eu_green_logo_szare.png

Aktualności

Cukiernik w roli architekta

Mieczysław Tedys jest portierem w Centrum Geo-Info-Hydro UPWr, ale wcześniej był… cukiernikiem. I to nie byle jakim. Nam opowiada o zamiłowaniu do słodkiego i cukierniczych miniaturach wrocławskich budowli.

Od niemal trzech lat jest portierem w Centrum Geo-Info-Hydro Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, ale wcześniej był… cukiernikiem. I to nie byle jakim – robił torty, których zrobienia nie chciał się podjąć nikt inny we Wrocławiu, i pokaźne miniatury wrocławskich budowli. O cukierniczej pasji, zamiłowaniu do słodkiego i niezbędnej w cukiernictwie wyobraźni opowiada Mieczysław Tedys:

Z zawodu jestem cukiernikiem. Kiedy nie istniał jeszcze taki przemysł, był to opłacalny i atrakcyjny zawód. Ciasta, torty, lody można było kiedyś dostać tylko w cukierniach.

mieczyslaw_tedys-10

fot. Tomasz Lewandowski

Przepracowałem w zawodzie 40 lat, chociaż w rodzinie nie ma cukierniczych tradycji. Ja po prostu zawsze lubiłem słodkie. Wszystko, co słodkie – słodką herbatę, słodkie ciasto, czekoladę… Mówi się, że to po kilku latach pracy przechodzi. W mojej szkole zawodowej, trochę żartem, ale zalecano uczniom zjedzenie blachy pączków na raz, żeby najeść się do oporu albo jeszcze trochę bardziej i mieć dość na lata. A ja nigdy nie miałem dość. Na szczęście za bardzo po mnie nie widać.

W domu teraz głównie żona z córką pieką, ciągle jakieś nowe przepisy wynajdują w Internecie. Ale ja zawsze chętnie pomogę, nie ma problemu, czasem nawet sam coś przygotuję. Tylko teraz ponoć cukier niezdrowy. Jak wszystko zresztą.

Około 2000 roku pojawił się pomysł, żeby cukiernictwo pokazać od innej strony. Że to nie tylko te ciasta i torty, które wchodzimy, kupujemy, wychodzimy, ale trzeba do tego jakiegoś talentu, zmysłu w rękach, wyobraźni. Że to nie jest wszystko takie proste.

Najpierw powstała część wrocławskiego Starego Ratusza z wieżą. Stał nawet przez chwilę w samym Ratuszu, ale zniszczył się w czasie remontu. Postanowiliśmy zrobić go jeszcze raz, ale w całości, razem z przyległymi kamienicami. Potem powstała jeszcze wrocławska katedra i Fenkis, dom handlowy w Rynku.

mieczyslaw_tedys-1

fot. archiwum prywatne

Było nas dwóch, ja i mój kolega, Edmund Pychyński. Nie mieliśmy żadnych planów architektonicznych, więc odległości odmierzaliśmy krokami. Robiłem zdjęcia Zenitem, a potem rozrysowywałem plany, sklejałem makiety z kartonów. Nawet nie przypuszczałem, że w Rynku od strony Witaminki i Literatki jest aż 17 kamienic, takie są wąskie. Z kolei jedna z wież katedry ma na samej górze dobudowane schodki. Zauważyłem to dopiero na zdjęciach i aż pojechałem się upewnić.

Jak poszedłem fotografować Feniks, to mnie policja zwinęła. Ja im mówię – co to, PRL? – a oni, że jak będzie napad na bank obok, to jestem pierwszy podejrzany. Potem dostałem pozwolenie od dyrekcji na zdjęcia i dokładne zwiedzanie. Przydzielili mi ochroniarza i pozwolili wejść nawet na dach. A na tym dachu chodzi się po kładkach o szerokości mniej więcej pół metra. Pracowałem też dwa lata na budowie jako cieśla wysokościowy, więc dla mnie to nie był problem, ale jak się odwróciłem, ochroniarz za mną na czworakach szedł ze strachu.

mieczyslaw_tedys-5

fot. archiwum prywatne

Każda budowla powstawała pół roku. Głównym budulcem był dragant, czyli mieszanka cukru pudru, wody i żelatyny. Jak jest świeży można go nawet zjeść, ale po jakimś czasie staje się twardy jak kafelek. Jest plastyczny około godziny, więc trzeba działać szybko. Na początku myśleliśmy, że im grubsze ściany zrobimy, tym będą solidniejsze, twardsze. A one nawet nie chciały wysychać. Metodą prób i błędów ustaliliśmy, że optymalna grubość to pół centymetra. Żeby wszystkie elementy były równe wałkowaliśmy je na desce z listewkami przybitymi po bokach. Na rozwałkowany dragant przykładaliśmy szablon i jak najszybciej wycinaliśmy kontury, okna, drzwi. Potem przykładaliśmy drugą deskę i obracaliśmy z jednej strony na drugą, przez jakieś trzy, cztery dni, żeby równo schło. Ale też nie za długo, bo się wyginały. Zdarzało się, i to nie raz czy dwa, że pękały i trzeba było zaczynać od nowa. A nie można było zrobić kolejnej ściany, póki poprzednia nie wyschła, musiały przecież idealnie do siebie pasować. Dlatego całość trwała tak długo.

Wszystko łączyliśmy klejem na gorąco. Pierwotnie miało być białkiem, ale baliśmy się o transport. Wiadomo jakie mamy drogi. A to, co się połamało, wykorzystywaliśmy jako podpórki od wewnętrznej strony. Na końcu dochodziło jeszcze malowanie, dekoracje.

mieczyslaw_tedys-1-2

fot. Tomasz Lewandowski

Ratusz był dokładnie 100 razy mniejszy od oryginału. Zrobiliśmy wszystkie szczegóły – zegar, herb, lampki, Spiż, Piwnicę Świdnicką, nawet kwietniki i pomnik Fredry. Podarowaliśmy go prezydentowi miasta, Rafałowi Dutkiewiczowi, który z kolei przeznaczył go na licytację podczas 22. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, po czym… sam wylicytował.

Przy katedrze mieliśmy problem z oknami. Ostatecznie witraże zastąpiliśmy obrazkami świętymi z 14 stacjami drogi krzyżowej. W dolnej części prawej wieży można też znaleźć głowę młodzieńca, któremu – według legendy – nie powiodły się zaręczyny z córką złotnika. Katedra stoi nadal w kościele na Nowym Dworze. Wyszła całkiem spora – 1,2 m w każdą stronę, ważyła prawie 60 kg i już nam się nie mieściła w cukierni. Proboszcz, jak przyszedł ją obejrzeć, myślał, że jest usypana z cukru, ubita jak babka z piasku.

Jak zacząłem pracować na uczelni i opowiedziałem tu doktorom i profesorom o tych budowlach, to śmiali się, że niejeden po studiach bez planów by tego nie zrobił. Amatorsko trochę też rzeźbię i rysuję, co mi się w cukiernictwie bardzo przydało. Trzeba mieć zmysł artystyczny, plastyczny i przede wszystkim – wyobraźnię. Chociażby  przy tortach.

mieczyslaw_tedys-7

fot. Tomasz Lewandowski

Raz pani chciała tort dla córki w kształcie półokrągłego pałacu, jak z baśni tysiąca i jednej nocy, a nikt we Wrocławiu nie chciał go zrobić, bo nie było takiej formy. Ja wziąłem zwykłą miskę. Dla innej pani robiłem wielkiego szczupaka, którego wiozła 200 km dla syna. Kiedy indziej wóz strażacki na zamówienie z Sieradza. Poszedłem nawet do strażaków na Grabiszyńską podpatrzyć szczegóły. Na wieczory kawalerskie i panieńskie to wiadomo, co ludzie zamawiają. Raz mi nawet pani powiedziała, że jak prawdziwy. Ale najdziwniejszy tort jaki zrobiłem, to chyba weselny w stylu „Gnijącej panny młodej”. Ale cóż, takie było zamówienie.

Cukiernia, w której pracowałem jeszcze działa, chociaż w porównaniu z tym, co było, to już raczej drobna produkcja. Klienci przenieśli się do supermarketów. Kiedyś miałem pod sobą nawet 17 uczniów na raz. Jedna z moich uczennic pracuje teraz obok mnie, w ochronie w GIH-u. Nie ma już ani tylu szkół, ani tyle pracy, zawodu już się tak nie uczy jak kiedyś. Czasami odwiedzam „stare śmieci”, ale wrócić do cukiernictwa już bym chyba nie chciał. To są wszystko nerwy, duże emocje. Ale słodkie nadal lubię.

mj

Powrót
15.12.2017
Głos Uczelni
rozmowy

magnacarta-logo.jpglogo European University Associationlogo HR Excellence in Researchprzejdź do bip eugreen_logo_simple.jpgica-europe-logo.jpg