiast uważamy często za medium, w którym żyją miliardy mikroorganizmów i przedstawicieli mezofauny, które według powszechnej opinii poradzą sobie z każdą formą zanieczyszczenia.

Prof. Andrzej Mocek jest ekspertem m.in. w zakresie wpływu odkrywek węgla brunatnego na gleby
Prof. Mocek jest ekspertem m.in. w zakresie wpływu odkrywek węgla brunatnego na gleby
fot. archiwum prywatne

I w efekcie w wielu przypadkach wierzchnią warstwę skorupy ziemskiej traktujemy jak śmietnik?

Niestety, ale tak. A wynika to z tego, że nie zdajemy sobie najczęściej sprawy, że ta warstwa skorupy, że tak powiem, pełni poza produkcją biomasy szereg innych, niezwykle ważnych funkcji. Przede wszystkim gleba posiada zdolność retencjonowania znacznych ilości wody. Tworzy też magazyn ogromnej puli materii organicznej i energii, będąc potężnym geochemicznym akumulatorem przekształconej energii słonecznej. Jest stabilnym elementem krajobrazu oraz podstawową bazą dla szeroko pojętej techniki, tj. konstrukcji przemysłowo-mieszkaniowych, a więc zabudowy, systemów komunikacji i transportu, terenów rekreacyjno-sportowych itp. W wielu przypadkach gleby stanowią także palinologiczne i archeologiczne skarbnice, pozwalające poznać ewolucję roślin i zwierząt oraz rozwój hominidów, czyli rodziny człowiekowatych w różnych zakątkach świata. Wielkie, pierwsze cywilizacje powstawały w przeszłości nad dużymi rzekami dlatego, że wokół nich występowały żyzne gleby aluwialne, że przywołam choćby Egipt, Mezopotamię czy Chiny.

Co w takim razie jest fascynującego w gleboznawstwie?

Zacząłbym od tego, że gleboznawstwo jest nauką o charakterze interdyscyplinarnym. Zrozumienie genezy i właściwości gleb wymaga znajomości podstaw geologii i geomorfologii oraz mineralogii i petrografii, gdyż „obiekty”, którymi zajmują się wspomniane dyscypliny naukowe stanowią materiały macierzyste, z których kształtują się pokrywy glebowe. Gleba jako układ trójfazowy – faza stała, ciekła i gazowa – ulega silnym przemianom pod wpływem warunków klimatycznych i szaty roślinnej, a ostatnio także znacznej presji człowieka. Analiza tych transformacji materii organicznej i substratów mineralnych wymaga znajomości elementarnych praw fizyki i chemii. Jak z powyższego wynika, nie jest to zatem specjalność łatwa wśród nauk przyrodniczych, ale dzięki temu kryje szereg tajemnic, mobilizujących do ich odkrywania.

Dlatego wybrał Pan tę dziedzinę nauki?

Trochę było to wynikiem przypadku. Po egzaminie z fizjologii roślin otrzymałem od profesora Jana Wojciechowskiego propozycję „otwartych drzwi” do katedry, gdybym w przyszłości zamierzał wybrać karierę naukową. Była to propozycja bardzo miła, lecz wówczas wydawała mi się zbyt abstrakcyjna. Zasiała jednak w głowie pewien mętlik. Gleboznawstwo, jako miejsce realizacji pracy magisterskiej, wybrałem w 50 procentach w wyniku zainteresowania, a w 50 – dzięki świetnej grupie osób, które zapisały się na tę specjalizację. Ponadto fantastyczna i życzliwa atmosfera panująca w tej katedrze oraz osobowość i autorytet ówczesnego kierownika, a zarazem byłego dziekana, profesora Brunona Reimanna spowodowała, że po otrzymaniu oferty odbycia stażu nie zastanawiałem się ani przez chwilę, czy pozostać w tej jednostce.

Z inicjatywy profesora Mocka od lat organizowane są m.in. konferencje "katedr jednoimiennych"
Z inicjatywy profesora Mocka od lat organizowane są m.in. konferencje „katedr jednoimiennych"
fot. archiwum prywatne

Zajmuje się Pan naukowo oceną skali degradacji chemicznej gleb, jednocześnie dając swoimi pracami podstawy do opracowania nowatorskich sposobów ich rekultywacji i zagospodarowania.

Na początku lat 80. ubiegłego wieku z moim ówczesnym szefem, prof. Wojciechem Dzięciołowskim podjęliśmy współpracę z Ośrodkiem Badawczo-Rozwojowym Produkcji Leśnej „Las” w Skolimowie. Jej celem była ocena możliwości upraw roślin przemysłowych – głównie wierzby krzewiastej, czyli wikliny, na terenach chemicznie zanieczyszczonych metalami ciężkimi. Obiektem badań były gleby usytuowane w bliskim sąsiedztwie Hut Miedzi w Legnicy i Głogowie w tzw. strefach ochrony sanitarnej oraz Rafinerii Płockiej. Nagła śmierć profesora spowodowała konieczność silnego zaangażowania się w ten niełatwy, dopiero rozwijający się problem naukowy w Polsce. Bardzo pomogły mi wówczas częste konsultacje z profesorami Leszkiem Szerszeniem i Tadeuszem Chodakiem z ośrodka wrocławskiego, którzy już od kilku lat, wraz z zespołem, analizowali stopień degradacji chemicznej gleb zanieczyszczonych emisjami hutniczymi, wzbogaconymi w siarkę i metale ciężkie, przede wszystkim miedź, cynk i ołów. Gleby te nie mogły być w żaden sposób wykorzystane do produkcji roślin przeznaczonych na cele konsumpcyjne, a jedynie pod uprawę roślin przemysłowych, wierzby, rzepaku na olej przemysłowy, ziemniaków na spirytus przemysłowy itp. Wyniki badań okazały się po kilku latach na tyle korzystne, że następnie wykorzystano je w praktyce.

Ludzkość szuka dróg naprawy swoich nieprzemyślanych działań, nadmiernej eksploatacji dóbr przyrody i wzrostu zanieczyszczeń zarówno w atmosferze, jak i pokrywie glebowej. Stąd biblijne stwierdzenie „czyńcie sobie Ziemię poddaną” nabiera obecnie zupełnie innego wymiaru

Jak od lat 70., kiedy zaczął Pan swoją karierę naukową, zmieniała się świadomość dotycząca zarówno owej degradacji, presji antropogenicznej, jak „leczenia” skażonych gleb?

Obecnie problem rozpoznania degradacji gleb zarówno na świecie, jak i w Polsce jest na znacznie wyższym poziomie. Dotyczy to nie tylko degradacji chemicznej, ale także fizycznej, a więc erozji oraz geomechanicznej i hydrologicznej wywołanej pozyskiwaniem wielu kopalin. Wprowadzono ponadto wiele przepisów administracyjnych regulujących te zagadnienia, a gleby polskie, co warto podkreślić, należą do jednych z najczystszych w Europie. W skali naszego kraju gleby antropogenicznie zanieczyszczone, a zdegradowane w stopniu wyższym niż I, czyli II-V stanowią zaledwie około 2,5-3,0% powierzchni użytków, w tym silnie zanieczyszczone, a więc V stopień tylko zaledwie 0,1% i są dokładnie zlokalizowane. Również metody i sposoby rekultywacji takich obiektów bardzo się rozwinęły, aczkolwiek niekiedy „leczenie” gleb silnie chemicznie zanieczyszczonych ksenobiotykami mineralnymi, bo tak nazywamy często metale ciężkie i organicznymi – wielopierścieniowymi węglowodorami aromatycznymi, dioksynami czy furanani jest bardzo drogie i nie zawsze ekonomicznie uzasadnione.

Badał Pan również środowiskowy wpływ kopalń węgla brunatnego na gleby wokół odkrywek. Jak silny jest to wpływ, jak kopalnie czy też aktywność człowieka, zmieniają te gleby?

Pod koniec lat 70. XX w. zostałem zaproszony przez prof. Stanisława Rząsę, późniejszego kierownika Katedry Gleboznawstwa Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, do zespołu zajmującego się oceną wpływu kopalnictwa węgla brunatnego w Zagłębiu Konińsko-Tureckim na odwodnieniową degradację gleb przyległych do wyrobisk. Zagadnienie to od szeregu lat wywoływało konflikty pomiędzy dyrekcjami kopalń i rolnikami. Wynikało to głównie z braku udokumentowanej oceny wpływu sposobu pozyskiwania tej kopaliny na gleby sąsiadujące z odkrywkami oraz odpowiednich uregulowań prawnych. Sprawy te nasiliły się wyraźnie po 1989 roku, trafiając często na wokandę sądową. Na zlecenie Sądów – Rejonowego i Okręgowego w Koninie katedra, którą miałem przyjemność kierować od 1994 roku, otrzymała zlecenie na przeprowadzenie badań obejmujących około 50 wsi na terenach w których wspomniane kopalnictwo mogło powodować obniżenie produkcji roślinnej. Efektem tych prac, realizowanych w latach 1994-1997, było obszerne, 5-tomowe opracowanie dla kilkunastu tysięcy hektarów użytków rolnych i leśnych przygotowane z prof. Wojciechem Owczarzakiem i pracownikami katedry. Następnie w celu przybliżenia tych trudnych zagadnień wspólnie z profesorami Stanisławem Rząsą i Wojciechem Owczarzakiem napisaliśmy monografię pt. „Problemy odwodnieniowej degradacji gleb uprawnych w rejonach kopalnictwa odkrywkowego na Niżu Środkowopolskim”.

Prof. Mocek badał m.in. gleby w Słowińskim Parku Narodowym
Prof. Mocek badał m.in. gleby w Słowińskim Parku Narodowym
fot. archiwum prywatne

Zaproponowaliśmy w niej, poza szeregiem informacji dotyczących parametrów fizyczno-chemicznych badanych gleb, merytoryczne, prawne i formalne podstawy rozwiązywania problemu odwodnieniowej degradacji produktywności gleb. Zostały one zaakceptowane przez sądy i stały się podstawą do rozstrzygania sporów i wypłaty ewentualnych odszkodowań. Dodam tylko, że zróżnicowanej degradacji ulegają gleby w przeszłości wykorzystywane głównie jako użytki zielone. Wynika to z ich usytuowania w obniżeniach terenowych oraz typu gospodarki gruntowo-wodnej. Stopień ich degradacji zależy od wielu czynników: typu gleby, odległości od odkrywki, jej głębokości itp., i waha się od 10 do 30%. Natomiast w glebach wyżej usytuowanych w krajobrazie, głównie mineralnych, które wykazują opadowy typ gospodarki wodnej i są użytkowane głównie jako grunty orne, objawów tych się nie stwierdza. Należy bowiem odróżnić odwodnienie terenu, np. zanik wody w studniach gospodarskich, w których woda była w przeszłości na głębokości 2,5-4,0 m, od odwodnienia gleb i pogorszenia ich zdolności produkcyjnych przy obniżeniu lustra wód gruntowych z 3,0 nawet do 7-8 m. Brak wody w studniach, która służyła w przeszłości rolnikom do celów socjalno-bytowych należy zastąpić wodą wodociągową, co leży w gestii kopalń.

Nauka nie tylko w zakresie nauk przyrodniczych znacznie wyprzedza opracowane plany i ich realizację przez odpowiednich decydentów

No właśnie, odkrywki oddziaływują również na gospodarkę hydrologiczną. Czy to także jest temat dla gleboznawcy?  

Pytanie bardzo trafne. Jako gleboznawcy oceniamy jedynie warunki wodne, czyli hydrologiczne, w przypowierzchniowej strefie 1,5-2,0 m, obejmującej utwory glebowe. Te bowiem wody, a ściślej ich obecność lub brak, mogą wpływać na procesy pedologiczne, warunkujące produkcję rolniczą. Nie analizujemy zmian w zaleganiu wód głębinowych, paleogeńsko-neogeńskich zwanych w przeszłości trzeciorzędowymi, które są usytuowane na znacznych głębokościach, często 60-90 metrów już pod pokładami węgla brunatnego. Tym problemem zajmują się hydrolodzy i hydrogeolodzy wyznaczający zasięgi tzw. trzeciorzędowych lejów depresyjnych, powstających w wyniku działań barier odwodnieniowych, okalających poszczególne odkrywki.

Jak z perspektywy ponad pół wieku aktywności naukowej ocenia Pan wpływ i siłę oddziaływania środowiska naukowego na rzeczywistość? Miał i ma Pan poczucie sprawczości?

Nauka nie tylko w zakresie nauk przyrodniczych znacznie wyprzedza opracowane plany i ich realizację przez odpowiednich decydentów. Ograniczę się tylko do jednego przykładu z zakresu rolnictwa i gospodarki żywnościowej, obszarów, na których trochę się znam. Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku w drodze przetargu ogłoszonego przez Departament Produkcji Rolniczej Ministerstwa Rolnictwa przygotowano program dotyczący proekologicznego rozwoju wsi, rolnictwa i gospodarki żywnościowej na lata 1996-2015. Ten wieloautorski program, opracowany przez interdyscyplinarny zespół naukowców z cenionych jednostek w kraju takich jak Ministerstwo Rolnictwa, Instytut Ekonomiki Rolniczej i Gospodarki Żywnościowej, IUNG, Instytut Melioracji i Użytków Zielonych został zaprezentowany w 1997 roku. Z zagadnień dotyczących gleb, ich ochrony, nawożenia, wapnowania, erozji, melioracji gleb hydrogenicznych itp., w moim przekonaniu nie zrealizowano więcej niż w 20-30%, a mamy już 2022 rok.

Niezbyt optymistyczne, zapytam więc, jak się buduje autorytet, szczególnie w świecie nauki?

Mogę być przewrotny?

Oczywiście.

W takim razie wymienię cechy, jakimi według mnie powinien charakteryzować się autorytet czy autorytety naukowe. Osoby takie muszą budzić uznanie w środowisku, dzięki dużej wiedzy i kompetencjom. Powinny mieć także trochę charyzmy i nie wypowiadać aroganckich sądów o stanie wiedzy innych. W przypadku nowych odkryć naukowych bądź wyników, które nie są potwierdzone przez przyjęte powszechnie prawa fizyczne i chemiczne wnioski winny być formułowane bardzo ostrożnie. Często bowiem dzisiejsze odkrycia, jutro pozostają już tylko historią, a niekiedy nawet ewidentnym błędem, narażającym człowieka na kompromitację. Już z tych kilku zdań wynika, jak wielkie wymogi stawia się autorytetom naukowym i jak trudno na miano takie zasłużyć. Wynika z tego także, że warto mieć w każdej dziedzinie naukowej nie tylko jeden autorytet, choć posiadanie zbyt wielu też nie jest wskazane.

Podczas zajęć terenowych ze studentami
Podczas zajęć terenowych ze studentami
fot. archiwum prywatne

Kto w takim razie był Pana mistrzem i czego Pana nauczył?

W życiu zawodowym dopisywało mi trochę szczęście, bo od początku spotykałem na swojej drodze wspaniałych ludzi. Przez pierwsze 15 lat kariery naukowej miałem przyjemność i zaszczyt rozwijać się pod wpływem prof. Wojciecha Dzięciołowskiego, którego uważam za swojego największego mistrza. Był człowiekiem nie tylko wielkiego umysłu, ale także potrafiącym z wielką empatią i erudycją przekazywać zarówno na sali wykładowej, jak i w terenie swoją ogromną wiedzę przyrodniczą. Dzięki profesorowi poznałem specyfikę genezy i ewolucji gleb leśnych, bowiem wspólnie opracowaliśmy mapy i monografię dotyczącą gleb Słowińskiego Parku Narodowego, a później gleb znacznej części Północnego Iraku, a dokładniej Kurdystanu, podczas realizowanego kontraktu na terenach Shahrazoor, Shamamok i Raniya w rejonie Mosulu i Sulejmaniji. Rozwój i właściwości Mollisoli i Vertisoli strefy subtropikalnej odbiegają wyraźnie od gleb naszej strefy, a ponadto wymagają odmiennych sposobów uprawy i ochrony. W tamtym okresie i później wiele skorzystałem także z naukowych dyskusji, prowadzonych z profesorami: Zbigniewem Prusinkiewiczem, Janem Borkowskim, Leszkiem Szerszeniem, Tadeuszem Chodakiem, Jerzym Marcinkiem, Piotrem Skłodowskim i Stanisławem Rząsą. Z wieloma z nich miałem bądź mam zaszczyt nie tylko współpracować, ale także się przyjaźnić.

Który etap w karierze naukowej był dla Pana najważniejszy – studia, doktorat czy habilitacja?

Każdy okres w rozwoju naukowym jest istotny. Etapy te tworzą bowiem integralną całość. Koniec jednego jest jednocześnie początkiem następnego. W moim przypadku za najważniejszy uważam okres wykonywania doktoratu. Mój promotor, a zarazem wcześniej wspomniany mistrz profesor Wojciech Dzięciołowski wskazał mi obiekt badań, omówiliśmy cel i zakres prac terenowych oraz laboratoryjnych i od tego momentu miałem wolną rękę do działania. Były to prawdziwe rekolekcje terenowe realizowane samotnie w otulinie Słowińskiego Parku Narodowego, w sąsiedztwie jezior Łebsko i Gardno. Raz w kwartale odbywało się spotkanie z mistrzem, na którym „spowiadałem się” ze swoich dokonań – sukcesów i porażek. Duża samodzielność, a jednocześnie nadzór i opieka osoby, która widziała wcześniej niż ja sens oraz finalny efekt pracy działała uspokajająco i motywująco do zakończenia dysertacji w ciągu 4 lat.

Nie ma dobrej dydaktyki bez dobrej nauki, ale nie brakuje głosów, że dobry naukowiec wcale nie musi dobrze uczyć, a dobry nauczyciel nie musi być dobrym naukowcem. Zgodziłby Pan z tą opinią, czy jednak zaprotestował przeciwko niej?

Praca w wyższej uczelni, a nie instytucie badawczo-naukowym, wymaga łączenia zajęć dydaktycznych z badaniami naukowymi. W tym zakresie spotyka się zatem ludzi, którzy nie mają z tym problemu, jak i takich, którzy zdecydowanie preferują albo dydaktykę, albo naukę. Można to zaobserwować już będąc studentem, a widać to jak w soczewce podczas pracy zawodowej. Z tymi faktami nie należy jednak walczyć, lecz jak twierdzą optymiści, przyjąć zasadę, że jak czegoś nie można zmienić, to należy to polubić. Kłopoty łączenia obowiązków nauki z dydaktyką dotyczyły największych umysłów świata, jak chociażby Alberta Einsteina, który stronił od nauczania i występowania na konferencjach. Ja podczas pracy nie miałem w tym zakresie problemów. Z przyjemnością łączyłem badania naukowe z procesem dydaktycznym. Na szczęście nie musiałem prowadzić wykładów online.

Gdzie szuka Pan inspiracji i pomysłów na badania?

Szukając odpowiedzi na tak zadane pytanie muszę się cofnąć pamięcią o wiele lat. W całej mojej karierze naukowej, używając słów górnolotnych, trzeba było zdobywać środki finansowe ze źródeł pozabudżetowych. Stąd wiele tematów stanowiły zlecenia kierowane z przemysłu bądź różnych jednostek administracji państwowej. Należało także składać wnioski grantowe do nieistniejącego już Komitetu Badań Naukowych i Narodowego Centrum Nauki. Zebrany w ten sposób materiał umożliwiał realizowanie dodatkowych problemów, często o charakterze wybitnie poznawczym, a nie tylko utylitarnym. Niektóre pomysły były efektem burzy mózgów podczas spotkań konferencyjnych oraz zjazdów katedr jednoimiennych. Często korzystało się także z zaproszenia do udziału w rozpoznawaniu problematyki interdyscyplinarnej z pracownikami innych specjalności: geomorfologów, palinologów, archeologów itp. i uczelni: UAM Poznań, UMK Toruń, SGGW Warszawa, UPWr i Lublin.

glowna_1.jpg
fot. archiwum prywatne

Ale czasem odpoczywa Pan od nauki? :)

Dobre pytanie. Wcześniej czasu na odpoczynek było niewiele. W pracy naukowej człowiek budzi się i zasypia z nurtującymi go problemami badawczymi, często nawet podczas urlopu. Więcej spokoju daje emerytura, aczkolwiek nie odcina ona całkowicie umysłu od zagadnień, którymi się badacz zajmował przez całe życie zawodowe. Studiowanie literatury odbywa się jednak w dużo większym spokoju i nie dotyczy tylko gleboznawstwa. Nie ma naglących terminów, czyli jest więcej czasu na realizację innych zainteresowań i poświęcenie się wspólnocie rodzinnej.

Jakie w takim razie są Pana pozanaukowe pasje?

Pozanaukowe pasje na emeryturze ograniczają się w przewadze do słuchania, czytania i oglądania. Interesuję się motoryzacją, muzyką i sportem. Wspólnie z małżonką uwielbiamy tereny nadmorskie, na których chętnie aktywnie spędzamy wiele czasu bez względu na pogodę i porę roku. Szum morza w blasku milczącego, cudownego Słońca czyni człowieka wolnym i szczęśliwym. Oczywiście do najprzyjemniejszych chwil we wspomnianej scenerii należą te, w których towarzyszą nam wnuk i najbliżsi.

rozmawiała Katarzyna Kaczorowska
 


Prof. Andrzej Mocek jest obecnie nieformalnym, ale niekwestionowanym liderem środowiska naukowego związanego z naukami o glebie, to jest gleboznawstwa i chemii rolnej. Jako renomowany członek społeczności gleboznawców i agronomów polskich pełnił lub nadal pełni szereg funkcji przedstawicielskich (jako przewodniczący Konferencji Dziekanów Uniwersytetów Przyrodniczych, przewodniczący Komitetu Gleboznawstwa i Chemii Rolnej PAN, wielokrotny organizator konferencji „katedr jednoimiennych” umacniających współpracę w zakresie organizacji staży, wymiany studentów, projektowania wspólnych grantów i publikacji naukowych) oraz decyzyjnych (w tym w Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych). Prof. A. Mocek był również liderem ogólnopolskich przedsięwzięć badawczych i dydaktycznych, w szczególności głównym redaktorem podręcznika „Gleboznawstwo” wydanego przez Wydawnictwo Naukowe PWN w 2015 roku. Podręcznik powstał pod patronatem KGiCHR PAN oraz Polskiego Towarzystwa Gleboznawczego i jest pierwszym od 25 lat ogólnopolskim oryginalnym podręcznikiem do gleboznawstwa na różnych profilach kształcenia (rolnictwo, leśnictwo, geografia i biologia).

Uroczystość nadania profesorowi Andrzejowi Mockowi tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu odbędzie się 20 maja podczas Święta UPWr w Auli im. Jana Pawła II.
 

Powrót
17.05.2022
Głos Uczelni
rozmowy

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg