eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Prof. Białowiec: – Projekty. To one napędzają naukę

Nowo mianowany profesor Andrzej Białowiec o tym, że na odpady można patrzeć w perspektywie zysku, o biogospodarce, współpracy z przemysłem i o tym, jakie znaczenie ma we współczesnej nauce praca zespołowa.

Co jest większym wyzwaniem dla ludzkości: potencjalny kryzys energetyczny, kryzys klimatyczny, czy zanieczyszczenie środowiska wynikające z nadmiernej ilości odpadów?

Wszystkie trzy są istotne i ze sobą w różny sposób powiązane. Zmiany klimatyczne są pochodną różnych czynników, w tym naturalnych i antropogenicznych, w jakimś stopniu również związane są z nieprawidłową gospodarką odpadami i wykorzystywaniem surowców. Technologie i rozwój techniki pozwalają nam jednak pozyskiwać różne zasoby z nowych źródeł. Paliwa kopalne, a więc gaz ziemny i ropę naftową, wydobywa się z tradycyjnych pokładów, ale opracowano też technologię wydobycia tych mediów z łupków. Wciąż w sferze celu jest fuzja jądrowa – skonstruowanie reaktora termojądrowego. Zmieniłoby to całkowicie paradygmat dostępu i wykorzystania energii. Gdybym jednak miał powiedzieć, co jest wyzwaniem, z którym najszybciej możemy się mierzyć, to chyba brak wody. Gwałtowne załamanie dostępu do wody wyzwolić może inne problemy, na czele z konfliktami zbrojnymi. Jesteśmy w stanie przystosować się do niekorzystnych warunków bytowania. Umiemy sobie, mówiąc kolokwialnie, zorganizować dostęp do energii. Jednakże brak wody determinuje nas samych na poziomie fizjologicznym, ale też technologicznym poprzez wpływ na uprawę roślin, hodowlę zwierząt oraz na wszelkie procesy produkcji przemysłowej. Z drugiej strony, myślimy teraz o wodzie, a gdyby zadać sobie inne pytani – co by się wydarzyło, gdy nagle zatrzymał się cały transport na świecie?

prof_bialowiec-2.jpg
Profesor Andrzej Białowiec i prezydent Andrzej Duda
fot. archiwum prywatne

A co by się wydarzyło?

Prawdopodobnie w ciągu kilku dni ludzkość wpadłaby w trudny do przewidzenia scenariusz zdarzeń, bo transport to dystrybucja zasobów. Jesteśmy uzależnieni od systemu dostaw różnych dóbr z różnych regionów świata. Zatrzymanie łańcucha dostaw bardzo szybko zmieniłoby nasz świat. W pewnym stopniu pokazała to już pandemia COVID. Każdy z nas chyba odczuł, co znaczy czasowe zamknięcie granic i nie mam na myśli tutaj tylko trudności z przemieszczaniem się.

Interesuje się Pan biogospodarką i gospodarką odpadami. Czy to jest to samo?

To zdecydowanie co innego. Dotychczas pracowałem intensywnie nad gospodarką odpadami, przede wszystkim nad tradycyjnymi technologiami przetwarzania odpadów: biologicznymi i termicznymi. Biogospodarka jest krokiem do przodu.

Czyli czym?

W biogospodarce traktujemy odpad jako zasób, a więc idziemy w kierunku recyklingu, przetwarzamy go w paliwa lub też w inne dobra. Modny obecnie jest termin upcykling, który pokazuje zmianę myślenia – odpad jest wartością, a przetworzony jest produktem, posiadającym wyższą wartość niż pierwotny materiał, który nie był jeszcze odpadem. W ten sposób zwiększa się wartość danego produktu do wartości wyższej niż początkowa. Oczywiście w biogospodarce ważne jest to bio-, a więc wszystko, co związane jest z zagospodarowaniem produktów biomasy. Nowym trendem są systemy cyrkulacyjne wcielające w życie ideę, w której produkcja odpadów jest minimalna. Rozwijając zagadnienia związane z biogospodarką, staramy się stosować systemy cyrkulacyjne, tym samym zmniejszając wykorzystanie zasobów.

W jaki sposób?

Przykładowo, nie wystarczy już uprawiać roślin tylko z przeznaczeniem żywnościowym. Pozostała biomasa z takich roślin, po przetworzeniu, stanowi źródło zasobów do zagospodarowania. Dlatego poszukuje się metod, które pozwolą z takiej „odzyskanej” biomasy wytworzyć wartościowe produkty, wyekstrahować to co cenne, wprowadzić na rynek, gdzie będą miały konkretną wartość.

prof_bialowiec.jpg
Prof. Białowiec był stypendystą Fulbrigtha
fot. archiwum prywatne

Jak na odpady i ich wartość rynkową patrzy Pan jako konsument różnych dóbr?

Jestem minimalistą. W porównaniu z przeciętnym producentem odpadów w Polsce, na pewno zaniżam wskaźniki. (śmiech) I to nawet nie jest kwestia świadomości, ale wygody. Jeżeli pasuje mi marynarka czy spodnie to kupuję to, co jest mi niezbędne. Trendy w modzie nie mają dla mnie znaczenia, ważna jest wygoda i praktyczność. Komputera i telefonu też nie zmieniam co roku (bo wyszedł nowy model), bo musiałbym spędzić dużo czasu na dobieraniu parametrów, które by mi najbardziej pasowały. Mój minimalizm jest więc trochę sposobem na optymalizację aktywności gospodarowania zasobami, w tym w szczególności czasem – bo jednym z najcenniejszych zasobów jest dla mnie czas.

To jak na odpady i ich wartość rynkową patrzy Pan jako naukowiec?

Z perspektywy Polski czy też naszego regionu mogę powiedzieć, że idee związane z gospodarką o obiegu zamkniętym, a więc związane z gospodarką cyrkulacyjną przyszły do nas z Europy zachodniej po przełomie. Komunizm był systemem mocno zasobożernym i mało się przejmowano tym, co to oznacza dla środowiska, a więc i dla ludzi. W nowym systemie, a więc w kapitalizmie, nastąpił boom gospodarczy. Na początku lat 90. XX wieku powstawało wiele małych przedsiębiorstw, choć jednocześnie padało wiele dużych, państwowych fabryk i gospodarstw. Lata 90. to też początek wdrażania idei związanych z prawidłową gospodarką odpadami. W Polsce, po dobie komunizmu, zainteresowanie gospodarką wzrosło, między innymi dlatego, iż po latach „pustych półek” wzrósł poziom konsumpcji, co spowodowało zwiększenie wolumenu odpadów. W 1997 roku uchwalono ustawę o odpadach, w której implementowano po raz pierwszy zagadnienia związane z recyklingiem. Ludzie zaczęli zdawać sobie sprawę, że mają wpływ zarówno na rozwój gospodarczy, jak i na stan środowiska.

W 1997 roku uchwalono ustawę o odpadach, w której implementowano po raz pierwszy zagadnienia związane z recyklingiem. Ludzie zaczęli zdawać sobie sprawę, że mają wpływ zarówno na rozwój gospodarczy, jak i na stan środowiska.

W 2001 roku kolejna ustawa umożliwiła niektórym samorządom budowanie systemów selektywnej zbiórki. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku przepisy zostały bardzo mocno dostosowane do tych wspólnotowych. Oczywiście efektywność naszych systemów była mniejsza w porównaniu do tych w państwach zachodnich, między innymi dlatego, że państwa te rozwijają swoje systemy od dekad, my dopiero od niecałych 30 lat. A tak naprawdę myślimy poważnie o odpadach od ok. 10-15 lat, o koniecznej modernizacji całego systemu i ogromie pracy, jaki się z tym wiąże.

Wydaje się, że odpady to same problemy. Handluje się odpadami toksycznymi, płoną składowiska, na których składuje się nie wiadomo co, przeciętny Kowalski nie może podrzucić swoich śmieci do lasu, a do tego jeszcze gminy ceny za ich odbiór ustalają według klucza, który trudno zrozumieć.

Hm, można mówić, że odpady to problem, ale można też powiedzieć, że to szansa. Bo odpady to pieniądz i bardzo duży rynek. Odpady komunalne to tylko 10 procent wszystkich odpadów wytwarzanych w Polsce. Jeśli popatrzymy na nie poprzez przepływ pieniądza, to w Polsce pierwszym płatnikiem jest ów Kowalski, który wytwarza odpady i uiszcza w gminie opłatę za ich odbiór. Potem ten odpad wędruje do firm, które odbierają go, przetwarzają itd. Polską bolączka jest to, że brakuje pieniędzy i dobrego zagospodarowania odpadów, bo zrzucają się na tę gospodarkę zwykli ludzie, którzy mają ograniczone zasoby finansowe. Tymczasem w niektórych krajach zachodnich obowiązuje rozszerzona odpowiedzialność producenta i opłaty za wprowadzanie opakowań na rynek. U nas też ta zasada jest, ale stawki są bardzo małe, a firmy uwzględniają tę opłatę w koszcie produktu i de facto przerzucają ją na konsumenta. W Austrii czy Niemczech te opłaty są większe i już nie jest tak łatwo obarczyć nimi konsumenta. Wspiera to znacząco wdrażanie systemów recyklingu. 

prof_bialowiec-5.jpg
W 1997 roku uchwalono ustawę o odpadach, w której po raz pierwszy powiązano je z recyklingiem
fot. archiwum prywatne

A import śmieci?

Oczywiście, że odpady do nas przyjeżdżają, ale takie przyjęliśmy przepisy wraz z wejściem do UE. Zgodnie z regulacjami unijnymi nasze śmieci też mogą jechać do innych krajów. Polska ma w tej chwili nadprodukcję tzw. frakcji nadsitowej i może ją sprzedawać zagranicę. Pożary, o których pani wspomniała, dotyczą właśnie tego odpadu. Dziś nie płoną składowiska, dziś płoną magazyny nagromadzonych odpadów. Czasami magazyny odpadów płoną wskutek samozapłonu, czasami może być to intencjonalne podpalenie. Motywacje są różne, ale nie mówi się w Polsce o tym, że wiele spalarni w Niemczech czy w Szwecji nie ma obecnie odpadów do spalania i niektóre firmy z Polski eksportują tam nasze śmieci. Kiedy rozmawiamy o biogospodarce, odpadach itd., to zawsze daję przykład innego podejścia – w Stanach Zjednoczonych nie ma ustawy o odpadach, jest za to ustawa o zasobach. Oni w odpadach widzą pieniądze i potencjalne zyski, a nie problemy.

Jest Pan naukowcem, który ma na koncie wiele wdrożeń, współpracuje z firmami i spółkami komunalnymi. Jak nazwałby Pan swój obszar działania?

Jeśli chodzi o badania podstawowe, to moja aktywność jest stosunkowo niewielka. Nie zajmuję się np. izolacją mikroorganizmów, które odpowiedzialne są za jakiś proces. Ale też nie jestem konstruktorem, klasycznym wynalazcą. Lokowałbym siebie na styku nauk podstawowych z wdrożeniami.

Zajmuję się opracowaniem technologii, badam, jakie parametry technologiczne musimy zastosować i optymalizuję daną technologię, czyli zajmuję się częścią pośrednią. Muszę coś wiedzieć o procesach, znać ich mechanizm, ale często traktuję cały układ jako tzw. black box

Zajmuję się opracowaniem technologii, badam, jakie parametry technologiczne musimy zastosować i optymalizuję daną technologię, czyli zajmuję się częścią pośrednią. Muszę coś wiedzieć o procesach, znać ich mechanizm, ale często traktuję cały układ jako tzw. black box – nie wnikam, jakie bakterie są w tym systemie, to mnie nie interesuje (od tego są mikrobiolodzy). Interesuje mnie, jak „zachęcić” te bakterie do pracy, bo wiem, że aby osiągnąć zamierzony efekt, muszę zoptymalizować im temperaturę albo wilgotność, albo jakiś inny parametr. Steruję procesem, więc można powiedzieć, że jestem technologiem.

A nie demiurgiem? Przecież w tej czarnej skrzynce stwarza Pan nową rzeczywistość.

Zdecydowanie nie, bo niczego nie tworzę od początku, po prostu wiem albo dochodzę do tego, jakie elementy powkładać do tej układanki, jak je dopasować do siebie, by pracowały tak jak chcę, czyli optymalnie i nie tylko z punktu widzenia samego procesu, ale także bilansu ekonomicznego.

Co jest najtrudniejsze w tym procesie?

Raczej najciekawsze – interdyscyplinarność. Znajomość tylko chemii czy mikrobiologii nie wystarcza. Muszę czerpać z wielu źródeł, uczyć się o procesach biologicznych, chemicznych, znać opis zjawisk fizycznych, termodynamicznych. Oczywiście nie znam się na wszystkim, więc ważna dla mnie jest praca w interdyscyplinarnych zespołach. Ja staram się to wszystko połączyć w całość, a kolejną przygodą jest wdrożenie technologii, bo wtedy muszę uwzględniać uwarunkowania rynkowe i uwarunkowania ludzkie.

Ludzkie?

Tak, bo muszę liczyć się z tym, że tę technologię ktoś może niewłaściwie użytkować, słowem musi być możliwa i bezpieczna w obsłudze.  

Czyli nie nudzi się Pan w pracy.

Ja się w ogóle nie nudzę. Przede wszystkim nie traktuję nauki jako pracy. To raczej jest mój styl życia. I proces myślowy. Przecież, jeśli będę miał wenę związaną z nowym pomysłem, to nie skończę myśleć o tym o godzinie 16, bo minęło osiem godzin pracy od ósmej rano.  

Jak się Pan przygotowuje do zadania?

Przede wszystkim podłożem jest identyfikacja potrzeb klienta, komu ma służyć technologia, nad którą pracuję, kto będzie ją wykorzystywał. Trzeba się wczuć w problem. Problemem dla Kowalskiego są dzisiaj stawki za wywóz śmieci. Mnie one też denerwują. Pracuję we Wrocławiu, uczyłem się w Olsztynie, ale jestem z Gdyni. Opłata za śmieci w tym mieście związana jest z metrażem mieszkania, czyli płaci się od metra kwadratowego powierzchni. We Wrocławiu obowiązuje podatek pogłówny, czyli stawka od osoby. W każdym z tych rozwiązań ktoś przepłaca albo nie dopłaca, więc ma dyskomfort. Ludzie się zastanawiają, z czego wynika taka, a nie inna opłata, kto wymyśla stawki, według jakiego klucza. Gminy ponoszą straty albo mają zawyżone korzyści. Pytanie więc brzmi – co możemy zrobić? I szukam odpowiedzi.

Jakiej?

Może powinniśmy naliczać te stawki w korelacji z zużyciem wody? Bo to mniej więcej charakteryzuje liczbę osób w danym mieszkaniu czy domu. Albo ze zużyciem prądu? A może sprawdzać aktywność w tych domach w inny zdalny sposób z wykorzystaniem zaawansowanych technologii?

Powiedział Pan, że jest minimalistą. To jak Pan patrzy na rozpasanie konsumpcyjne i obecną sytuację, które je wyhamowała?

Mam mocny kontakt z branżą gospodarki odpadami, więc wiem, że kiedy był pierwszy lockdown to masa odpadów dostarczana do zakładów była mniejsza w porównaniu z analogicznym okresem sprzed roku. Ale handel przeniósł się do internetu, więc rynek jakoś sobie radzi. Wiem, że konsumpcja jest krytykowana, tylko że bez niej nie działa gospodarka. Kiedy ludzie kupują, nakręca się produkcja, jest przepływ pieniądza i towarów. Trudno uznać, że jest to niepotrzebne. Oczywiście inną kwestią jest to, że trzeba mieć technologie zapewniające oczyszczanie środowiska i zagospodarowanie odpadów, oraz chronienie zasobów. Kiedy byliśmy odcięci od masowej konsumpcji, niewątpliwie spadło zużywanie zasobów, wzrosła też jakość powietrza. Ale rozmawiajmy o tym uczciwie.

Wskaźnik OECD wiążący rozwój gospodarki z produkcją odpadów nie pozostawia złudzeń – wzrost PKB o 1 procent powoduje wzrost wytwarzania odpadów o 0,69 procent. Jedno z najbogatszych państw Unii Europejskiej, Dania, ma najwyższe wskaźniki produkcji odpadów. Przeciętny Duńczyk rocznie produkuje ich ponad 700 kg, podczas gdy Polak, w zależności od lokalizacji, 340-350 kg.

Wskaźnik OECD wiążący rozwój gospodarki z produkcją odpadów nie pozostawia złudzeń – wzrost PKB o 1 procent powoduje wzrost wytwarzania odpadów o 0,69 procent. Jedno z najbogatszych państw Unii Europejskiej, Dania, ma najwyższe wskaźniki produkcji odpadów. Przeciętny Duńczyk rocznie produkuje ich ponad 700 kg, podczas gdy Polak, w zależności od lokalizacji, 340-350 kg.

Z czego wynika ta różnica?

Właśnie z poziomu konsumpcji, w którym jednym z istotnych elementów jest stopień opakowania różnych produktów. Oczywiście nie chcę mocno generalizować, ale wielu Polaków wciąż jeszcze chodzi na targi i kupuje luzem warzywa czy owoce, wciąż gotuje w domu. W krajach wysoko rozwiniętych ludzie znacznie częściej jedzą w restauracjach, a do pracy firmy kurierskie dowożą im jedzenie w kartonikach. Tak przynajmniej było do wybuchu pandemii. Styl życia przekłada się na masę odpadów.

Kto jest globalnym liderem w produkcji odpadów?

Na osobę liderują Dania, Szwajcaria i Stany Zjednoczone. To mniej więcej jest ok. 700-800 kg odpadów na mieszkańca.

I co się tam robi z tymi odpadami?

Dania w znacznym stopniu je spala, ma też dosyć dobrze wdrożony system recyklingu. Spalanie zresztą nie jest źle traktowane ze strategicznego punktu widzenia, tylko rozpatrywane w kontekście „waste to Energy”, czyli wykorzystywania zasobu, bo w odpadach jest energia. Ich spalanie pozwala odzyskiwać ciepło i energię elektryczną. Obecnie system recyklingu trochę się załamał, bo Chińczycy zamknęli import tworzyw sztucznych i papieru z UE. W Polsce mam sygnały, że firmy, które zbierają selektywnie tworzywo i przekazują je do recyklera, czyli firmy, która przerabia je na granulat, z którego potem wytwarzane są nowe butelki, muszą płacić za to, by przetwórca odebrał ten odpad. A jeszcze nie tak dawno temu takie firmy zarabiały po kilkaset złotych za tonę.

prof_bialowiec-4.jpg
Przeciętny Polak produkuje ok. 340-350 kg odpadów rocznie
fot. archiwum prywatne

Powiedział Pan, że w Danii do spalarni nie ma negatywnego stosunku. W Polsce jeszcze nie tak dawno temu budziły one negatywne emocje i opór społeczny.

W Polsce w tej chwili mamy 10 spalarni, na różnym etapie inwestycyjnym. Niektóre są dedykowane do spalania odpadów zmieszanych, inne do spalania frakcji nadsitowej – wysoko kalorycznej. Taki obiekt jest w Zabrzu, czy też budowany jest w Olsztynie. A dlaczego ludzie nie chcą? To jest efekt NIMBY – Not In My Back Yard. Jeśli będzie chciała pani wybudować biogazownię, elektrownię wiatrową, spalarnię, cokolwiek co powoduje jakieś oddziaływanie środowiskowe, a więc np. hałas, odór, wzmożony ruch aut, ludzie protestują. Z jednej strony chcą, żeby odpady zabrać od nich, ale z drugiej nie chcą, żeby przetwarzanie odbywało się w ich okolicy, najlepiej więc gdyby to się działo w sąsiedniej wsi, gminie, mieście. Tylko, że ci sąsiedzi też nie będą chcieli… I na Zachodzie też nie chcą. Tam też są konflikty społeczne. To co jest istotne, to plan zagospodarowania przestrzennego. Każda gmina uchwala taki plan. Radni mogą sobie uchwalić, aby działki XYZ były przeznaczone pod działalność przemysłową np. w kierunku gospodarki odpadami. Pytanie, dlaczego gmina chciałaby, żeby na jej terenie powstał taki zakład? Bo to są pieniądze. Taka spalarnia czy zakład przetwarzania odpadów zarabia, a więc odprowadza podatki, a część podatków wraca do gminy. Normalnie procedura wygląda tak, że inwestor składa wniosek, gmina konsultuje ten wniosek z instytucjami, które są odpowiedzialne za uzgodnienia środowiskowe, a więc np. Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska, Powiatową Stacją Sanitarno-Epidemiologiczną, Wodami Polskimi. Wszystkie strony mają prawo się wypowiadać, w tym strona społeczna. Jeśli jest konflikt i nie da się go rozwiązać w drodze negocjacji, to zostaje sąd, ale to naprawdę nie jest nic dziwnego. Ludzie mają prawo protestować i to jest najzupełniej normalne.

Dlaczego zajął się Pan akurat odpadami?

Moja pasją jest rozwiązywanie problemów. Po pierwszym roku studiów na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim potrzebowałem czegoś więcej niż normalny plan studiów. Szczęśliwie trafiłem na dr. Marka Agopsowicza, z którym miałem zajęcia z gospodarki odpadami. Zgłosiłem się do niego na drugim roku i powiedziałem, że chcę robić coś więcej niż tylko studiować. Zaangażował mnie w różne swoje projekty, w których uczyłem się rozwiązywać realne problemy. Tak się wciągnąłem, że studia skończyłem w cztery lata, aby nie tracić czasu. Dr Agopsowicz zachęcił mnie do studiów doktoranckich. A że zajmował się odpadami, to przedsięwzięć badawczo-rozwojowych z przemysłem nie brakowało. Jeździliśmy na obiekty, robiliśmy badania na składowiskach, monitoring tych składowisk. Wtedy też przekonałem się, że to jest po prostu trudne, a że lubię trudne rzeczy i wyzwania, to poczułem, że trafiłem na swoje miejsce. Mogę powiedzieć, że dr Agopsowicz był moim mentorem, wzorem i inspiracją do samorozwoju.

Dzisiaj sam jest Pan mentorem dla swoich studentów.

Bardzo bym chciał, bo zdecydowana większość studentów chce zrobić coś więcej. Oczywiście mamy taki a nie inny system kształcenia, studenci podążają według jakiegoś algorytmu nauczania, ale w każdym drzemie jakiś potencjał. Jedni mają umiejętności analityczne, inni potrafią świetnie się znaleźć w laboratorium. Te zalety trzeba wzmacniać. W mojej pracy, i w Olsztynie, i tutaj we Wrocławiu, zawsze miałem szczęście do dobrych studentów. Ci, którzy do mnie przychodzili i przychodzą, na pewno wyróżniają się. Wydaje mi się, iż robimy wspólnie dużo ciekawych rzeczy. Na przykład razem publikujemy i to nie są publikacje na zasadzie, że ktoś kończy pracę magisterską, a ja tego kogoś dopiszę.

prof_bialowiec-3.jpg
– Lubię wyzwania, lubię rozwiązywać problemy i lubię jak są trudne – uśmiecha się prof. Białowiec
fot. Tomasz Lewandowski

A jak to wygląda?

Studenci na studiach inżynierskich czy magisterskich aktywnie uczestniczą w badaniach, analizie wyników, szukaniu literatury, obróbce graficznej oraz w pisaniu publikacji. Mierzą się z pierwszymi dyskusjami i interpretacją wyników. Bardzo bliski jest mi model, w którym sam uczestniczyłem na Iowa State University. Miałem tam różne zadania, ale jednym z nich była opieka nad studentem pierwszego roku, takim świeżakiem. ISU ma program angażujący studentów w pracę naukową. Student składa wniosek o mini-grant, jak przejdzie klasyfikację, to dostaje kilkaset dolarów na semestr, np. na koszty analiz, a więc na eksperymenty. Z jednym ze studentów, Samuelem O’Brien, zaczęliśmy pracę nad modelowaniem procesu produkcji bioetanolu, dokładniej nad poprawą efektywności energetycznej. Przez kilka miesięcy wspólnie, na zasadzie tutoringu, wypracowaliśmy pewien model. Potem wróciłem do Polski, a po paru miesiącach, z nim i z zespołem z ISU napisaliśmy publikację. Dzisiaj chłopak jest na drugim roku studiów inżynierskich, ma już drugą publikację. Pokazuje to, że na każdym etapie edukacji ten potencjał jest i można go wykorzystać. Również na naszej uczelni wystartował program Young Minds skierowany do studentów. W ramach tego programu, mam przyjemność opiekować się Bartoszem Matyjewiczem, który napisał już swoją pierwszą publikację.

Co daje największą satysfakcję w pracy dydaktycznej?

Sukcesy moich studentów i doktorantów. Kiedy ktoś zdobędzie grant np. Preludium, Diamentowy Grant i inne, czy też dostanie się do programu Top Minds organizowanego przez Stowarzyszenie TOP 500 Innovators i Fundację Fullbrighta. Cieszę się wtedy i mam satysfakcję, bo widzę, że doceniono ich trud i wartość. W tym sukcesie mam swoją cegiełkę, bo uczę ich, staram się, by zdobyli doświadczenie, pojechali na staż, konferencję. Teraz w pandemii oczywiście jest ciężko, ale wcześniej były możliwości, więc prędzej czy później wrócą.

Pan sam został laureatem TOP 500, sukcesem był wyjazd do Iowa State University, stypendium Fullbrigtha.

Pyta pani o to, jak się pracuje na coś takiego? Ciężko? 60-80 godzin tygodniowo? Nauka to moja pasja i lubię temu poświęcać czas. Ale to nie te godziny są najważniejsze.

A co?

Współpraca międzynarodowa, wyjazdy na dobre konferencje, poznawanie ludzi, nawiązywanie współpracy z nimi i wspólne projekty. Postdoca zrobiłem w Cardiff University, 18 miesięcy spędziłem w Wielkiej Brytanii i dało mi to ogromnego kopa publikacyjnego. Wcześniej myślałem, że trzeba dopracowywać projekty badawcze, wielokrotnie powtarzać eksperymenty, aby mieć pewność, czekać na lepszy sprzęt, więc jeszcze rok popracujmy… A tam usłyszałem „jak teraz nie opublikujesz tych wyników, to inni zrobią to za ciebie, bo też nad tym pracują”. Habilitację zrobiłem na bazie wyników badań, które prowadziłem w Cardiff. I wiem, że jak się człowiek nakręci, ma efekty, wyniki, publikacje, to nawet najcięższa praca nie męczy. Poza tym przeniosłem tutaj tamto doświadczenie. Kiedy mój doktorant zrobi jakiś eksperyment, od razu go pytam, kiedy publikujemy wyniki. Nie czekam roku czy dwóch lat, aż zrobi pracę doktorską, tylko idziemy za ciosem. Siadamy do tych świeżych wyników, analizujemy i idziemy dalej. 

Kiedy mój doktorant zrobi jakiś eksperyment, od razu go pytam, kiedy publikujemy wyniki. Nie czekam roku czy dwóch lat, aż zrobi pracę doktorską, tylko idziemy za ciosem. Siadamy do tych świeżych wyników, analizujemy i idziemy dalej.

Na to tempo i podejście nałożyła się też moja współpraca z przemysłem. Miałem trochę wdrożeń, byłem w tę współpracę mocno zaangażowany. Dzisiaj wydaje mi się, że znalazłem równowagę, bo wróciłem na łono nauki, od której zacząłem, ale cały czas podtrzymuję kontakty z przemysłem, bo to jest moje źródło problemów do rozwiązania. Zawsze chciałem, żeby moje badania były przydatne i praktyczne.

Pracując w Polsce można nie mieć kompleksów?

Oczywiście, przecież na zagranicznych uczelniach ludzie są tacy sami jak my, więcej nawet, czasami nie mają wcale lepszego sprzętu – poważnie, w Cardiff sam musiałem sobie zbudować stanowiska badawcze, dużo czasu poświęciłem na naprawę chromatografu. W Polsce wiele instytutów i uczelni ma obecnie naprawdę świetną aparaturę. Różnica polega na innym podejściu do pracy. Tam są mniejsze, elastyczne zespoły badawcze, które potrafią szybko przejść do innego zagadnienia. Regułą jest nastawienie na efekty, czyli publikacje i wdrożenia. I kluczowa kwestia: projekty. Jak profesor nie ma projektu, to nie ma pieniędzy i nie ma zespołu badawczego, a więc doktorantów, postdoców. Tam profesor – lider zespołu, ma bardzo dużą odpowiedzialność za swój zespół. Od niego zależy czy będą pieniądze na kolejne projekty. W lutym tego roku Prezydent RP nadał mi tytuł profesora nauk inżynieryjno-technicznych. Jest to dla mnie wielkie wyróżnienie, ale także wielka odpowiedzialność za mój zespół. Dziś w nauce nikt nie pracuje sam. Liczą się ludzie, z którymi mam przyjemność współpracować.

rozmawiała Katarzyna Kaczorowska

Powrót
08.12.2020
Głos Uczelni
rozmowy

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg