eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Głód i żywność – dwie strony jednego medalu

Światowy Dzień Żywności obchodzony 16 października ma przypominać nie tylko decydentom, że ludzkość przez wieki borykała się z klęską głodu. Czy pokojowy Nobel przyznany Światowemu Programowi Żywności ONZ świadczy o tym, że poradziliśmy sobie z tym wyzwaniem?

Tegoroczny pokojowy Nobel trafił do Światowego Programu Żywności Organizacji Narodów Zjednoczonych – za „wysiłki w celu zwalczania głodu, za wkład w polepszanie warunków dla pokoju na obszarach dotkniętych konfliktem i za bycie siłą napędową wysiłków mających na celu zapobieganie użycia głodu jako broni w wojnach i konfliktach”. I tak się składa, że 16 października obchodzony jest Światowy Dzień Żywności, ustanowiony przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w rocznicę utworzenia Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa.

Święto proklamowano w 1979 roku, a rok później w rezolucji ONZ stwierdzono, że „żywność jest wstępnym warunkiem przetrwania i pomyślnego rozwoju człowieka i stanowi jego fundamentalną potrzebę”. W kolejnych latach ogłoszono dwukrotnie dekady walki z ubóstwem – w 1996 roku na Pierwszym Światowym Szczycie Żywnościowym, w którym uczestniczyli reprezentanci 185 krajów postanowiono do 2015 roku zredukować o połowę liczbę głodujących dzieci, mężczyzn i kobiet.

To nie były pierwsze światowe reakcje na głód dziesiątkujący ludzi na całym świecie. W 1918 roku niemiecki chemik Fritz Haber otrzymał Nobla za syntezę amoniaku z azotu i wodoru. Świat nauki nie miał wątpliwości: to, co zrobił Haber, umożliwiło produkcję nawozów azotowych. To oznaczało kolejny krok w zwiększaniu plonów, a więc walkę z głodem. Jednocześnie jednak konflikty globalne i lokalne, czy klęski żywiołowe sprawiały, że problem nie znikał. Lata 70. XX wieku to głód w Sahelu, Etiopii, Kambodży, Bangladeszu, Biafrze. W latach 80. głodowali mieszkańcy Mozambiku, Sudanu i Etopii. Ofiary liczone są milionach, ale jedno jest regułą – w większości to dzieci. Według szacunków ONZ ds. Wyżywienia i Rolnictwa, w latach 2016–2018 głodowało 821 mln ludzi. Problem w największym stopniu wciąż dotyka kraje rozwijające się, tylko 16 mln spośród głodujących mieszkało w krajach rozwiniętych.

kleska-glodu-900px.jpg
fot. Flickr, FMSC

Profesor Andrzej Kotecki, kierownik Instytutu Agroekologii i Produkcji Roślinnej Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu mówi otwarcie: – Problem głodu na świecie to problem złej dystrybucji żywności i braku solidarności. Tylko tyle i aż tyle.
I przywołuje postać Normana Borlauga, amerykańskiego naukowca o norweskich korzeniach, jednego z najwybitniejszych światowych specjalistów z zakresu hodowli roślin, który w 1970 roku został laureatem Pokojowej Nagrody Nobla.

– Borlaug pracował nad zmniejszeniem uciążliwości rdzy zbóż, która przemieszczała się znad Zatoki Meksykańskiej w kierunku Stanów Zjednoczonych. Miał za zadanie wyhodować odmiany odporne na tę chorobę, co mu się specjalnie nie udawało. Ale za to w czasie prac podjętych już w latach 50. XX wieku doszedł do wniosku, że pszenica jest mało produktywnym zbożem – tłumaczy profesor Kotecki, który od razu wyjaśnia, że 70 lat temu pszenica wyglądała inaczej niż ta, którą dzisiaj można zobaczyć na polach. Roślina osiągała wysokość nawet 1,4 metra, a większość jej energii fotosyntetycznej szła w… słomiany zapał, czyli w słomę, a nie w ziarna. Borlaug zainteresował się więc możliwościami wyhodowania odmiany, która byłaby niska i co za tym, miałaby więcej ziaren.

– Musiał więc znaleźć formy karłowe, a potem geny karłowatości. Nie było to wcale takie proste, ale miał wskazówki w postaci koncepcji wybitnego radzieckiego botanika i genetyka Nikołaja Wawiłowa, zniszczonego przez Stalina, bo sprzeciwiał się pseudonaukowym teoriom Łysenki – mówi profesor Andrzej Kotecki.

Wawiłow, który stworzył prawo szeregów homologicznych, twierdził, że jeżeli w obrębie jakiegoś gatunku występują formy karłowe, to powinny one występować też w obrębie innych gatunków. Ostatecznie Borlaug „swoją” karłowatą pszenicę znalazł na wyspach japońskich, gdzie uprawiano odmianę norin. Amerykański naukowiec nadał je nazwę norin10 i jej geny wprowadził do pszenicy, co przyniosło w efekcie zmniejszenie w plonie udziału słomy i wzrost plonów ziarna.

pszenica-900px.jpg
fot. Shutterstock

– Borlaug w latach 60. ziarno tej karłowatej odmiany przynoszącej lepsze plony przekazał do Indii, gdzie głodowały miliony ludzi. Ale opowiadam o tym również po to, by pokazać, jak kształtowały się zbiory zbóż od tych lat 60 do teraz – przyznaje prof. Kotecki i wylicza: w roku 1961 na Ziemi było nieco ponad 3 mld ludzi, produkcja zbóż była na poziomie ok. 870-880 mln ton, a więc na człowieka przypadało na 280 kg, obecnie liczba ludności zbliża się do 8 mld, produkcja zbóż ma wartość prawie 3 mld ton, a na osobę przypada prawie 380 kg ziarna.

– Liczba ludności wzrosła 2,5 krotna, a ilość zboża nie zmniejszyła się a wzrosła. To dowód na to, że świat może się wyżywić i to nawet jeśli rocznie będzie przybywać 100 milionów ludzi – podkreśla profesor Andrzej Kotecki.

Profesor Krzysztof Matkowski z Katedry Ochrony Roślin nie kryje, że jego zdaniem tegoroczny pokojowy Nobel to przede wszystkim sygnał dotyczący środowiska i odpowiedzialności za nie.

– Pewne procesy są ściśle związane z przyrodą. Te procesy to również nasze życie, gospodarka i redystrybucja dóbr. Przybywa nas na świecie, ale przede wszystkim przybywa w tych miejscach, gdzie jest biednie i jednocześnie w tych samych miejscach kurczą się zasoby do wykorzystania – mówi profesor Matkowski i obrazowo tłumaczy, że w środkowej Afryce poza rejonami górskimi nie ma już praktycznie dostępu do wody, a tych braków nie są w stanie pokryć studnie kopane przez organizacje charytatywne takie jak choćby Polska Akcja Humanitarna.

– Brak wody, za którym idzie głód, to jednocześnie wzrost nacjonalizmów, ksenofobii, zanik solidarności międzyludzkiej – przyznaje prof. Krzysztof Matkowski.

– Brak wody oznacza migrację, bo ludzie nie mogą bez niej żyć. Ruszą więc tam, gdzie ta woda jest. Na północ. Za tym pochodem pójdą zmiany społeczne i polityczne, konflikty, które już możemy obserwować praktycznie nie tylko w Europie, ale też w obu Amerykach. Brak wody, za którym idzie głód, to jednocześnie wzrost nacjonalizmów, ksenofobii, zanik solidarności międzyludzkiej – przyznaje prof. Krzysztof Matkowski i dodaje, że są dwie rzeczy ściśle ze sobą związane: dbałość o zasoby w bogatej części świata i rabunek zasobów w biednej, gdzie używa się prostego argumentu „dlaczego mamy przestać wydobywać ropę, spalać węgiel, ścinać lasy? Wy robiliście to 100 lat wcześniej, dorobiliście się i teraz jesteście tacy cwani?”.

Profesor Matkowski tłumaczy wcale nie taki oczywisty łańcuch następstw: zmiany klimatyczne prowadzące do braku wody oznaczają, że trzeba uprawiać rośliny, które z tym deficytem sobie lepiej radzą. Jest też kolejny ważny element – temperatura. Wysokie temperatury zimą, wiosną mogą być przyczyną braku kwitnienia gatunków, które muszą przejść okres tzw. jarowizacji, a więc przechłodzenia.

rosliny-woda-900px.jpg
 fot. Shutterstock

– Brak procesu jarowizacji oznacza, że przestaniemy uprawiać rośliny, które do tej pory świetnie plonowały. W ich miejsce będziemy musieli wprowadzić nowe gatunki i tu znów pojawia się miejsce dla nauki. Kolejną kwestią bezpośrednio związaną z żywnością, czy też jej produkcją jest nowa tendencja ograniczania hodowli zwierząt. Wszystko wskazuje na to, że się utrzyma, bo hodowla wymaga bardzo dużej ilości wody, dużych nakładów energetycznych. Ale to białko zwierzęce trzeba będzie zastąpić białkiem roślinnym, a więc zapewne w Europie wzrośnie skala uprawy soi – tłumaczy prof. Krzysztof Matkowski i od razu dodaje, że nowe uprawy oznaczają nowe problemy. Pojawiają się nowe szkodniki i nowe choroby.

– Naszą rola jest nie tylko diagnozować te choroby i je leczyć, ale też kształtować postawy, tłumaczyć, uczyć. 60-70 procent upraw w Polsce to zboża, reszta to rzepak i ziemniaki, a więc właściwie monokultury, co nie pozostaje bez wpływu na środowisko i degradację gleby. Udział rolnictwa w PKB sięga około 3 procent, a więc dla gospodarki nie ma większego znaczenia. Ma oczywiście znaczenie pokarmowe, dostarcza żywności, ale jednocześnie w ogromnym stopniu wpływa na środowisko, w jakim żyjemy. Dlatego naszym zadaniem na dzisiaj jest propagowanie bioróżnorodności. Nie chodzi o protekcjonizm, ale o edukację. Jeśli dzisiaj zaczniemy zalesiać międzypolne ścieżki, pozwolimy zarastać rowom melioracyjnym, damy wodzie szanse by od czasu do czasu zalała pola, to za 25 lat unikniemy katastrofy, która będzie oznaczała dla głód, brak wody, a co za tym idzie i konflikty zbrojne, bo ludzie będą walczyć o dostęp do jedzenie i czystej wody do picia – mówi z nieskrywanym pesymizmem prof. Matkowski.

O konieczności adaptacji rolnictwa do zmian klimatycznych mówi też prof. Szymon Szewrański, kierownik Katedry Gospodarki Przestrzennej.

– Na poziomie uczelni działającej w określonym otoczeniu możemy mówić o kontekstach lokalnych, istotnych dla danej społeczności. Oczywiście, widzimy globalne wyzwania i problemy, ale nie mówiłbym w kontekście europejskim o głodzie, a raczej o bezpieczeństwie dostaw żywności, co wpisuje się oczywiście w perspektywę budżetową Unii Europejskiej do roku 2030 i Zielony Ład – mówi prof. Szewrański i od razu dodaje, że na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu powstają dwa doktoraty, które problemu żywności dotykają z dwóch różnych stron. Jeden dotyczy śladu węglowego, a drugi strefy żywicielskiej miasta.

Jak podkreśla prof. Szymon Szewrański, na UPWr problem bezpieczeństwa dostaw żywności rozpatruje się między innymi w kontekście… konfliktu przestrzennego.

pola-uprawne-900px.jpg
 fot. Shutterstock

– Mówiąc obrazowo: mamy różnych interesariuszy o różnych potrzebach. Przestrzeń jest zasobem skończonym, a konflikty dotyczą tego, że deweloper chce budować osiedle, przedsiębiorca stawiać fotowoltaikę, a rolnik – uprawiać buraki. Każda decyzja o zagospodarowaniu tej przestrzeni niesie więc ze sobą inne konsekwencje – tłumaczy prof. Szewrański i dodaje, że w dyskusji o żywności nie może umknąć również kwestia odpowiedzialności konsumenckiej i problem marnowania żywności.

– To z jednej strony jest nadprodukcja żywności w Europie, ale z drugiej na przykład nieodróżnianie przez konsumentów daty ważności od daty przydatności do spożycia – Szymon Szewrański przyznaje, że dyskusje dotyczące produkcji żywności i jej dystrybucji, również z udziałem naukowców, przynoszą nowe zjawiska i trendy. To choćby ruch „Jedz lokalnie”, który stawia na skrócenie łańcucha dostaw, kupowanie żywności od lokalnych producentów, co prowadzi do powstawania kooperatyw spożywczych aktywnych szczególnie w mediach społecznościowych.

targowisko-900px.jpg
 fot. Shutterstock

– Straty żywności nie wynikają tylko z postaw konsumentów, choć przyznam, że sama kupuję tylko tyle jedzenia, ile potrzebuje i nie rozumiem tych, którzy kupują go za dużo, a potem wyrzucają – mówi prof. Agnieszka Nawirska-Olszańska z Katedry Technologii Owoców, Warzyw i Nutraceutyków. Opracowała ona niedawno raport o skali marnowania żywności na różnych etapach produkcji żywności pochodzenia roślinnego.

– Pierwszy etap, produkcyjny, to zbiory płodów z pól i sadów. Maszyna nie jest w stanie zebrać z pól dokładnie wszystkich płodów, część pozostaje na polu, a część zaś zostaje uszkadza. Oczywiście można wysłać ludzi, by dozbierali pozostawione warzywa, ale jeśli dotyczy to na przykład 60 hektarów, to kto udźwignie takie koszty? – tłumaczy prof. Nawirska-Olszańska i od razu dodaje, że pozostawione w ziemi plony, rozkładają się i nawożą glebę, a uszkodzone wykorzystywane są do karmienia zwierząt.

– Dlatego trudno tu jednoznacznie mówić o marnotrawieniu, raczej o procesie, stratach itd. Kolejny etap oczywiście przebiega już w fazie przechowywania. Straty mogą się wydawać niewielkie, bo sięgają do 3 procent, ale jeśli te 3 procent dotyczy przetwarzania 100 ton jabłek, marchwi, ziemniaków czy śliwek to mamy już do czynienia z bardzo dużą ilością jedzenia, które rzeczywiście nie zostaje wykorzystane, nie trafia do konsumenta – mówi prof. Agnieszka Nawirska-Olszańska, która podobnie jak prof. Szewrański uważa, że głód związany z brakiem żywności dotyczy obecnie przede wszystkim krajów rozwijających się, dotkniętych suszą. – To nie oznacza oczywiście, że w Europie, a więc i w Polsce nie ma biednych ludzi czy głodnych dzieci, ale to jest raczej konsekwencja pewnych postaw niż problem wynikający z klęsk, suszy czy powodzi.

pomidory-900px.jpg
 fot. Shutterstock

O tym jak konsumpcjonizm wpływa na zasoby wodne na Ziemi mówi także prof. Ewa Burszta-Adamiak z Instytutu Inżynierii Środowiska: – Rocznie w Polsce marnuje się około 9 mln ton żywności, która trafia na wysypiska lub składowiska odpadów. Nie dostrzegamy tego, że do jej wyprodukowania jest potrzebna woda, której globalnie, patrząc na mapy, mamy wciąż dużo, ale nie w odniesieniu do wody słodkiej, będącej źródłem wody pitnej, ale także tej, wykorzystywanej w rolnictwie – już odczuwamy jej braki.

Czeka nas redefinicja postaw konsumpcyjnych. Coraz powszechniejszy będzie wegetarianizm i ograniczanie produkcji zwierzęcej.

Prof. Burszta-Adamiak jest współautorką kilku katalogów dobrych praktyk proponujących sposoby prowadzenia małej retencji w miastach, co w perspektywie ma prowadzić do ochrony wody, ale też i ludzi przed gwałtownymi zjawiskami związanymi ze zmianami klimatycznymi: okresami długotrwałej suszy występującymi naprzemiennie z nawalnymi deszczami i miejskimi powodziami. Jak mówi, łączy pracę naukową z praktycznym jej zastosowaniem. I dlatego tłumaczy: – Czeka nas redefinicja postaw konsumpcyjnych. Sądzę, że coraz powszechniejszy będzie wegetarianizm i ograniczanie produkcji zwierzęcej. Powód naprawdę jest prosty i wynika z ilości zużywanej wody. To zużycie obrazuje nam ślad wodny, wskaźnik, który uświadamia nam skalę wykorzystywania zasobów wodnych, które wcale nie są nieskończone.

Jak to wygląda w liczbach? Do wyprodukowania kilograma wołowiny potrzeba 15 tysięcy litrów wody, tabliczka czekolady to prawie 2000 litrów, a dla 1 kg pomidorów nieco ponad 200 litrów.

mieso-900px.jpg
 fot. Shutterstock

– Naszą rolą, naukowców, jest z jednej strony badanie zjawisk, jakie zachodzą wokół nas, a które w kontekście przyrodniczym są w ogromnej większości skutkiem aktywności człowieka. Ale badanie, analiza i prognozowanie to tylko część naszej pracy. Druga, równie ważna, to szukanie rozwiązań problemów, z jakimi mierzą się konkretne społeczności i coraz częściej edukacja i kształtowanie postaw w imię odpowiedzialności za przyszłe pokolenia – podkreśla prof. Ewa Burszta-Adamiak.

Katarzyna Kaczorowska

Powrót
16.10.2020
Głos Uczelni
biznes

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg