eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Pożegnaliśmy prof. Słowińskiego – świadka historii

W środę, 22 sierpnia, pochowano we Wrocławiu prof. Henryka Słowińskiego, żołnierza 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej, po wojnie związanego z Instytutem Agroekologii i Produkcji Roślinnej Akademii Rolniczej.

Był świadkiem historii i zarazem autorytetem dla środowisk kresowych – jako nastolatek przeżył nie tylko napad banderowców z UPA na swoją rodzinną wieś, ale także kolejny, na Hutę Stepańską, gdzie schronili się uciekinierzy z okolicznych miejscowości. Dwukrotnie ranny w czasie walk, uczestnik bitwy pod Moczulanką, w czasie działań w ramach akcji „Burza” stracił ojca, razem z którym wstąpił do 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Przez lata upominał się o prawdę historyczną i upamiętnienie ofiar rzezi wołyńskiej, która w dramatyczny sposób odcisnęła swoje piętno na losach Polaków mieszkających na kresach wschodnich II Rzeczypospolitej, ale też i na ich relacjach z Ukraińcami.

prof_slowinski-1
fot. archiwum prywatne pracowników dawnej KSUR

Kilka lat temu w wywiadzie udzielonym Magdzie Przyszlakiewicz i Andżelice Pawlikowskiej z Gimnazjum im. Konstytucji 3 Maja we Wrocławiu opowiadał: „Wiosną 1943 roku na Wołyniu zaczęły się dziać straszne rzeczy, a mianowicie już pod koniec 1942 roku mordowano Polaków. Początkowo pojedyncze osoby, pojedyncze rodziny, głównie jakichś Polaków pracujących w przedsiębiorstwach niemieckich. A w 1943 roku, wiosną, zaczęły się masowe mordy, dokonywane przez nacjonalistów ukraińskich. Moją wieś rodzinną w nocy z 25 na 26 marca 1943 roku spalili, wymordowali 180 osób, ale na szczęście w tej wsi była zorganizowana samoobrona, dzięki której uratowało się 2/3 ludzi, 1/3 zamordowali (180 osób z około 600), a reszcie udało się uratować dzięki samoobronie i pewnym ludziom, którzy zdecydowali, że nie można czekać biernie na napastników, trzeba coś robić. Wieś spłonęła. Trzeba ratować mieszkańców. I to się udało. W związku z mordami, zaczęły się tworzyć m.in. w mojej wsi, takie samoobrony. Grupy ludzi, które przede wszystkim zaczynały lokalne warty i stałe posterunki na krańcach wsi. Ale niestety, te samoobrony nie miały właściwie broni. Przed nasilającymi się mordami broniły się właśnie te samoobrony lokalne w poszczególnych miejscowościach, do połowy roku 1943. Dopiero w połowie tego roku, władze Polski Podziemnej, a właściwie komendant Armii Krajowej na Wołyniu, wydał rozkaz stworzenia polskich oddziałów partyzanckich, ruchomych, które mogły pomagać dużym miejscowościom. Tam właśnie, gdzie byłem na Zasłuczu, w lecie 1943 roku, przyszedł taki oddział, który wcześniej bronił Huty Stepańskiej, wsi, w której była zorganizowana samoobrona. Niestety, siły napastników był wyższe. Po 3 dniach walki zrezygnowali z walki. Wyprowadzili ludność, były straty, ale nie totalne. Ludność tej miejscowości wyprowadzono do stacji kolejowej Antonówka. Niemcy zabierali ich na roboty w Niemczech. Ale ta samoobrona przekształciła się w pierwszy oddział partyzancki. Na czele stanął „Wujek” – „Bomba”. 

prof_slowinski-2
fot. archiwum prywatne pracowników dawnej KSUR

Do oddziału „Bomby”, czyli kapitana Władysława Kochańskiego wstąpił nie tylko 17-letni Henryk Sławiński, ale też jego ojciec. Oddział początkowo liczył 200 żołnierzy. Później liczba ta wzrosła do 600. W październiku 1943 roku żołnierze kpt. Kochańskiego otrzymali rozkaz włączenia się do akcji „Burza”  – działań Armii Krajowej, zgodnie z którymi w miarę zbliżania się frontu sowieckiego zostaną podjęte walki z cofającymi się na zachód Niemcami. – Front wschodni, do rejonu na północ od Sarn i na Zasłuczu, dotarł na przełomie roku 1943-1944. Dlatego pierwsze do akcji „Burza” zostały wezwane oddziały Armii Krajowej na Wołyniu – opowiadał dwóm gimnazjalistkom profesor Słowiński, tłumacząc, że konspiracja na Wołyniu powstawała już od pierwszych dni wkroczenia sowietów, ale dopiero w roku 1942 Armia Krajowa zjednoczyła prawie wszystkie samozwańcze oddziały w jedną całość. 15 stycznia 1943 roku, po wkroczeniu radzieckich wojsk na tereny okupowanej Polski, komendant okręgu wołyńskiego wydał rozkaz powstania 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. – Ona powstała właśnie z oddziałów partyzanckich, ale ponadto jeszcze zmobilizowano podziemne jednostki Armii Krajowej bez broni, które były tworzone i szkolone – wspominał żołnierz AK i profesor wrocławskiej Akademii Rolniczej, bo Henryk Słowiński po wojnie dotarł do Kwidzyna, a stamtąd na studia wyjechał do Warszawy. Swoje życie zawodowe związał jednak z Wrocławiem, a dokładniej z Akademią Rolniczą, obecnie Uniwersytetem Przyrodniczym we Wrocławiu, gdzie pracował do emerytury w Instytucie Agroekologii i Produkcji Roślinnej. Zaangażowany jednak był nie tylko w pracę naukową. Profesor był niekwestionowanym autorytetem wrocławskich środowisk kresowych – skupiał wokół siebie żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, został też honorowym prezesem Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej. W tym roku zaś nominowano go do nagrody „Świadek historii”, przyznawanej przez Instytut Pamięci Narodowej osobom szczególnie zaangażowanym w upamiętnianie dziedzictwa historycznego Polski.

– Patriotyzm zawsze musi być, młodzi ludzie muszą rozumieć, że żyją w wolnym i spokojnym kraju, ale że jednak muszą temu krajowi coś dawać, nie tylko brać od niego, żądać, ale dawać; przede wszystkim znać jego historię, znać najważniejsze zdarzenia na ziemiach polskich, znać ludzi, dzięki którym Polska mimo różnych napadów na przestrzeni tego tysiąclecia wciąż istnieje i jest wolna. Uważam, że młodzież obecna w tej chwili nie musi tego robić, ale gdyby była potrzeba, to moje przekonanie jest takie, że tak samo jak myśmy stanęli wtedy, był właściwie taki moralny obowiązek – tłumaczył profesor Magdzie Przyszlakiewicz i Andżelice Pawlikowskiej powinności, jakie spoczywają nie tylko na młodym pokoleniu Polaków.  

prof_slowinski-3
fot. archiwum prywatne pracowników dawnej KSUR

Prof. Andrzej Kotecki taki wspomina zmarłego: – Profesor dr hab. Henryk Słowiński urodził się 8 maja 1926 roku na Wołyniu, chociaż we wszystkich dokumentach figuruje rok 1928. W celu uniknięcia poboru do armii zmieniono w akcie urodzenia 6 na 8 i tej zmiany profesor trzymał się konsekwentnie. Dopiero w ostatnich latach wyjawił mi, że jest o dwa lata starszy. Ten sam problem miał ks. kardynał Henryk Gulbinowicz, któremu w akcie urodzenia zmieniono 3 na 8. Takie to były losy Kolumbów. Śmierć profesora zamyka dzieje uprawy roślin w XX wieku, którą zapoczątkował wielki patriota prof. Witold Staniszkis, a kontynuował jego wychowanek prof. Antoni Wojtysiak, znany ze swoich antykomunistycznych poglądów, który kształtował osobowość żegnanego dzisiaj zmarłego. Wspólną cechą wymienionej wyżej trójki profesorów było umiłowanie ojczyzny i życie w prawdzie, gdyż tylko prawda może nas wyzwolić. Ostatni raz rozmawiałem z profesorem 1 sierpnia, gdyż chciałem zaprosić go na doroczne dożynki w Pawłowicach. Podczas rozmowy ze stoickim spokojem poinformował mnie, że jest bardzo chory i dlatego nie będzie mógł uczestniczyć w tym spotkaniu. Umówiliśmy się więc na kolejne, po 20 sierpnia, niestety, śmierć wyprzedziła nas o kilka dni. Do dzisiaj pamiętam pierwsze ćwiczenia, ze szczegółowej uprawy roślin, które prowadziłem pod okiem ówczesnego docenta Henryka Słowińskiego – w październiku 1979 roku. Pan docent ocenił je pozytywnie, przez co bardzo mnie dowartościował. W nielicznych rozmowach, które miałem z profesorem w XXI wieku, dotyczących współcześnie pojmowanego patriotyzmu, skłaniał się ku myśli Norwida „Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek”. Umiał się pochylić nad drugim człowiekiem, który był w potrzebie i miał rzadką umiejętność bezwarunkowego dzielenia się z bliźnim wszystkim, co posiadał. Był człowiekiem niezwykle skromnym i niewielu wiedziało o jego szerokiej działalności patriotycznej i charytatywnej. Na moje prośby o nagłośnienie jego wypraw na wschód, często mówił, że nie wszyscy muszą  o tym wiedzieć. Do jego osoby odnoszą się słowa z wiersza ks. Jana Twardowskiego:



„Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą

i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą

i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości

czy pierwsza jest ostatnia czy ostatnia pierwsza”.



Prof. Henryk Słowiński liceum ogólnokształcące ukończył w Kwidzynie, a studia rolnicze odbył w SGGW w Warszawie i na Uniwersytecie Wrocławskim. Całą swoją aktywność zawodową związał z ówczesną Wyższą Szkołą Rolniczą i Akademią Rolniczą we Wrocławiu od zastępcy asystenta 1951 rok po tytuł profesora 1992 rok. Był opiekunem 115 prac magisterskich, promotorem trzech doktoratów, recenzentem dwóch rozpraw doktorskich i trzech habilitacyjnych, współautorem podręcznika i skryptu o uprawie roślin oraz słownika Agro-Bio-Technicznego. Otrzymał Nagrodę Ministra Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki oraz 10 nagród Rektora. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski.

kbk

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg