eu_green_logo_szare.png

Aktualności
Dr Grzegorz Dejneka z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu

Dr Grzegorz Dejneka: – Weterynaria to sztuka leczenia zwierząt

Czy jestem dobrym nauczycielem? Odpowiem jak Bruce Lee zapytany, czy jest dobrym karateką. Jeśli powiem, że tak, pomyślą, że się chwalę. A jeśli powiem, że nie, pomyślą, że kłamca ze mnie – mówi dr Grzegorz Dejneka z Katedry Rozrodu z Kliniką Zwierząt Gospodarskich.

Jakim był Pan studentem?

Przeciętnym, aczkolwiek zawsze interesował mnie rozród zwierząt. Mam pewne obciążenie genetyczne, bo mój stryj śp. prof. Józef Dejneka był związany z Katedrą Fizjologii i przez długi czas współpracował także z Katedrą Rozrodu. Wówczas zawsze z zainteresowaniem czytałem jego publikacje dotyczące rozrodu. Bo to temat bardzo ciekawy. Czy zastanawiała się Pani na przykład kiedykolwiek nad bezpłodnością zwierząt?

Raczej tylko pod kątem tego, że sami jako właściciele psów i kotów doprowadzamy do tej bezpłodności fundując im sterylizację albo kastrację.

Właśnie tak. Przeciętny człowiek, który ma w domu psa albo kota, które nie są przeznaczone do rozrodu, może nawet nie wiedzieć o bezpłodności tych zwierząt, a wręcz do niej dąży, bo ruja czy cieczka u samic to udręka dla właścicieli. Tymczasem u zwierząt gospodarskich, na których rozrodzie nam zależy, ta bezpłodność bywa problemem. Bo właśnie układ rozrodczy jest pierwszym, który odpowiada na negatywne bodźce i zaburzenia równowagi w organizmie. Wyjaśnię to w bardzo prosty sposób. Czy bez wątroby można żyć? Nie. Czy bez płuc można żyć? Nie. Ale już bez macicy czy bez jąder, jajników i bez prostaty można żyć. Bo wątroba czy płuca to narządy egoistyczne, bez których organizm przestaje funkcjonować. Natomiast altruistyczne są właśnie narządy rozrodcze, które przestają właściwie funkcjonować, jeśli pojawią się zewnętrzne albo wewnętrzne czynniki zaburzające homeostazę. Układ rozrodczy reaguje więc jako pierwszy, bo jest najmniej ważny dla przeżycia zwierzęcia.

Jakie czynniki mogą wpłynąć na bezpłodność u zwierząt?

Podam bardzo spektakularny przykład, o którym opowiadał mi lekarz weterynarii z kujawsko-pomorskiego. Wydarzyło się to na jednej z ferm świń. Jak wiadomo, na fermach pobiera się nasienie od knurów, które następnie jest przeznaczone do unasienniania loch. Zawsze jest ono badane pod kątem jego przydatności. I któregoś dnia okazało się, że knury mają kiepskiej jakości nasienie z mało ruchliwymi plemnikami. Lekarze i zootechnicy łapali się za głowę i zastanawiali się, co mogło tak nagle wpłynąć na osłabienie płodności knurów. Zebrali więc konsylium i przyszło im do głowy, że może mieć to związek z manewrami wojskowymi i częstymi w tym czasie przelotami myśliwców F16 nad fermą. I rzeczywiście tak było. Okazało się, że kiedy myśliwce przestały latać, knury wróciły do najlepszej formy i ich nasienie natychmiast się polepszyło.

prosieta - zdjęcie ilustracyjne.jpg
Na płodność zwierząt wpływa wiele czynników – spadek jakości nasienia knurów mogą spowodować na przekład... latajace nad fermą myśliwce – opowiada dr Grzegorz Dejneka
fot. Shutterstock

Jak na przestrzeni lat zmieniła się sztuka leczenia zwierząt?

Zmieniła się i to w sposób diametralny. Ciekawe jest na przykład to, że jako student i młody lekarz miałem do czynienia z chorobami, które dziś już się nie zdarzają albo są bardzo rzadkie. Przykładem mogą być na przykład przypadki zalegania poporodowego u krów. Wynika ono z ostrego niedoboru wapnia, a w ostatecznej fazie może doprowadzić do śpiączki. Swego czasu był to ulubiony przypadek lekarza weterynarii, bo przyjeżdżał do chorej krowy, która leżała bez sił, podawał dożylnie preparat wapniowy, krowa wstawała, a on się czuł niczym rycerz Jedi. Teraz do takich przypadków dochodzi zdecydowane rzadziej, a wynika to z bardziej racjonalnego żywienia. Ale pojawiły się też takie jednostki chorobowe, które kiedyś nie występowały. Na przykład jedną z klasycznych przypadłości u bydła mlecznego rasy holsztyno-fryzyjskiej jest przemieszczenie trawieńca. Kiedy byłem studentem, mówiło się o tym bardzo mało, przypadków było niewiele i traktowano to jako ciekawostkę. Dlaczego? Bo w Polsce po prostu nie znaliśmy zbyt dobrze rasy holsztyno-fryzyjskiej, a wraz z jej napływem do naszych obór na przełomie lat 80. i 90. poznaliśmy też choroby, jakie u niej występują. Jako brać weterynaryjna nauczyliśmy się je leczyć i tę wiedzę przekazujemy dalej studentom. Ale nie tylko o bydło tu chodzi. Zrobiłem kiedyś zestawienie, w którym wynotowałem, jak na przestrzeni lat od roku 1990 do 2005 zmieniał się charakter pacjenta w naszym ambulatorium dla małych zwierząt i jakich przypadków było więcej, a jakich mniej. I tak na przykład kiedyś u suczek zdarzała się rzucawka poporodowa, która charakteryzuje się niedoborem wapnia i w takim przypadku konieczne było podanie suczce preparatu wapniowego. Teraz się z tym nie spotykamy, bo mamy lepsze karmy i różnego rodzaju suplementy diety, które uzupełniają niedobory mikro- i makroelementów. A kiedyś psy dostawały zwykle resztki z kuchni albo to, co spadło ze stołu. Dużo się zmienia, ale brakuje tej różnorodności, jaka była kiedyś. Wszystko jest bardziej przewidywalne.

Lekcja praktyczna dotycząca sztucznej inseminacji świń przy użyciu fantomu. Lekcję prowadzi dr Grzegorz Dejneka.
Jesteśmy w stanie kontrolować rozród na przykład dzięki mrożeniu plemników i sztucznej inseminacji – mówi dr Grzegorz Dejneka, który prowadzi zajęcia praktyczne z nauki sztucznej inseminacji.
fot. Tomasz Lewandowski

To źle?

Brakuje romantyki, jaka była kiedyś. Wszystko jest dziś zaplanowane i rozpisane w kalendarzach. Jako student jeździłem z lekarzami do różnych zwierząt i dzień był niepodobny do dnia, a różnorodność przypadków była niesamowita. Z drugiej strony kontrolujemy wszystko i jesteśmy w stanie przewidzieć dużo więcej niż kiedyś i lepiej pomagać zwierzętom. Pamiętam na przykład czasy, kiedy robiliśmy dość dużo cięć cesarskich u krów. Dziś tych trudnych porodów jest mniej, bo jesteśmy w stanie kontrolować rozród na przykład dzięki mrożeniu plemników i sztucznej inseminacji. Mamy więc nasienie buhaja, który już dawno nie żyje, a wciąż rodzi się jego potomstwo. Ciekawostką jest na przykład to, że można dla konkretnej krowy dobierać odpowiednie dla niej nasienie. I tak na przykład dla młodej samicy, czyli jałówki, która jeszcze nie rodziła, dobiera się nasienie takiego buhaja, który z reguły daje małe potomstwo. Po to, żeby przy pierwszym porodzie nie było dysproporcji płodowo-matczynej.

Uczelnia ma też wiele pomocy dydaktycznych, których nie znał Pan jako student.

To prawda. Mamy na przykład sztuczne krowy i sztuczne klacze, którym dopina się różnego rodzaju narządy wewnętrzne zrobione z lateksu, które bardzo przypominają kształtem i wielkością naturalne narządy. Nawet w dotyku przypominają naturę. Studenci mogą więc uczyć się różnych stadiów cyklu płciowego czy różnych stadiów ciąży właśnie na tych fantomach. Kiedyś uczelnia miała siedem zakładów doświadczalnych, gdzie w sześciu stały krowy. W jednym obiekcie stały bukaty, czyli opasy, przy czym razem z cielętami i jałówkami uczelnia miała na początku lat 90. prawie 2 tysiące sztuk bydła. Ale było ono sukcesywnie sprzedawane, bo takie były wymogi ekonomiczne w tamtym czasie. Dziś mamy jedną oborę w Radomierzu i jedną oborę na Swojcu, która spełnia przede wszystkim rolę obory dydaktycznej, gdzie studenci uczą się procedur diagnostycznych i terapeutycznych na stojących tam krowach.

Zajęcia z rozrodu zwierząt na fantomie krowy .jpg
W Katedrze Rozrodu studenci uczą się na fantomach – to przyszłość w nauczaniu medycyny i cywilizacyjny standard, ogranicza dyskomfort i stres studentów, a czasem nawet cierpienie zwierząt, pozwala nabrać wprawy i wyćwiczyć umiejętności
fot. Tomasz Lewandowski

Jak na przestrzeni lat, które spędził Pan na uczelni, zmieniła się dydaktyka i studenci?

Dydaktyka stała się dużo trudniejsza. Kiedyś wszelkie wykłady, zajęcia dla studentów, kursy czy konferencje naukowe polegały na tym, że ludzie nauki przekazywali nowe dane i opowiadali o wynikach badań. Wszyscy słuchali ich z zaciekawieniem, bo była to dla nich nowa i niedostępna nigdzie indziej wiedza. Dzisiaj świat jest globalną wioską i wszystko można znaleźć w Internecie. Największym wyzwaniem jest więc to, żeby zainteresować słuchacza tym, co się mówi. Jest to niezmiernie trudne i wielu wykładowców przyznaje się do tego, że zwyczajnie sobie z tym nie radzą i narzekają, że studenci ich nie słuchają. Zawód weterynaryjny to sztuka leczenia zwierząt. Przekazując wiedzę musimy więc podawać różnego rodzaju przykłady, które potwierdzają pewne prawidła, ale także uczą respektu w stosunku do nietypowych przypadków. Niezwykle ważna jest też forma przekazu. Studenci lubią, kiedy traktuje się ich w sposób poważny. Nie chcą być traktowani jak tłum, gdzie po kilku semestrach wykładowca nawet nie zna ich imienia. I jeśli my jako wykładowcy jesteśmy z nimi przez wiele miesięcy, to dobrze jest stworzyć relacje, które dadzą im poczucie, że są dla nas ważni. Jeśli zaś chodzi o przekazywanie wiedzy, to do ludzi trzeba albo „krzyczeć” jak na obrazie Edvarda Muncha, albo mówić w sposób nietypowy. Bo ludzie zapamiętują rzeczy nietypowe.

Co jest złotym środkiem na kontakt ze studentami?

Studenci muszą widzieć i czuć, że poświęca im się czas. Wtedy też dają więcej od siebie. W ostatnich pięciu latach zostałem cztery razy wybrany do wygłoszenia wykładu absolutoryjnego, który kończy studia, więc chyba studenci mnie lubią. Może dlatego, że na zajęciach nie ograniczam się tylko do weterynarii, ale staram się, żeby moi studenci mieli też wiedzę ogólną. Nie mogę się zasklepiać i zakładać klapek na oczy niczym przysłowiowy koń i iść tylko w jednym kierunku. Moi studenci powinni wiedzieć, że w sierpniu 1948 roku w hotelu Monopol oddalonym o 4 kilometry od uczelni Pablo Picasso stworzył rysunek gołąbka pokoju. Wypada im wiedzieć także, że to Uniwersytet Wrocławski był w roku 1881 adresatem „Uwertury akademickiej” Johannesa Brahmsa, której częścią jest słynny „Gaudeamus”. Powinni być dumni z miasta, w którym studiują.

asm

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg