eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Pożegnaliśmy profesora Bieszczada

Skromny, ale wymagający. Pracowity, oczekiwał tego samego od swoich studentów. I nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę jego losy. Pożegnaliśmy profesora Stanisława Bieszczada, współautora jednego z pierwszych w Polsce akademickich podręczników z ekologii.

prof-bieszczad.jpg

Profesor Jerzy Sobota przyznaje, że starszego kolegę z wydziału znał pół wieku.

– Od studenta i tu muszę opowiedzieć anegdotę. Stasiu Bieszczad był asystentem prof. Włodzimierza Tymrakiewicza, lwowiaka. Każdy u Tymrakiewicza chciał zdawać egzaminy i jak była sesja, to w budynku przy Curie-Skłodowskiej, gdzie wtedy był wydział, na klatce stał tłum. Tymrakiewicz i Bieszczad mieli pokoje obok siebie. I jak otwierały się drzwi do tego pierwszego, to do środka walił dziki tłum, a jak do tego drugiego, to wszyscy rzucali się do ucieczki – opowiada prof. Sobota i od razu wyjaśnia, skąd brały się te stadne odruchy u studentów. Otóż u Tymrakiewicza wystarczyło na zadane pytanie powiedzieć jedno, dwa zdania i pałeczkę przejmował profesor, który opowiadał pięknie i ze swadą, po czym wpisywał do indeksu stopnie. Najpierw piątki, a po kilku grupach (po odpytywał czwórkami), czwórki, tłumacząc: „Nu, kochanieńki, piątki już się skończyły”. A Bieszczad nie dawał taryfy ulgowej, wymagał rzetelnej wiedzy i nie odpuszczał. Może dlatego, że sam wiedział, czym jest pasja do nauki i szanował tych, którzy chcieli się uczyć.

O tej pasji napisał we wspomnieniach spisanych dla swojego liceum w Ropczycach, w którym wiosną 1946 roku zdawał maturę, w klasie innej niż zwykłe klasy maturalne.

Klasa maturalna przyszłego profesora Stanisława Bieszczada
Klasa maturalna przyszłego profesora Stanisława Bieszczada
fot. archiwum LO w Ropczycach

Urodził się w Brzezinach na Podkarpaciu w 1926 roku. Kiedy wybuchła wojna, miał 13 lat. Wystarczająco dużo, by rozumieć, co się dzieje wokół, choć czym naprawdę jest wojna, poznał dopiero latem 1944 roku, kiedy do Brzezin zaczął zbliżać się front i rosyjscy żołnierze. Na tych terenach walki pozycyjne trwały od końca lipca 1944 do połowy stycznia 1945. Ludność całych prawie Brzezin ewakuowano – pod przymusem – ze względu na bezpieczeństwo. Rodzina przyszłego profesora trafiła do Konic koło Wielopola (rozsławionego później dramatem Tadeusza Kantora „Wielopole, Wielopole”). Ale nie było z nimi już głowy rodziny, Wojciecha Bieszczada, który zginął w sierpniu 1944 rażony śmiertelnie odłamkiem szrapnela. Osierocił żonę i sześcioro dzieci, z których najstarszy był właśnie Stanisław – miał wtedy już 18 lat. Najmłodszy Stefan tych lat miał zaledwie 4.

„Przez cały okres trwania frontu przemieszkałem w domu, a raczej w stajni, dzięki życzliwości kwaterujących u nas żołnierzy, najczęściej podoficerów i oficerów. Miałem więc możliwość omłócenia cepami trochę żyta i pszenicy. Ziarno wywoziłem na naszą kwaterę na Konicach. W polu udało się ukradkiem zaorać kawał pola na skibę i zasiać trochę żyta i pszenicy. Już w 1945 roku mieliśmy trochę własnego zboża z jesiennych zasiewów 1944. Zapasy ściągnięte z Konic zapewniły nam własny chleb do nowych zbiorów w 1945 roku. Miałem parę własnych koni, trzymałem je na wysiedleniu, bo ciągle się bałem, że żołnierze radzieccy zabiorą mi te konie lub zamienią za zdychające szkapy. To wszystko kosztowało mnie dużo pracy i zdrowia” – napisał w swoich wspomnieniach dla liceum w Ropczycach prof. Stanisław Bieszczad.

Rodzina do Brzezin wróciła po zakończeniu wojny. Od sierpnia 1945 roku Bieszczadowie doprowadzali do porządku gospodarstwo, remontując dom i obejście, robiąc zapasy opału na zimę. Czekały ich tylko wykopki i jesienne zasiewy zbóż. Mieli jednak miała znacznie poważniejszy problem do rozwiązania.

„Jeszcze przed wojną jako uczeń piątej klasy szkoły powszechnej podjąłem decyzję, że kończę szkołę i idę „w świat”, gdyż naszego gospodarstwa nie można dalej dzielić, bo nie zapewniałoby przeżycia na kilku zagonach mojego rodzeństwa. Przypomniałem to Mamie, Tadkowi i Marysi i poprosiłem ich, aby zgodzili się, żebym zapisał się do liceum w Ropczycach, które już funkcjonowało jeden rok szkolny (1944/45). Moja droga do liceum wiodła poprzez ukończenie 7-klasowej szkoły powszechnej w Brzezinach (1939/40), naukę w konspiracji na tajnych kompletach przez kolejne cztery zimy – październik do marca – (1940-1944), egzamin komisyjny z czterech klas gimnazjum ogólnokształcącego (tzw. mała matura) w kwietniu 1944. Tajne nauczanie w Brzezinach było pod opieką Armii Krajowej, więc nic dziwnego, że po ukończeniu szesnastego roku życia, zaprzysiężono mnie jako żołnierza tej organizacji wojskowej. Otrzymałem podstawowe przeszkolenie wojskowe, a później brałem czynny udział w niektórych akcjach wojskowych AK. Np. zabezpieczaniu zrzutu broni w nocy 31 maja na 1 czerwca 1944 na płaskowyż między Małą, a Niedźwiadą, drukowaniu na powielaczu skrzynkowym organu AK „Na Posterunku” w okresie od Wielkanocy 1944 do lipca tegoż roku. Jako czynny drukarz złożyłem specjalną przysięgę o tajemnicach tej placówki. Moimi kolegami z trójki konspiracyjnej byli Franciszek Warchoł i Edward Sokołowski. Lekcje odbywały się dwa razy w tygodniu i trwały 2-3 godzin” – wspominał profesor.

bieszczad_matura.jpg
Stanisław Bieszczad w ostatnim rzędzie drugi od prawej
fot. archiwum LO w Ropczycach

Miał 19 lat, kiedy został uczniem klasy dwusemestralnej w ropczyckim liceum. Dwusemestralność polegała na tym, że w ciągu jednego roku szkolnego 1945/46, uczniowie przerobili materiał z dwóch klas licealnych i na początku lipca 1946 uzyskali świadectwa dojrzałości i skok w samodzielne i dorosłe życie. W klasie byli 19-latkowie jak Stanisław Bieszczad, ale też 26-latek, żonaty i już z dziećmi. Co ciekawe, równolegle w liceum prowadzona była „normalna”, druga klasa licealna. Liczyła dwanaście osób, a maturę obie klasy zdawały w jednym terminie.

Dla nas było to wielkie wydarzenie kulturalne. W moim umyśle i sercu pozostało niezatarte wrażenie. Pierwszy raz w życiu byłem w prawdziwym teatrze, widziałem prawdziwych aktorów w teatralnych strojach, wszystko przy świetle elektrycznym

Profesor szczególnie ciepło z tego roku nauki zapamiętał Marię Lachman, geografa z wykształcenia, która uczyła go języka polskiego i starała się zaszczepić młodzieży szacunek dla kultury polskiej. Nauczycielka zorganizowała któregoś razu wyjazd licealistów do Rzeszowa na „Balladynę” Słowackiego (szczególnie kochała romantyzm). „Dla nas było to wielkie wydarzenie kulturalne. W moim umyśle i sercu pozostało niezatarte wrażenie. Pierwszy raz w życiu byłem w prawdziwym teatrze, widziałem prawdziwych aktorów w teatralnych strojach, wszystko przy świetle elektrycznym” – odnotował prof. Bieszczad, dodając, że profesorowie, którzy go uczyli przez ten jeden, powojenny rok, pracowali z pełnym oddaniem, podobnie jak młodzież. Później po latach okazało się, że z 22 osób 10 ukończyło studia wyższe.

„Mieszkałem w internacie i tutaj otrzymywaliśmy całodzienne wyżywienie. Trzeba było tylko dostarczyć co miesiąc odpowiednią ilość ziemniaków, mąki, fasoli, grochu, kaszy i tłuszczu. Chleb trzeba było mieć swój własny. Dlatego młodzież ze wsi udawała się w każdą sobotę wieczorem do domu aby przynieść sobie bochen chleba i jakiegoś tłuszczu i kawał  placka domowego jeśli takowy był. Pamiętam, że na wiosnę 1945 nastąpił jakiś kryzys w dostarczaniu produktów do kuchni i przez kilka tygodni dostawaliśmy na obiad czerwony barszcz z buraków ćwikłowych i bób. Później obiady nieco polepszyły się. Jak pamiętam, życie koleżeńskie i towarzyskie zarówno w internacie, jak i w szkole było dobre i życzliwe. Młodzież dużo pomagała sobie wzajemnie. Zarówno w nauce, jak i w codziennych kłopotach. Wszyscy uczyli się dużo i wytrwale, panował głód wiedzy i wielka chęć zaspokojenia go. Książki pożyczano sobie nieraz tylko na 2-3 godziny. Dzięki wysiłkowi kadry nauczycielskiej i młodzieży społeczeństwo uzyskało kilkanaście wykształconych osób, których po wojnie było naprawdę mało.

A co było po maturze? Ukończyłem wyższe studia rolnicze we Wrocławiu i poświęciłem się pracy naukowej. Doktorat, habilitacja i od 1979 roku profesura. Przez pierwsze dziesięć lat pracy na uczelni zajmowałem się chemicznym zwalczaniem chwastów na łąkach i pastwiskach. A następnie przez trzydzieści lat moją domeną badań i dydaktyki była ekologia rolnicza oraz wpływ emisji przemysłowych na plony i jakość roślin uprawnych”.

Stanisław Bieszczad w 1953 roku ukończył studia na Wydziale Rolniczym Wyższej Szkoły Rolniczej we Wrocławiu. Siedem lat później obronił doktorat – na podstawie rozprawy „Zwalczanie sitów kępiastych przy pomocy herbicydów na trwałych użytkach zielonych”. Habilitację uzyskał w 1968 roku, tym razem zajął się wpływem nawozów i herbicydów na zmiany ilościowe i jakościowe runi łąkowej i siana. Od 1971 roku w Instytucie Rolniczych Podstaw Melioracji na Wydziale Melioracji Wodnych był kierownikiem Zakładu Ekologii i Ochrony Środowiska. Przygotował dla studentów skrypty: „Ćwiczenia z ekologii roślin” (1972), „Ochrona środowiska przyrodniczo-rolniczego” (1978). Jako współautor przyczynił się do wydania podręcznika akademickiego pt. „Zagrożenia, ochrona i kształtowanie środowiska przyrodniczo- rolniczego” (1993, 1998, 1999). Zajmował się rolniczą ekologią roślin i ochroną środowiska przyrodniczo-rolniczego, a także wpływem emisji przemysłowych na jakość surowców pochodzenia roślinnego i możliwościami rekultywacji nieużytków poprzemysłowych. W wielu pracach podejmował problematykę zanieczyszczenia roślin uprawnych odpadami przemysłowymi. Po przejściu na emeryturę zajął się zgłębianiem drzewa genealogicznego swojej rodziny – „Przodkowie i potomkowie mojego dziadka Piotra Rasia”.

Profesor Stanisław Bieszczad zmarł 19 kwietnia 2021 roku. Spoczął na cmentarzu w Warszawie.

kbk

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg