eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Jak się studiuje weterynarię w Iowa

Paulina Malinowska i Arkadiusz Mońka, absolwenci weterynarii, jeden semestr studiów odbyli w Stanach Zjednoczonych na Iowa State University, współpracującym z UPWr. – Ten wyjazd bardzo dużo nas nauczył – mówią.

Paulina Malinowska i Arkadiusz Mońka na pomysł wyjazdu do Stanów Zjednoczonych wpadli, kiedy dowiedzieli się, że Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu ma podpisaną umowę o współpracy z Iowa State University, jedną z najlepszych amerykańskich uczelni rolniczych. Początkowo jednak pomysł nie wydawał się prosty do zrealizowania. – Napisaliśmy pierwszy list do koordynatora spraw zagranicznych w Iowa, on skierował nas do Mercedes Serracin, która była koordynatorką studiów zagranicznych i wymian na tamtejszej weterynarii. Nie było łatwo, bo początkowo Amerykanie nie chcieli się zgodzić na nasz udział w zajęciach klinicznych. Zgoda była, ale na animal science, czyli zootechnikę. Ale kropla drąży skałę i koniec końców się udało – mówią Paulina i Arek, którzy do Stanów Zjednoczonych polecieli pod koniec sierpnia, a 2 września rozpoczęli już zajęcia.

iowa_tate_university-2
ISU to jedna z najlepszych rolniczych uczelni w USA
fot. archiwum prywatne

Dlaczego musieli zawalczyć o zajęcia kliniczne? Okazuje się, że program studiów medycyny weterynaryjnej jest zupełnie inny – przed ich podjęciem, każdy musi ukończyć studia I stopnia, które trwają 4 lata, z dziedziny nauk przyrodniczych. Dopiero po ukończeniu I stopnia tzw. Bachelor’s Degree, można zacząć czteroletnie studia z medycyny weterynaryjnej. W dodatku ostatni rok to same zajęcia kliniczne, gdzie większość zajęć odbywa się w szpitalu akademickim. Studenci mają też czas na praktykę w innych miejscach jak kliniki specjalistyczne, szpitale, różnego rodzaju centra pomocy zwierzętom. 

 – Ostatni rok akademicki podzielony jest na 26 dwutygodniowych przedmiotów. Każdy wybiera te obszary medycyny weterynaryjnej, którymi jest najbardziej zainteresowany – tłumaczą nasi absolwenci. 

iowa_tate_university-1
Paulina i Arek: – Warto było wyjechać, bo ten semestr w ISU był niezwykle intensywny
fot. archiwum prywatne

W praktyce semestr zaczęli dwoma tygodniami na internie małych zwierząt, potem były dwa tygodnie na chirurgii koni. Pracowali na farmach amerykańskich (byli wtedy „na wezwanie”, pod telefonem). Paulina podczas pierwszej rotacji (tak nazywają to w amerykańskim systemie)  była „lekarzem pierwszego kontaktu”: przeprowadzała wywiad z właścicielem zwierzęcia, wykonywała szczepienia, odrobaczanie, cytologię, bilans szczeniaka, testy dermatologiczne. Jeśli okazywało się podczas wizyty, że konieczna jest specjalistyczna konsultacja, to kierowała pacjenta do specjalisty: na ortopedię, chirurgię, dermatologię, okulistykę itd.

– Pracowaliśmy od 7.30 zazwyczaj do 8 wieczorem, choć czasem zdarzało się nam pracować i później. Nie tylko opiekowaliśmy się pacjentami, którzy byli hospitalizowani w szpitalu, ale też rozmawialiśmy z właścicielami. Codziennie dzwoniliśmy do nich z informacjami o postępie leczenia, prognozach, stanie pacjenta. Tak więc praca była właściwie niemalże 24 godziny na dobę – mówi Paulina. Arek zaś dodaje: – Na studiach w Polsce na piątym i szóstym roku mamy miesięczne staże kliniczne, ale zwykle grupy są za duże, ciężko dostać swojego pacjenta do zbadania i poprowadzenia leczenia. Tam po trzech latach bardzo intensywnej nauki teoretycznej zaczyna się rok równie intensywnej pracy klinicznej, czysto lekarskiej, jednak jeszcze pod skrzydłami specjalistów.

Ta intensywna praca to średnio dwóch pacjentów dziennie, przydzielanych wieczorem, dzień przed terminem wizyty. – Dzięki temu mieliśmy szansę przestudiowania i przygotowania się do przydzielonego przypadku. Naszym zadaniem było także przedzwonienie do właściciela pupila i przypomnienie o jutrzejszej wizycie oraz poinformowaniu że pies np. nie powinien przyjmować pokarmu przez 12h ze względu na przeprowadzany zabieg kolejnego dnia – Paulina i Arek ze śmiechem przyznają, że zajmowali się nie tylko psami, kotami, świnkami morskimi i królikami, ale też jeżem, skunksem, szopem praczem czy udomowionym kaczorem, któremu trzeba było ściągnąć szwy z głowy.

– Prawie wszyscy właściciele są w stanie zapłacić każde pieniądze na leczenie swojego pupila. Nawet jeżeli nie zarabiali wystarczająco, zdrowie i opieka weterynaryjna dla ich zwierzęcia była najważniejsza. Nie raz decydowali się np. na rehabilitację, którą mogliby przeprowadzić sami, ale wierzyli, że nasza profesjonalna opieka będzie najlepsza dla ich podopiecznych – tłumaczy Arek.

– To co nas różni to również ubezpieczenia. W Stanach praktycznie każde duże zwierzę gospodarskie jest ubezpieczone, właściciele ubezpieczają też małe zwierzęta towarzyszące, co ma potem znaczenie, gdy trzeba zapłacić za ich leczenie – dodaje Paulina.

Absolwenci wrocławskiej weterynarii podkreślają, że te kilka miesięcy intensywnej pracy było nie tylko skokiem na głęboką wodę, ale też otworzyło im oczy na nowinki technologiczne i dało szansę poczuć wagę i wartość zawodu, który wybrali.

– Weterynaria w Stanach to bardzo drogie studia. Stąd też spotkanie studenta, który ma 30 lat nie jest wcale rzadkością. Ja mieszkałem z Jake’m, który był na wojnie w Afganistanie i po powrocie radykalnie zmienił swoje życie. Poszedł na studia. Wszyscy zresztą płacą za nie sami. Jeden z kolegów powiedział mi, że zna tylko dwie dziewczyny, którym czesne opłacili rodzice, cała reszta bierze kredyty, ale za to już na czwartym roku wiedzą, gdzie pójdą do pracy i w tej pierwszej pracy zarobki pozwalają im spłacać zobowiązanie bez większych problemów – mówi Arek.

Oboje z Pauliną podkreślają, że to co chyba ich najbardziej zaskoczyło, to ogromna życzliwość amerykańskich studentów, którzy nie odmawiają pomocy, chętnie dzielą się wiedzą i wsparciem.  – Szpital, miejsce, gdzie spędzaliśmy całe dnie był bardzo dobrze przystosowany dla studentów. Były pokoje socjalne, w których do dyspozycji mieliśmy mikrofalówki, kuchenki, w porze lunchu można było tam usiąść, spokojnie zjeść i odpocząć – mówi Paulina Malinowska, a Arkadiusz Mońka dodaje, że w piątek studenci przynosili różne wiktuały przygotowane przez nich samych i lunch był wspólny, z dzieleniem się potrawami. Dostępna była też siłownia, pokój do medytacji, a na terenie uniwersytetu działało dużo organizacji, jak np. poradnia psychologiczna.

iowa_tate_university-3
W kampusie uniwersyteckim można spotkać i takich „zawodników”
fot. archiwum prywatne

– Uderzyła nas też dojrzałość amerykańskich studentów. Oni nie tylko ciężko pracują, intensywnie uczą się, ale przede wszystkim chcą wiedzieć jak najwięcej i chcą się tą wiedzą dzielić. U nas wciąż jak ktoś wie więcej od innych, to patrzy się na niego jak na dziwaka – przyznaje Arek, który nie ukrywa, że ten amerykański głód wiedzy znajduje odzwierciedlenie w zarobkach absolwentów. – W Polsce jak mam dyplom, to jestem traktowany jako były student, który nic nie umie i wszystkiego musi się nauczyć, a więc na dzień dobry dostanę trochę ponad płacę minimalną. Tam, kiedy idę do pierwszej pracy z dyplomem lekarza weterynarii w ręku, to jestem kimś, kto ma najnowszą wiedzę, a więc warto mi zapłacić tyle, żebym miał z pracy satysfakcję – mówi Arkadiusz Mońka.

W staraniach o wyjazd Paulinę i Arka wsparła prodziekan dr Katarzyna Kosek-Paszkowska, która napisała im rekomendację dla ISU. Bo strona amerykańska nie chciała znać ocen studentów z Polski, ale chciała wiedzieć, czy są to osoby ambitne, godne zaufania, takie, które potrafią pracować ciężko i z zaangażowaniem. – Pani dr Kosek-Paszkowska bardzo nam kibicowała, jej rekomendacja ostatecznie otworzyła nam drzwi, a doświadczenie, które dzięki temu wyjazdowi zdobyliśmy jest po prostu nie do przecenienia – mówią Paulina i Arek.

Absolwenci naszej weterynarii nie płacili czesnego za studia na Iowa State University. Mimo to musieli pokryć ogromne koszty związane z podróżą, wyżywieniem, oraz miejscem zakwaterowania. – Prorektor Uniwersytetu Przyrodniczego Józef Sowiński oraz dziekan Wydziału Medycyny Weterynaryjnej Stanisław Dzimira pozytywnie poparli nasz wyjazd i inicjatywę. Ponadto prorektor Sowiński obiecał pomóc nam częściowo w finalizacji naszego projektu – mówią absolwenci UPWr.
W zakwaterowaniu pomogła im Mercedes, rozsyłając mejle z pytaniem, kto chce przyjąć na kilka miesięcy studentów z Polski. Z amerykańskimi doświadczeniami Paulina Malinowska zaczęła szukać pracy (wie, że chce pracować z dużymi zwierzętami gospodarskimi), a Arkadiusz Mońka wyjeżdża do Warszawy, gdzie będzie pracował w klinice małych zwierząt (– ale nie wykluczam wyjazdu dalej w świat, czas pokaże – przyznaje).

kbk

Powrót
24.02.2020
Głos Uczelni
studenci

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg